Pierwszy raz przeczytałam powieść
wydaną przez PWN. Wydawnictwo kojarzyło mi się do tej pory z
encyklopediami i leksykonami oraz publikacjami akademickimi.
Spodziewałam się więc literatury pięknej
z górnej półki, a nie zwykłego czytadła, którego fabuły nie pamięta się
po tygodniu od przeczytania. Do czytadeł nic nie mam i sama po nie
sięgam, bo wszystko jest dla ludzi. Jednak „Ostatni bus do Coffeville”
jest czymś więcej. Zapada w pamięć, a czytając, od razu zaczęłam się
zastanawiać, którego ze znanych aktorów obsadziłabym w głównych rolach
filmu powstałego na podstawie tej książki. Z chęcią obejrzałabym
ekranizację „Ostatniego busu do Coffeville” z prostego
względu – niesamowita fabuła, opowieść wielowątkowa, poruszanie ważnych
tematów. Zastanawiam się, czy starczyłoby mi życia, żebym wymyśliła w
swojej głowie tak pokręconą (w pozytywnym sensie) fabułę. Wielkie
oklaski dla wyobraźni, stylu pisarskiego i poczucia humoru autora – J. Paula Hendersona.
No tak, na samym wstępie wyłożyłam same superlatywy. Na domiar powiem jeszcze, że „Ostatni bus do Coffeville”
plasuje się w zacnym gronie moich ulubionych powieści. Żałowałam, że w
ostatnich dniach miałam tak mało czasu na czytanie, bo z chęcią
pochłonęłabym tę książkę w jeden dzień, ale niestety nie było kiedy.
Wiecie
już, że książka jest świetna, mam jednak nadzieję, że zechcecie poznać
zarys fabuły i doczytać recenzję do końca. Czym się tak zachwycam?
Po
pierwsze - fabułą, pomysłem. Wyobraźcie sobie, że emerytowany lekarz
Eugene, chora na alzheimera Nancy, mały chłopiec Eric, czarnoskóry
mężczyzna, który oficjalnie nie żyje od wielu lat i ukrywa swoją
tożsamość oraz pan pogodynka wyruszają razem w podróż. Każdy jest z
innego świata; takie zgromadzenie różnych charakterów gwarantuje niezłą
zabawę. W dodatku przemieszczają się przez USA autobusem skradzionym…
Paulowi McCartneyowi. Więcej nie zdradzę. Bus Paula McCartneya zachęcił
mnie, powinien zachęcić i was. Będzie się działo mnóstwo. I jeszcze
więcej.
Po drugie, poczucie humoru. Takie jakie lubię. Czasem subtelne, czasem bezwzględnie „mocne”, ale nie żenujące.
Po
trzecie, poruszana tematyka. Zobaczcie, wystarczy posadzić w autobusie 5
osób i przyjrzeć się ich życiu, aby móc zebrać najważniejsze życiowe
wartości, wątpliwości oraz społecznie ważne zagadnienia. Jest więc dużo o
Bogu (wpadliście kiedyś na pomysł, żeby policzyć ilość zmarłych w całym
Starym i Nowym Testamencie?!), o przemijaniu, strachu przed chorobą,
starością i niedołężnością, okrutności choroby oraz eutanazji. Bawiło
mnie zachowanie chorej na alzheimera Nancy, ale kiedy pomyślałam, że to
może spotkać mnie, już nie było mi do śmiechu. Jest też o rodzinie
(rozwody, sieroctwo, patologie), przyjaźni (czy prawdziwa przyjaźń trwa
do końca życia?), historii (wojna w Wietnamie, zabójstwo Martina Lutra
Kinga) i wielu, naprawdę wielu innych sprawach, które w mniejszym lub
większym stopniu dotyczą każdego z nas.
Po czwarte, last but not least, „Ostatni bus do Coffeville”
przypomina mi dwie bardzo dobre ekranizacje: „Forresta Gumpa” (reż.
Robert Zemeckis, na podstawie książki Winstona Grooma) i „Przebudzenia”
(reż. Penny Marshall, na podstawie powieści Olivera Sacksa) oraz książkę
„Służące” Kathryn Stockett. Myślę, że to porównanie jest wystarczająco
zachęcającym do lektury komplementem, wszak wszystkie wymienione tu
tytuły trzeba znać i warto lubić.
PWN, 2015.
Recenzja opublikowana na DlaLejdis.pl
Ojej, muszę tę książkę mieć! Wędruje na listę MUST READ! Koniecznie!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na www.maialis.pl
42 yrs old Database Administrator III Leland D'Adamo, hailing from Manitou enjoys watching movies like Destiny in Space and Quilting. Took a trip to Strasbourg – Grande île and drives a Ferrari 410S. Przeczytaj caly artykul
OdpowiedzUsuń