„Złodziejkę książek” przeczytałam dopiero po zobaczeniu
zwiastunu ekranizacji w kinie. Trailer mnie zachęcił, ale starając się trzymać
zasady „najpierw książka, potem film”, sięgnęłam po „Złodziejkę” w wydaniu
papierowym. Była to bardzo dobra decyzja, bo film zbiera kiepskie recenzje. Po
przeczytaniu książki, która mi się podobała, trochę boję się iść do kina. Po co
psuć smak czegoś dobrego… Choć z drugiej strony, nie chcę psioczyć na film,
którego jeszcze nie widziałam. Ale wróćmy do książki.
Uczynienie narratorem Śmierci jest pomysłem
genialnym. To tak, jakby narratorem był sam Bóg – wszystko widzący,
wszechwiedzący. Śmierć przychodzi po każdego, widzi człowieka w momencie
wydawania ostatniego tchnienia, po czym zabiera jego duszę, czasem lekką jak
piórko i przygotowaną na „wizytę” Śmierci, czasem ciężką, która najchętniej
widząc, że Śmierć się zbliża, najchętniej dałaby jej w twarz.
Liesel jest dziewczynką, która trafia do przybranej,
niemieckiej rodziny. Mama i papa mają
ją wychować tak, aby z szacunkiem salutowała „Heil Hitler!” (akcja dzieje się w
czasach II wojny światowej). Liesel jest posłuszna rodzicom, a jej jedyną wadą
(choć w tym przypadku to kwestia sporna) jest złodziejstwo. Dziewczynka staje
się złodziejką książek.
Zastanawiam się, co w tej książce jest
najważniejsze. Czy właśnie książka jako przedmiot, który poniekąd pomógł
przetrwać czasy wojny dorastającej dziewczynce? Czy raczej relacja głównej
bohaterki z ojcem (który zresztą nauczył ją czytać!)? A może przyjaźń
Złodziejki z Rudym – chłopcem o włosach jasnych jak słońce, oraz z Maxem –
Żydem, który zamieszkiwał zimny kąt w piwnicy przybranych rodziców Złodziejki
Książek. Gdyby połączyć te wszystkie wątki, sprowadzają się one właśnie do
przyjaźni. Tak, jest to opowieść o pięknej przyjaźni, i jeszcze piękniejszej
miłości do książek.
Gdybym przeczytała ją będąc nastolatką, stałaby się
jedną z moich ulubionych powieści. Otworzyłaby mi oczy na istotę wojny, bo
ukazuje jej atmosferę, ale nie na tyle brutalnie, aby nie była odpowiednia dla
młodszego czytelnika. Jestem pewna, że byłaby dla mnie ważna. Obecnie nie
odczuwam wielkiej euforii po jej przeczytaniu, bo historii o przyjaźni
przeczytałam już bardzo wiele. Większe moje uznanie wzbudził styl autora,
Markusa Zusaka. Co w nim niezwykłego? Odpowiem cytatem z książki:
„Opowiedziałem wam o dwóch zdarzeniach z przyszłości, bo nie zależy mi na
zachowaniu tajemnicy i budowaniu napięcia”. W „Złodziejce Książek” narrator za
nic ma sobie chronologię. Potrafi w jednym zdaniu wyjawić, co się stanie za dwa
lata, a potem, jak gdyby nigdy nic, wrócić do obecnego biegu wydarzeń. Wiele
razy spotyka się retrospekcje i nawiązania do przeszłości, ale do przyszłości?
Co więcej, wyjawianie tajemnic i brak budowania napięcia wcale mnie nie
denerwowały, tylko jeszcze bardziej wchłaniały w historię – chciałam jak
najszybciej dotrzeć do chwili, w której owe zdarzenie z przyszłości stanie się
zdarzeniem obecnym.
Jest to bardzo starannie wydana książka.
Wyśrodkowane niektóre fragmenty tekstu, ilustracje, przejrzystość (widać, że
wydawca nie żałował papieru), dwie (!) osoby zajmujące się korektą – to
przykład książki, nad którą pracowało dużo osób, dzięki czemu czyta się z
jeszcze większą przyjemnością. Ubolewam tylko, że tak starannie zredagowana
treść została oprawiona w okładkę filmową, zapraszającą bardziej do kina, niż
do przeczytania lektury…
Warszawa,
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2014
Recenzja opublikowana na DlaLejdis.pl
Czeka już w kolejce. Ogólnie zbiera pozytywne opinie, ale spotkałam się również z kilkoma bardzo negatywnymi... Jestem bardzo ciekawa jakie na mnie zrobi wrażenie:)
OdpowiedzUsuńCzekam na Twoją opinię :)
Usuń