!TO! jest to! Nową płytę Strachów na Lachy mam zaledwie od
trzech dni, i już „niesie mnie śpiew, nie potrzebuję nut, wszystkie słowa znam
na pamięć” (parafraza fragmentu jednego z utworów). Może wszystkich tekstów
jeszcze nie znam, ale to nie przeszkadza w improwizowanym nuceniu, bo melodie
rzeczywiście wpadają w ucho.
Grabaż napisał płytę przebojową, lekką i rock’n’rollową. Mam
wrażenie, że muzycy, którzy mają na koncie okrytą platyną „Dodekafonię”
nagrywali nową płytę pod szyldem „nic nie muszę, ja ewentualnie mogę”. Nie
muszą udowadniać, że są dobrzy, a jednak ponownie im się to udało.
Na otwierający płytę „Mokotów” zwrócą uwagę wielbiciele
kotów i damskich chórków. Kilka kokieteryjnie zaśpiewanych słów może wiele wnieść
do refrenu. „Sympatyczny atrament” skłania do tupania nogą, „Bankrut…
bankrutowi” i „Gorsi” to przewaga mocnych gitar, idealne numery na koncertowe
skakanie. Singlem promującym płytę jest „I can’t get no gratisfaction”, i jest
to według mnie najbardziej zwracający uwagę tekst na albumie. Kiedy otworzyłam
książeczkę z tekstami i przeleciałam wzrokiem, ile znanych postaci polskiej
sceny muzycznej zostało wspomnianych w piosence, i w jakim kontekście,
pomyślałam: wspaniale! Utwór odważny i prowokujący, ale też pokazujący, że
Krzysztof Grabowski ma dystans do swojej (i nie tylko) twórczości. Który
artysta śpiewałby sam o sobie „Grabaż to skończony matoł, on się skończył nim
się zaczął”? Według mnie jest to odezwa skierowana do wszystkich hejterów,
mówiąca o relacjach artysta-słuchacz. Tekst mógłby być kopią nagłówków
artykułów rodem z portali plotkarskich: „Ten co śpiewa w Happysadzie się
porzygał na wywiadzie” itd. Do tego refren zaśpiewany chórem z pozostałymi
muzykami, i tytuł, który broni się sam i bardzo łatwo go zapamiętać z wiadomych
względów. Na albumie nie zabrakło odniesień do sytuacji w kraju, posłuchamy o
tym w „Bloody Poland”. „Jaka piękna katastrofa” to typowy radiowy hit, przypominający
mi trochę „Taką miłość”. Znakomite, funkowe brzmienie i świetne instrumenty
dęte – to „Za stary na Courtney Love”, jeden z najlepszych utworów na płycie.
Natomiast refren kolejnego nuci się tak przyjemnie, jakby wcale nie mówił o
heroinie. Na koniec Strachy serwują
piosenkę, przy której mam ochotę włożyć sukienkę w grochy i przenieść się w
czasie do lat 60. „Żeby z tobą być” to przesłodzony, rock’n’rollowy utwór,
którego tekst pasowałby nawet do muzyki disco polo. Z przymrużeniem oka można
stwierdzić, że to grabażowa wersja „Ona tańczy dla mnie”, oczywiście na dużo
wyższym poziomie. Słychać w niej żartobliwość, i nie zdziwię się, jeśli z całej
płyty to właśnie „Żeby z tobą być” będzie nucona w całej Polsce. Wszak refren „szaj
szubidu szaj” już po pierwszym usłyszeniu potrafi chodzić po głowie od rana do
wieczora. Utwór przypomina mi trochę „Królową nadbałtyckich raf” Artura
Andrusa.
Długa jest lista osób, którym zespół dziękuje na łamach
okładki. Fani natomiast powinni podziękować muzykom za kolejną dobrą płytę,
prosząc jednocześnie, aby następna miała więcej utworów. Na „!TO!” jest ich 10,
album trwa trochę ponad 40 minut. Może niektórych zaskoczą teksty lżejsze niż
na poprzednich płytach, ale to nadal są Strachy na Lachy, z młodzieńczym głosem
wokalisty na czele, gitarami i poetyckim urokiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz