źródło: www.wsa.org.pl |
Mark Lanegan ma w Polsce oddanych
fanów. Co takiego jest w tym wokaliście, który przecież nie ma nic wspólnego z
charyzmatyczną konferansjerką, i na którego koncertach interakcja słowna z
publicznością właściwie nie istnieje? A jego wygląd, w szczególności twarz
pozbawiona jakiejkolwiek mimiki, jest tak tajemniczy, że mógłby nawet
przerażać (spójrzcie tylko na zdjęcie). Może niektórzy w osobie artysty stawiają na piedestale, oprócz samej
twórczości, właśnie umiejętność komunikowania się z publicznością. W słowniku
Marka Lanegana chyba nie ma takiego wyrażenia. I właśnie to, w połączeniu z
jego muzyką sprawia, że jest tak intrygujący. Plus oczywiście fakt, że wydał w
końcu solową płytę.
Mark Lanegan miał wyjść na scenę
dopiero o 21, ale Firlej otwarto już przed 19, kiedy to rozpoczęły się występy
artystów supportujących gwiazdę wieczoru (choć w przypadku Marka Lanegana
określenie „gwiazda wieczoru” jakoś mi nie leży). Na początku było bardzo mało
osób. A szkoda, bo to, co usłyszałam tuż przed 19, było dla mnie muzycznym
objawieniem.
Lyenn, kim jesteś?! Chciałabym
napisać, że ten młody facet wyszedł na scenę przy wtórze oklasków i okrzyków
rozhisteryzowanych fanów, ale niestety tak nie było. Niektórzy z tej garstki
osób, które kręciły się po parkiecie, chyba nawet nie zauważyli, że ktoś z
gitarą podszedł do mikrofonu. Szczerze podziwiam, i trochę współczuję zespołom
supportującym, szczególnie kiedy są mało znani. Wokalista Lyenn być może czuł
się zażenowany ilością przybyłych na koncert, ale nie dał tego po sobie poznać.
Według mnie był najlepszy z wszystkich poprzedzających koncert Lanegana. Mimo
że nie towarzyszył mu zespół, jego gra na gitarze i wokal już w pierwszych
sekundach mnie zahipnotyzowały. Dreszcze na całym ciele, gęsia skórka. Pochodzący
z Belgii Lyenn, wspomagając swój głos jedynie gitarą, dał niesamowity występ.
Ujmował szeptem, wgniatał w ziemię rozdzierającym duszę krzykiem. Jego muzyka
przypominała mi trochę album „White Chalk” PJ Harvey, a wokal chwilami był
podobny do głosu wokalisty Muse. Z tym że Lyenn według mnie jest dużo bardziej
przejmujący. Trudno go porównać do kogokolwiek, bo jest po prostu wyjątkowy.
Warto przyjrzeć się jego twórczości, na jego stronie internetowej są utwory
zagrane z całym zespołem, a nie z samą gitarą, jak było na koncercie. Lyenn
zdobył moje serce w ciągu około półgodzinnego grania. Zszedł ze sceny, ale w
myślach wciąż odtwarzałam jego głos. Nawet kiedy pojawił się kolejny artysta,
Duke Garwood, nie mogłam się w pełni skupić na jego muzyce, bo w mojej głowie
wciąż huczały utwory Lyenna.
Duke Garwood zafundował 30 minut
dość eksperymentalnego bluesa, również bez akompaniamentu zespołu, ale nie
wywarł na mnie tak piorunującego wrażenia jak Lyenn.
Na parkiecie w końcu zaczęło
przybywać ludzi, a na scenie pojawił się belgijski zespół Creature With The
Atom Brain. Rasowe, rockowe granie z wpadającymi w ucho riffami, ale czy było w
tym coś oryginalnego? W ich graniu słychać wpływy gigantów rocka, a basista Jan
Wygers swoim wyglądem mógłby wesprzeć szeregi ZZ Top. Muzycznie nic nowego, ale
przyciągnęli pod scenę sporo osób, rozruszali i obudzili publiczność po dużo
spokojniejszych, poprzednich występach.
Chwila przerwy na oddech, ludzi
coraz więcej i więcej. Wreszcie Mark Lanegan wychodzi na scenę, a ja przekonuję
się, że dawno nie widziałam tak wspaniałej publiczności. Myślę, że na tym
koncercie nie było nikogo przypadkowego, tylko osoby naprawdę zafascynowane
twórczością Lanegana. Niekończące się brawa i okrzyki w stronę wokalisty,
którego spojrzenie jest tak zimne, smutne i obojętne, że nie do końca wiadomo,
czy cieszy się z obecności tylu fanów.
