Może to, co napiszę, będzie nie na miejscu, ale… „MamoTata”
to najpiękniejsza i najzabawniejsza książka o żałobie, jaką znam (co z tego, że
także jedyna). Otarłam właśnie ostatnie łzy wzruszenia i spieszę polecić
książkę, do której wrócę na pewno niejeden raz.
„MamoTata” to pamiętnik Jeremy’ego Howe. Historia w stu
procentach prawdziwa, dlatego poruszająca stokroć bardziej, niż gdyby była
zmyślona. To tak jakby porównać filmy dokumentalne i fabularne – oglądając te
pierwsze, wzruszam się dużo częściej.
Jeremy i Lizzy byli świetnym małżeństwem, zakochaną parą,
rozumiejącą się bez słów. Wykształceni, z dobrymi posadami, ale właśnie rodzina
była dla nich najważniejsza. Wraz z córkami: Jessicą i Lucy, tworzyli dom,
składający się nie tylko z czterech ścian.
Na wyjeździe służbowym Lizzy została zamordowana.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co czuje człowiek
dowiadujący się o zabójstwie najbliższej osoby. W każdym razie od momentu,
kiedy Jeremy dowiedział się o śmierci żony, musiałam co jakiś czas przerywać
czytanie, aby otrzeć łzy. Nie, Jeremy nie użala się nad sobą. Oczywiście opisuje
emocje, jakie mu towarzyszyły w chwili straty małżonki - powieść byłaby bez
sensu, gdyby miała wydźwięk „Zmarłaś, było-minęło, trzeba żyć dalej”. Wcale tak
nie jest. Jeremy omawia kolejne stadia żałoby, każdy jej etap, roni łzy
wściekłości. Pewnie by się z tego nie wykaraskał, gdyby nie córki, które stały
się teraz jego jedynym powodem do życia.
Z dnia na dzień Jeremy musiał przejąć obowiązki mamy:
czesanie dziewczynek, pranie, prasowanie, dopilnowanie, aby Jessica i Lucy
chodziły w czystych ubrankach. Jak temu podołać, gdy jedyne o czym marzysz to
zwinięcie się w kłębek i zaśnięcie? Jeremy
całą miłość przelewa na córki. Na każdym kroku zaznacza, jak bardzo je kocha. Przed
śmiercią żony spędzał z nimi niewiele czasu, a teraz nie potrafi spuścić ich z
oka choćby na chwilę. Są jego błogosławieństwem, jedyną pociechą w tragedii.
Mężczyzna opisuje, jak czas zabliźniał rany, jak powoli zaczynali odbudowywać
życie, jak godzili się z losem, jak stał się MummyDaddy, czyli „MamoTatą” pełną
gębą. Mimo że dotknął go straszliwy dramat, jego wspomnienia nie brzmią „o ja
biedny, nieszczęśliwy!”. Owszem, często pisze, że poczuł się oszukany i
zdradzony, czy to przez policję, czy przez decyzje sądu, ale nie bez powodu
nazwałam książkę „najzabawniejszą”. Jeremy Howe jest w tym wszystkim po prostu
dowcipny, wyławia z przeszłości zabawne dialogi z córkami, radosne sytuacje.
Zwraca się bezpośrednio do czytelnika i używa potocznego języka, np. zwrot
„chwytacie, o co chodzi”. Zupełnie jakby siedział obok i opowiadał historię
swojego życia.
Jeremy’ego z depresji wyciągnęła miłość do córek i dobre
serca osób trzecich. Napisanie książki o tym, ile cierpienia doświadczył,
wymagało nie lada odwagi. Ponowne rozdrapywanie ran i spoglądanie w przeszłość,
która nie była łatwa. Skutek? Wdzięczność czytelników. Książka powinna trafić
do wszystkich, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Do tych, którzy nie
potrafią się pogodzić z utratą bliskiej osoby. Polecam ją także osobom, którym
brakuje nadziei, wiary. Tym, którzy żyją w ciągłym pośpiechu i nie zauważają,
jakie wokół siebie mają skarby. Tak naprawdę każdy przypadkowy czytelnik
powinien przeczytać tę książkę, bo wyłaniają się z niej uniwersalne wartości:
siła miłości, przyjaźni, wiary.
31 year-old Accounting Assistant I Nikolas Breeze, hailing from Earlton enjoys watching movies like Class Act and Kitesurfing. Took a trip to Primeval Beech Forests of the Carpathians and drives a Savana 3500. mozesz sprobowac tego
OdpowiedzUsuń