Pięć lat temu przejeżdżałam przez Serbię (miejsce docelowe:
Grecja). Zatrzymaliśmy się na cały dzień w miejscowości Valjevo. Mieszkała tam
polska rodzina, która wyjechała do Serbii na misje szerzyć katolicyzm
(większość mieszkańców Valjeva to prawosławni).
Serbia graniczy między innymi z Bośnią i Hercegowiną, jednak
będąc stosunkowo blisko granicy serbsko-bośniackiej, wcale nie myślałam o tym,
co wydarzyło się tam w latach 90. Myślałam tylko o tym, jak dobrze jest
rozprostować nogi po 15-godzinnej podróży autokarem, dobrze zjeść i zwiedzić miasto, a wieczorem usiąść z przyjaciółmi i grać na gitarach.
Gdzieżbym myślała o wojnie w Bośni, no gdzież.
Co się odwlecze, to nie uciecze. „Odłamki” kazały mi się
przeczytać. Mimo że tematyka wojenna nie jest moją ulubioną, to coś mi mówiło,
że muszę sięgnąć po tę książkę. Przecież to było tak niedawno. Co innego czytać
powieść, której akcja toczy się w czasach I lub II wojny światowej, a co innego
o wojnie domowej, która trwała, kiedy byłam radosną pięciolatką. Myślę, że taką
wojnę można „poczuć” jeszcze bardziej.
Ismet Prcić w swoim debiucie literackim pokazuje, jak bardzo
może udręczyć człowieka wojna. Choć na dobrą sprawę nie powinien narzekać, bo
koniec końców wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, to jednak wnętrze ma
poharatane. Co się naoglądał i co przeżył, to jego, jak mówią. Jak bardzo się
natrudził, aby wyemigrować, ilu bliskich zostawił, jakie wątpliwości musiał
zdusić w sobie, to jego.
Ta autobiograficzna powieść nie ma ustalonej chronologii.
Czytamy fragmenty, swego rodzaju „odłamki” z dzienników Ismeta Prcicia z
różnych lat: 1995, 1999, 2000. Przez to książka jest trudna w odbiorze, można
się pogubić. Można się pogubić i przerazić, czytając jedno zdanie zajmujące
ponad stronę, bo i tak obszerne potrafią być majaki połamanego wojną człowieka.
Stylistycznie – autor skacze z poziomu bardzo potocznego, brutalnego i
wulgarnego, na niemal poetycki. Dlatego są fragmenty, które czytało się szybko,
ale i takie, które męczą i sprawiają, że nasuwa się myśl, czy to wciąż ta sama
książka, ten sam bohater. Jeśli chodzi o bohaterów, zapamiętacie Mustafę (do
końca nie odgadłam, czy to wytwór wyobraźni Prcicia, czy realna postać) oraz
pewnego psa.
Jedna uwaga: Ismet Prcić nie opowiada o przebiegu wojny.
„Odłamki” to raczej element jego terapii i być może pogodzenia się z tym, co
było, ale na pewno nie poznamy dzięki tej lekturze większości aspektów wojny
domowej w Bośni. Poznamy udręczonego nią młodego człowieka o duszy artysty, ale
nie wojnę. Choć kilka brutalnych akcji rzeczywiście w niej jest.
„Odłamki” to bardzo sugestywny tytuł. Ismet Prcić jest pełen
odłamków wojny. Ale nie tylko. Jest pełen odłamków złamanego serca, pełen
odłamków depresji matki, pełen odłamków zdrady ojca. To mnie dotknęło bardzo
mocno, chyba bardziej niż sam fakt, że Ismet Prcić musiał przeżywać ucieczkę
przed wojną, być niepewnym jutra uchodźcą (choć tak naprawdę nie
wiadomo, ile jest fikcji w opisanej historii). Przejmujące jest to, że w każdym
w nas tkwią odłamki. Odłamki osobistej historii, która rzutuje na nasz stan
psychiczny w późniejszym życiu. Odłamki brudu, odłamki rozwodu, odłamki
samobójstwa przyjaciela, odłamki nałogu alkoholowego, odłamki utraty
zaufania, odłamki depresji. Albo depresja jako wynik zbioru odłamków. Tkwią w
człowieku niczym drzazgi, nie dające się usunąć spod skóry, wciąż widoczne i
drażniące. Niczym brud za paznokciem, paproch w oku. „Odłamki” przypominają, że
nie da się zapomnieć niektórych rzeczy. Można wybaczyć, ale nie można
zapomnieć. Nie można usunąć odłamków. Tak jak nie można zapomnieć „Odłamków”.
Trudna książka. Nie sięgnę po nią ponownie, i to nie
dlatego, że oczekuję jedynie lekkich i przyjemnych lektur. Po prostu ten sposób
opowiedzenia o wojnie nie podobał mi się. Podobał mi się wątek o kryzysie w
rodzinie, o dorastaniu i pierwszych zauroczeniach. Ale równie dobrze można o tym
pisać nie na tle państwa dotkniętego wojną. Może się podobać. Skądś te nagrody
literackie się posypały. Ale ja już chyba wolę do Valjeva.
Wydawnictwo Sine Qua Non, 2015
PS
W "Odłamkach" skrytykowano Green Day.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz