wtorek, 17 lutego 2015

Koncert: Marika i L.U.C, trasa koncertowa "Spragnieni lata", 30 stycznia, Wrocław

Pani Naczelnik, czyli Marika, po ostatnim koncercie we Wrocławiu, który odbył się 30 stycznia w Starym Klasztorze, na swoim profilu FB napisała tak:

"chciałam tylko powiedzieć: ALE BYŁO TURBO-E-K-S-T-R-A !!!!! tańczyliśmy do 4, rozbiłam telefon, pobrudziłam białe trampesie, KOCHAM WROCŁAW!!!!!♥"

Byłam na tym koncercie! Do tej pory zbieram szczękę z podłogi, chociaż minęło już sporo czasu od koncertu. Nie rozbiłam telefonu, ale zgubiłam plakat z koncertu. Dostałam go od Anioła, który zjawił się nie wiadomo skąd, podszedł do mnie i powiedział: „Słuchaj, słyszałem, że chcesz plakat, a w klubie nie było… Ja mam, weź, proszę”. Anioł okazał się nie byle kim, bo muzykiem, który gra z L.U.C. em. Jeśli jeszcze raz kiedykolwiek powiem, że nie doświadczam megazaskakujących i pozytywnych sytuacji w życiu, to sama siebie stłukę na kwaśne jabłko. Będzie Hania Kwaśna do potęgi. No i właśnie, jak ja mogłam zgubić ten plakat? Ech… ale to wszystko przez emocje. Nie miałam białych trampesiów, ale miałam brązowe bucisze, i tak, pobrudziłam! Kocham Wrocław, kiedy Marika gra w tym mieście!

Zaczęłam pisać o Marice, ale muszę zaznaczyć, że najpierw na scenie w Starym Klasztorze zjawił się L.U.C, bo koncert odbył się w ramach ich wspólnej trasy koncertowej „Spragnieni lata”. Trochę żałuję, że przyszłam chwilę po 20, kiedy klub był już cały zapełniony i nie było innej opcji, niż stać na szarym końcu, mało co widzieć i słyszeć na pewno nie tak dobrze, jak pod sceną. L.U.C jest geniuszem, którego twórczość niestety za mało znam (nadrobię!), żebym potrafiła wiele napisać. A nawet gdybym wiedziała wiele, to pewnie bym stwierdziła, że i tak najlepiej będzie zostawić Was z jego muzyką, tak jak robię to teraz:


Marika. Marika! Chodząca cudowność! Byłam kilka razy na jej koncercie, za każdym razem było świetnie, ale ten koncert 30 stycznia… O rany.  Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale Marika w wydaniu mniej reggae’owym podoba mi się chyba bardziej! Poza tym… Śpiewa po prostu lepiej, niż 3 lata temu. Jest królową sceny. Robi na niej, co tylko chce: wzrusza się, tańczy, wskakuje na wzmacniacze, jest spontaniczna, bije od niej taka dziecięca aż radość i dziewczęcy wdzięk, a jednocześnie niesamowity seksapil. Ale stop! W tym przypadku też już kończę gadać. Zobaczcie po prostu, co się wydarzało na tej scenie! Posłuchajcie tego wokalu, poczujcie to discooooo i przyznajcie, że jeśli nigdy nie byliście na koncercie Mariki, to niedługo będziecie! Jakość nagrania średnia, ale wystarczająca, aby zobaczyć, jak kończą się imprezy z Mariką! (a właściwie zaczynają, bo gdzie się kończy koncert, tam zaczyna się afterparty! :D)

W marcu Marika znów zaśpiewa we Wrocławiu, choć koncert będzie miał zupełnie inny klimat. Marika jest jedną z wokalistek, która wzięła udział w projekcie muzycznym „Panny Wyklęte” i właśnie Panny Wyklęte – „Wygnane” wystąpią z zespołem Darka Malejonka 3 marca we Wrocławiu. Spotkajmy się wszyscy na tym koncercie!






poniedziałek, 9 lutego 2015

Koncert: RAM Session. Janek Samołyk z zespołem, 29 stycznia w Studio Słuchowiskowym Radia RAM we Wrocławiu

Nie tak dawno pisałam o koncercie Muzyki Końca Lata i Janka Samołyka w Starym Klasztorze. Dzisiaj napiszę o koncercie Janka drugi raz. Z tym, że ten drugi koncert miał nieco inny charakter.

