Byłam na wakacjach w Paryżu. Gwoli ścisłości, wcale nie w
czasie lipcowych upałów, ale w marcu. Jeszcze ściślej mówiąc, nazywam pobyt w
tym mieście „wakacjami” bardzo na wyrost, ponieważ spędziłam tam zaledwie dwa
dni. Weekend w Paryżu – czyż nie brzmi to romantycznie? Cóż, niestety nie
pamiętam, czy był to rzeczywiście weekend, czy środek tygodnia. Mniejsza o to.
Pamiętam za to, że wyruszając w drogę powrotną, głowę miałam naładowaną
licznymi spostrzeżeniami na temat Francji i Francuzów. Mój pobyt tam nazwałabym
chętnie komedią, wcale nie romantyczną, jak przystało na Paryż. Raczej komedią
pomyłek.
Spostrzeżenie nr 1: Jesteś we Francji, więc mów po
francusku
Tyle światła! Marzec 2012 :) |
Pierwsze, co spotkało mnie i moich przyjaciół, to prawie
trzygodzinne ślęczenie w holu hotelu, w oczekiwaniu na wolne pokoje, które
miały być dostępne o 11, a nie wiedzieć czemu, czekaliśmy na nie do 13 z
hakiem. Może dogadalibyśmy się z obsługą hotelu sprawniej i przyjemniej,
gdybyśmy nie musieli długo czekać na osobę z personelu, która potrafiłaby mówić
po angielsku. Warto nadmienić, że hotel był dość elegancki, i w ciągu tych
kilku godzin, kiedy siedzieliśmy w holu na walizkach, przewijali się przez
niego równie eleganccy Francuzi i obcokrajowcy. A nasza czwórka, niestety, w
dresach i tłustych włosach. Jak to się stało? Ano tak, że Paryż był jednym z
przystanków w naszym Eurotripie. Za nami była całonocna podróż samochodem, a
później promem, z Anglii. Nic dziwnego, że byliśmy źli i śpiący. Źli, śpiący,
odziani w dresy i głodni! A jedyne, co mieliśmy przy sobie do jedzenia, to
chipsy. Źli, śpiący, odziani w dresy Polacy, jedzący chipsy i siedzący na
walizkach w paryskim hotelu. Nic dziwnego, że wszyscy wokół patrzyli na nas z
politowaniem.
Spostrzeżenie nr 2: Jeśli jesteś Polakiem mówiącym po
angielsku, to dla Francuza jesteś Amerykaninem
Wieczorem wybraliśmy się do francuskiej restauracji, gdzie
wspaniałomyślnie zjedliśmy… włoską pizzę. Żeby nie było, zamówiłam także
Ementhal za 4 euro. Domyślałam się, że chodzi o ser. Ale kiedy kelner przyniósł
na ogromnej, drewnianej desce 4 plasterki cieniusieńsko pokrojonego sera z dziurami,
pomyślałam, że to najdurniej wydane dwie dychy w moim życiu. Złożyliśmy
zamówienie mówiąc całkiem sprawnie po angielsku, na co kelner zawołał:
„America!”. Pokręciliśmy przecząco głowami. „Non? Poland?” - uśmiechnęliśmy się
i tym razem pokiwaliśmy głowami. „Aaaa, Polska! Solidarnosc! Walesa!
Warsovie!”. Za tę daleko idącą wiedzę o naszym kraju kelner dostał od nas spory
napiwek, a niech ma!
Spostrzeżenie nr 3: Na Wieży Eiffla na pewno spotkasz
Polaka. A nawet kilku
Jeśli nie masz dość cierpliwości, aby czekać na windę w
kilometrowej kolejce, która zawiezie cię na szczyt Wieży, zawsze możesz pójść
schodami. Tylko że na górze piękny widok przysłonią ci mroczki przed oczami,
ogólna zadyszka, i będziesz błagał swoich towarzyszy o tabletkę na gardło.
Spostrzeżenie nr 4: Jeśli
poruszasz się po Francji samochodem, to po powrocie do Polski stwierdzisz, że
na naszych drogach panuje niebywała kultura jazdy!
We Francji kierowca potrafi wysiąść z auta na środku ulicy
(co tam, że czteropasmowa), aby nawrzeszczeć na motocyklistę, który przejechał
za blisko jego samochodu. Co więcej, motocykliści, zmieniając pas, nie używają
kierunkowskazów. Kierowcy krzyczą też na rowerzystów. I na innych kierowców.
Może się też okazać, że droga jednokierunkowa wcale nie jest jednokierunkowa.
No cóż, są takie przypadki, że córka jest starsza od matki.
Spostrzeżenie nr 5: Paryskie metro jest źródłem rozrywki na
najwyższym poziomie
W polskiej komunikacji miejskiej czasem spotyka się żebrzące
dzieciaki grające na akordeonie. W paryskim metrze sama z chęcią opróżniłabym
portfel (gdyby tylko był czymkolwiek zapełniony!) i podarowała jego zawartość
artystom, których w nim spotykałam. Inaczej ich nie nazwę, to naprawdę są
artyści, których występy powinny być biletowane. Dla przykładu:
- facet, który ni z tego ni z owego zaczyna opowiadać
dowcipy i anegdoty, wprawiając w serdeczny śmiech podróżujących metrem
- liczne zespoły muzyczne grające naprawdę dobrą muzykę.
Niektórym brakowało jedynie perkusji do pełnego składu. Gdyby tylko metro
zatrzymywało się na peronie na dłużej niż 10 sekund, jestem pewna, że muzycy
ładowaliby się do niego wraz z bębnami.
Oczywiście, że to miała być recenzja książki. Miała być. Ale
ten, kto tu od czasu do czasu zagląda, zna moje predyspozycje do rozpisywania
się. Dobra, chciałam tylko powiedzieć, że ucieszyłam się, kiedy sięgnęłam po
jedną z książek Stephena Clarke, który w swoich powieściach opisuje losy
Brytyjczyka mieszkającego we Francji. Pomyślałam sobie, że może być zabawnie, tak
jak mnie było w gruncie rzeczy zabawnie w Paryżu. Niestety nie czytałam
wcześniejszej „Merde! Rok w Paryżu”, ale wszystko przede mną. Tak czy inaczej,
mimo że „Merde! W rzeczy samej” jest kontynuacją, to od pierwszej strony
wiedziałam o co chodzi, nie odczułam żadnej dezorientacji czy poczucia, że
zaczęłam poznawać historię od jej środka, a nie początku. I mimo, że spędziłam
tylko 2 dni w Paryżu, to doskonale się bawiłam i wiedziałam, co czuje bohater
Paul West, złorzecząc na pozostawiającą wiele do życzenia kulturę jazdy
samochodem po francuskich drogach czy opowiadając o litrach wypitego
francuskiego wina (nie żebym również wypiła litry… ja tylko degustowałam!).
Jednak aby książka przypadła do gustu, wcale nie musicie się
wcześniej wybierać w podróż do Paryża. Lektura może być także zabawnym
przedsmakiem wakacji we Francji. A jeśli wcale nie planujecie wizyty w tym
kraju, to może „Merde! W rzeczy samej” kogoś do niej nakłoni, lub… wręcz
przeciwnie. Jest to w końcu niezłe merde… W rzeczy samej.
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013
Recenzja (w wersji okrojonej, sprawozdania z mojego pobytu w Paryżu tam nie ma ;P) opublikowana na DlaLejdis.pl
chyba sięgnę :)
OdpowiedzUsuń22 year old Environmental Tech Stacee Babonau, hailing from Courtenay enjoys watching movies like "Corrina, Corrina" and Air sports. Took a trip to Su Nuraxi di Barumini and drives a Grand Am. kliknij na zrodla
OdpowiedzUsuń