Jakie cechy, jakie przedmioty najbardziej cię określają? Gdyby był
zwyczaj wkładania do trumny podczas pogrzebu rzeczy związanych z żegnaną osobą,
co by to było w twoim przypadku? Czy coś niezwykłego, czy ulubiona biżuteria,
może zdjęcie z przyjaciółmi lub po prostu tradycyjnie Biblia i różaniec, a
może... Nic?
Takie rozmyślania obciążyły moją głowę po lekturze „Josepha”.
Przyznacie, że są to myśli dość grobowe. Choć książka wcale bezpośrednio o
śmierci nie mówi. Ale o przemijaniu – owszem.
Minipowieść francuskiej pisarki opisuje życie Josepha – samotnego
mężczyzny nie pierwszej młodości, pracującego na gospodarstwie u pewnej
rodziny. Joseph to typowy każdy, typowy nijaki, można by powiedzieć, że typowy
Józek, gdyby spolszczyć tytuł. Joseph niewiele osiągnął, nie założył rodziny,
żyje w cieniu. Nie ma przyjaciół, raczej nikt by nie zauważył, gdyby gdzieś
zniknął. Żyje zgodnie z rytmem pór roku, dogląda zwierząt, żadnej roboty się
nie boi. Jego codzienne życie można opisać słowami „wstałem – egzystowałem –
położyłem się spać”.
Niewielka objętościowo książka ma raczej charakter długiego
opowiadania, niż powieści. Nieznacznie ponad sto stron wystarczyło, abym się
przekonała, że niestety pisarstwo Marie-Hélène Lafon nie przypada mi do gustu,
choć jestem pewna, że znajdzie swoich zwolenników. Pisarka potrafi w jednym,
obszernym zdaniu opisać kilka lat życia głównego bohatera, a przy okazji na marginesie
wspomnieć o jego bracie i nałogu alkoholowym. Trzeba przyznać, że potrafi
budować te złożone zdania bardzo dobrze, bo nie zdarzyło się, żebym kończąc
zdanie zapomniała, jak ono się zaczęło. Mimo to styl pisania obfitujący w
przecinki i średniki nie należy do moich ulubionych.
Niemniej jednak doceniam tę książeczkę za skłonienie do silnej
refleksji nad tym, czy moje życie jest równie nieważne i nijakie, jak
Josepha. Świetna okładka dobitnie
wskazuje, że Josepha określają zwyczajne przedmioty: zegarek z zepsutą klamrą,
scyzoryk, jakieś monety (raczej niskie nominały), klucz i medalik z Matką Bożą,
taki normalny, z tych, co rozdaje ksiądz po kolędzie. Nic specjalnego. Co
przedstawiałaby moja okładka, okładka książki „Typowa Hania”? Boję się pomyśleć.
A jaka byłaby twoja?
Do refleksji. Polecam, choć bez zachwytów.
Wydawnictwo Literackie, 2015
Recenzja opublikowana na dlaLejdis.pl
Zdania wielokrotnie złożone ZAWSZE mnie odpychają, jakby dobre nie były...
OdpowiedzUsuńNa okładce Typowej Justy pewnie byłyby same "babskie rzeczy", mogą być najzwyklejsze, zwykłe przecież też może być piękne. I z historią. :D