Zastanawiam się, gdzie ja byłam
(lub raczej: co czytałam), kiedy jakiś czas temu na portalach i blogach pojawiały
się coraz to lepsze recenzje książki „Alibi na szczęście”, która była debiutem
literackim Anny Ficner-Ogonowskiej. Biję się w pierś i karzę w duchu, że
przegapiłam tę powieść. Dlaczego? A dlatego, że właśnie skończyłam czytać drugą
część rozpoczętej w debiucie historii – „Krok do szczęścia”.
Zgodnie z radą na ostatniej
stronie okładki, zaparzyłam dobrą herbatę i sięgnęłam po lekturę. Herbata
szybko się skończyła, a opowieść tak mnie wciągnęła, że nie miałam ochoty
wstawać i iść do kuchni po kolejny aromatyczny napar. Od pierwszych stron
wsiąknęłam w opowieść o Hance. Czułam, że znalazłam się w środku rozpoczętych
już w pierwszej części wątków, ale nie przeszkadzało mi to we wciągnięciu się w
bieg wydarzeń. Tym bardziej, że główna bohaterka, nie dość że jest moją
imienniczką, to jeszcze tak bardzo przypomina mnie samą… Myślę, że sporo
czytelniczek zauważy to samo. Bo Hanka to zwyczajna kobieta, którą jakiś czas
temu los wystawił na próbę. Musiała zmierzyć się z osobistym dramatem, odciąć
się od przeszłości i zacząć żyć na nowo. Niezależnie od wieku, jestem pewna, że
każda z nas doświadczyła w swoim życiu czegoś smutnego, zupełnie
przytłaczającego, o czym chciałoby się zapomnieć, ale po prostu się nie da.
Dlatego od samego początku zaczęłam kibicować Hance. Hance i Mikołajowi.
Mikołaj jest idealny. Znosi
zagubienie uczuciowe Hani z cierpliwością. Walczy o nią, czeka, zabiega o jej
uwagę, chociaż bywa ciężko. Myśli o niej nieustannie, najchętniej otoczyłby ją
ochronnym ramieniem, i nigdy nie puszczał. Wierzę, że tacy faceci istnieją
naprawdę, nie tylko w literaturze. Wiele kobiet nie odstępowałoby takiego
mężczyzny na krok, ale Hania… Hania ciągle myśli o Tamtym, którego Bóg zabrał
już do siebie.
Pokiereszowane serce Hanki
mogłoby zaznać spokoju, gdyby nie wydarzenia, w których kobieta musi
uczestniczyć. Jej najlepsza przyjaciółka, prawie siostra, przygotowuje się do
ślubu i do narodzin dziecka. Hania musi stawić czoło temu, co jej również było
dane, ale zbyt szybko odebrane. Na dodatek odkrywa fakty z przeszłości, które
nie wyszły wcześniej na jaw. Przechodzi tyle perturbacji w życiu, że
rzeczywiście ciężko uwierzyć, jakim cudem taka szczupła, delikatna osóbka może
to wszystko udźwignąć. Gdyby nie Mikołaj, pewnie by nie udźwignęła...
Jestem pod wrażeniem tego, jak
autorka Anna Ficner-Ogonowska potrafi opisywać to, co się dzieje z człowiekiem
w stanie zakochania. Namiętność, pożądanie, tęsknotę opisuje z wyczuciem, nie
zniżając się do poziomu nic nie wartego erotyka. Wśród tych wszystkich emocji
czuć prawdziwą miłość. Oprócz miłości czytamy o wspomnianych wyżej rodzinnych
tajemnicach, uśmiechamy się do narzekającej na niedogodności ciążowe Dominiki,
i wsłuchujemy się w rady cudownej, starszej pani Irenki, bo nic tak człowieka
nie kształci, jak życie.
Język nie jest skomplikowany, ale
nie każda treść potrzebuje wielkich słów. W pewnym momencie narracja zaczyna
się trochę dłużyć, jednak ogólnie kolejne wydarzenia niosą czytelnika tak
dynamicznie, że ciężko się oderwać od lektury. A będzie i śmiech, i płacz, i żal,
i współczucie. Atutem, ledwie zauważalnym, bo zajmującym jedynie kilka linijek
w całej książce, jest nawiązanie do literatury Williama Whartona. Jeśli miałam
jakieś wątpliwości co do sympatii do autorki książki, tymi kilkoma linijkami
kompletnie je rozwiała.
W oczekiwaniu na trzecią część
losów Hani, sięgnę po przegapione „Alibi na szczęście”. Życzę sobie i wszystkim
czytelniczkom jak najkrótszego oczekiwania na kolejną książkę autorki.
Recenzja opublikowana na Kobieta20.pl
Koniecznie przeczytaj pierwszą część, jest wręcz obowiązkowa! :D
OdpowiedzUsuńJeśli obowiązkowa, to nie mam wyjścia, muszę przeczytać :D
UsuńCy wie ktoś jaki tytuł będzie nosiła część trzecia????
OdpowiedzUsuńZ góry dziękuję i pozdrawiam!
Tytułu niestety nie znam, ale pewnie będzie zawierała słowo "szczęście" w jakiejś kombinacji ;)
Usuń