Radio RAM to stacja, dzięki której poznałam mnóstwo dobrej muzyki (Jose James! Jose James!).

Radio RAM regularnie organizuje Ram Session, czyli koncerty, które można usłyszeć na żywo ze Studia Słuchowiskowego, kameralnego pomieszczenia mieszczącego się w gmachu Radia przy Alei Karkonoskiej we Wrocławiu. Czyli patrzcie: zespół gra sobie na żywo kameralny koncert z udziałem publiczności (ok. 30 osób), a jednocześnie słuchacze Radia RAM (oraz Radia Wrocław Kultura) słuchają tego samego koncertu w swoich domach.

29 stycznia redaktor Maciek Przestalski zaprosił słuchaczy oraz szczęśliwych posiadaczy wejściówek na koncert Janka Samołyka. Miałam przyjemność tam być! Do Studia Słuchowiskowego w budynku Radia prowadzą kręte ścieżki, schody i labirynty. Fajnie było się tam znaleźć; miałam ochotę zerwać wszystkie wiszące na drzwiach koncertowe plakaty i je sobie wziąć :D Ale nie, nie.

Studio jest kameralne, a atmosfera od razu zrobiła się bardzo wyluzowana, bo po tym jak zajęte zostały wszystkie krzesła, których było niewiele, pozostałe osoby siadały na podłodze, na schodach, pod drzwiami, gdzie popadnie. Fajnie!

Ram Session rozpoczęło się rozmową Macieja Przestalskiego z Jankiem Samołykiem i pozostałymi członkami zespołu (swoją drogą, super było „zobaczyć” głos, który umila mi weekendowe przedpołudnia w pracy dobrą muzyką:). A potem to już czyste poezje i rockandrolle, bo, jak przyznał Janek, wszyscy w zespole są starymi punkowcami. Jeśli czytaliście relację z poprzedniego koncertu, to wiecie, że muzyka Janka bardzo mi leży i polecam wszystkim zapoznanie się z jego płytami.

W studio ten koncert brzmiał znakomicie i podejrzewam, że słuchacze Radia RAM i Radia Wrocław Kultura odnieśli takie samo wrażenie. Świetna sprawa być na takim koncercie… Wejściówki można wygrać na kilka dni przed koncertem, albo zdobyć innymi tajemnymi sposobami, polecam!

Janek Samołyk to wrocławski gitarzysta, wokalista oraz autor piosenek. Tworzy i śpiewa zarówno po angielsku, jak i w ojczystym języku. Jego muzykę najczęściej opisuje się jako mieszankę brytyjskiego rocka i polskiej poezji śpiewanej. Wśród inspiracji wymienia on takich wykonawców jak m.in. The Beatles, Beach Boys, The Smiths, Blur, Grzegorz Ciechowski czy Marek Jałowiecki /informacja prasowa/.

Zdjęć z RAM Session nie mam, ale mam RAMisia swojego własnego. Fajnie?



Do zdjęć z koncertu odsyłam TUTAJ, a do muzyki Janka – klik poniżej :) 

środa, 4 lutego 2015

Książka: Marek Piekarczyk "Zwierzenia kontestatora" (rozmawiał Leszek Gnoiński)

Coraz częściej mam ochotę ściągnąć ze ściany w moim pokoju dwa plakaty przedstawiające Elvisa Presleya i Jima Morrisona. Elvis – portret z początków kariery, powłóczyste spojrzenie. Jim – nagi, ręce rozłożone jak do ukrzyżowania. Obaj w jakiś sposób piękni, ale nie chcę już na nich patrzeć, bo nie są dla mnie żadnymi autorytetami. Życie w sidłach jakiegokolwiek nałogu nigdy nie będzie dla mnie autorytetem. Życie skończone poniekąd z własnej woli przecież - never ever autorytet.
Co w zamian? Trzeba chłopaków kimś, albo czymś, zastąpić. Pokażcie mi faceta, gwiazdę rocka, który nie dał się nałogom, nigdy nie gwiazdorzył, zawsze pozostawał sobą, miał godny podziwu, choć prosty (i jednocześnie niestety coraz rzadziej spotykany) system wartości, dał setki koncertów, pisze wspaniałą muzykę i teksty… i który nadal ŻYJE i robi swoje. Bo taką osobę, proszę ja was, mogę już nazwać jakimś autorytetem. Nie muszę nawet daleko szukać. Może na ścianie zawieszę jeden z tekstów piosenek autorstwa Marka Piekarczyka.

Przeczytałam wywiad-rzekę z Markiem Piekarczykiem, przeprowadzony przez Leszka Gnoińskiego. Jeśli mam w kilku słowach określić, jakiego pana Marka poznałam dzięki „Zwierzeniom kontestatora” i stworzyć hasło „Marek Piekarczyk” w słowniku who is who, to napisałabym coś w stylu:

Normalny, dobry, honorowy mężczyzna, który potrafi zagrać Jezusa, potrafi zaśpiewać tak, że z podziwu wzdychasz „O, Jezu”, i który jest prawdziwy tak, że Jezus może być o niego spokojny, bo zwycięstwo zaczyna się od prawdy.

Normalny, dobry, honorowy – przecież to są określenia tak wyświechtane, że w ogóle po co o nich mówić? Może lepiej nawijać o TSA i wszystkich muzycznych sukcesach? Oj, jestem pewna, że fani TSA mają większą wiedzę na temat sukcesów i porażek muzycznych Marka Piekarczyka, niż ja. Wolę się więc skupić na tej normalności i honorze. Mówię o tym, wiedząc, że są to słowa-banały, a jednak wydaje mi się, że są to cechy coraz bardziej deficytowe. Brakuje w dzisiejszym świecie artystów z prawdziwego zdarzenia, którzy pozostają dobrzy, honorowi, NORMALNI. A Marek Piekarczyk taki jest, w tej książce nie ma żadnej ściemy. To nie jest autobiografia, którą mógł pisać zastanawiając się milion razy nad każdym słowem i koloryzując przeżyte historie wedle potrzeb. To były rozmowy z cenionym dziennikarzem muzycznym (i podejrzewam, że serdecznym kumplem Piekarczyka), w których nie było miejsca na mijanie się z prawdą.

Przypuszczałam, że to będzie interesująca rozmowa. Pytający Gnoiński (o rocku wiedzący bardzo wiele) i odpowiadający Piekarczyk (rockman) – wspaniały duet na rozmowę. Nazwisko Leszka Gnoińskiego nie jest mi obce; „Encyklopedia Polskiego Rocka”, której jest współautorem, stoi w moim pokoju na półce, a film „Beats of Freedom – zew wolności” (współreżyser) – zachęcam do obejrzenia.


Panowie rozmawiają. Piekarczyk o(d)powiada o swoim dzieciństwie, rodzicach, dorastaniu, nauce, o tym, ilu prac w życiu się imał, ile koncertów zagrał, o depresji, o „Jesus Christ Superstar”, o swoich dzieciach, wegetarianizmie, Nowym Jorku, o pisaniu tekstów, o kolegach z TSA i o innych kolegach, o honorze, Jezusie Chrystusie i Biblii Gutenberga (jako bibliotekara nie mogłam tego faktu pominąć :D Jeśli kto ciekaw, niech przeczyta fragment wypowiedzi MP o tejże na końcu recenzji). O „The Voice of Poland” i kulisach programu również trochę się znajdzie.

Bardzo polecam „Zwierzenia kontestatora” wszystkim fanom TSA i po prostu tym, którzy są ciekawi Marka Piekarczyka. Jestem pewna, że takich osób nie brakuje, bo przecież jeśli ktoś pojawia się w tv jako juror talent show, to od razu ludzie są nim bardziej zainteresowani. W tym przypadku – bardzo dobrze! Interesujcie się i sprawdzajcie dorobek artystyczny Piekarczyka!

W książce wszystko gra (oprócz kilku literówek), jest dużo zdjęć z prywatnego archiwum Marka Piekarczyka, niepublikowane teksty piosenek i wiersze oraz kalendarium i dyskografia.







"Kiedyś oglądałem film – niestety nie pamiętam tytułu – o tym, jak zamarzł Nowy Jork, i tam w Bibliotece Narodowej siedzieli przy kominku kolesie i palili Biblię Gutenberga. Do dziś ta scena nie daje mi spokoju, po prostu nie mogę się pogodzić z tym, że ktoś może grzać się przy płonącej Biblii Gutenberga!!!Jeden z najważniejszych zabytków ludzkości, pierwsza książka! Nawet na wojnę bym poszedł, aby jej bronić. Przecież mogli stół spalić, krzesła, ale, k****, Biblię Gutenberga?!"
(Zwierzenia kontestatora, s. 137)


Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2014