Bez słowa wstępu zaczął śpiewać, po trzecim utworze było już pewne, że
tego wieczoru poza tekstami utworów, Lanegan nie będzie miał zbyt wiele do
powiedzenia. Kiedy po kilkunastu minutach grania wypowiedział śmiertelnie
poważne i pozbawione entuzjazmu „Thank you”, usłyszałam obok siebie komentarz:
„To się nagadał…”. Nie patrzył na publiczność, w krótkich przerwach między
utworami wzrok miał wbity w podłogę, a podczas utworów kurczowo trzymał się
mikrofonu. Nie było mowy o choćby cieniu uśmiechu z jego strony. Żeby nie było
wątpliwości: tajemniczość tego artysty ani trochę mi nie przeszkadza, a raczej
fascynuje. To ten sam rodzaj intrygi, jaką odczuwam również w przypadku Nicka
Cave’a. Duet Lanegan & Cave byłby czymś niepowtarzalnym. Piszę o tym, aby
jak najlepiej oddać klimat koncertu. Zobaczcie: zero kontaktu z publicznością,
człowiek totalnie zamknięty w sobie, ubrany oczywiście na czarno, a reakcja odbiorców
nieproporcjonalnie wręcz entuzjastyczna.
Mark Lanegan śpiewał głównie
utwory z najnowszego albumu „Blues Funeral”, ale też z „Bubblegum”. Tracklista
była ułożona tak, jak trzeba – kilka spokojniejszych utworów („St. Louis Elegy”,
„Harborview Hospital”), następnie rockowa bomba z machaniem głowami („Methamphetamine
Blues”), i znów spokojniej. Po znakomitym koncercie zakończonym bisem Mark
Lanegan podpisywał płyty (istniała możliwość kupienia ich w Firleju). Niestety
przy tym już mnie nie było. Ciekawa jestem, czy fanom udało się wyciągnąć z
artysty nieco więcej słów, niż „Thank you”.
Recenzja opublikowana na WSA.org.pl
Marka Lanegana znałam tylko z nazwiska bo albo Kurt miał z nim jakąś historię, albo chciał mieć... już nawet nie pamiętam. Teraz dopiero po raz pierwszy życiu posłuchałam "where did you sleep last night" w oryginalnym wykonaniu : O piękne : o
OdpowiedzUsuńZazdroszczę doświadczenia, bo z tego co mi wiadomo to Kurt występował tak samo, z boku sceny, po lewej stronie, zero kontaktu z publicznością, włosy na twarzy i zamknięte oczy.
Taka dygresyjka, bo nazwisko Lanegana od dawna kojarzyło mi się tylko z Nirvana xD Miło się było czegoś dowiedzieć, chociaż jeszcze większym szokiem jest dla mnie, że on w ogóle jeszcze koncertuje, i to u nas :D
"Where did you sleep last night" - piękne, piękne :)
UsuńChyba pierwszy raz spotkałam się z wokalistą, który między utworami nie odzywa się ani słowem i nie uśmiecha się. I, kurde, podobało mi się to!
Pewnie Lanegan miał jakąś historyjkę z Kurtem, myślę, że dogadaliby się (nawet bez słów:D).
Lanegan koncertuje intensywnie, do końca listopada zjeździ prawie całą Europę!
Posłuchaj też Lyenna, myślę, że Ci się spodoba.
Lanegan podobno przyjaźnił się z Kurtem. I podobno to dla niego napisał "Last One in the World".
UsuńA "Where did you sleep last night" rzeczywiście piękne - w obu wersjach.
Znakomita płyta, znakomity koncert a Mark ... przeuroczy. Ale o tym mogli przekonać się ci, którzy zostali na owo wspomniane przez Ciebie podpisywanie płyt. Liczyłam na autograf a dostałam dedykację, mocny uścisk dłoni i szeroki (sic!) uśmiech. Cuda!
OdpowiedzUsuńEh, no to żałuję, że nie zostałam. Widzisz, teraz jestem jeszcze bardziej zaintrygowana tym człowiekiem. Myślałam, że prywatnie jest taki sam jak na scenie, myliłam się.
UsuńObecnie najbardziej denerwuje mnie fakt, że nie kupiłam płyty w Firleju. Z tego co pamiętam, kosztowały 50 zł, taniej chyba nigdzie nie znajdę...
Na wypadek, gdybyś z mojej wypowiedzi wysnuła mylne wnioski, że poza sceną Mark zmienia się w wyluzowanego, otwartego gościa, to szybko prostuję - nic z tych rzeczy :) Przyznaję, zaskoczył mnie bo pierwszy się odezwał, wyciągnął rękę, nie uciekał wzrokiem - tego się nie spodziewałam. Ba,niespodziewanym uśmiechem prawie mnie zabił ;) Widać jednak, że kontakty z ludźmi to nie jest jego żywioł - ale jest w tym swoim wycofaniu pradziwy i to, że stara się z tym walczyć czyni go jeszcze bardziej fascynującym.
OdpowiedzUsuńA odnośnie płyt - żałuję, że nie skusiłam się w Firleju na jedną z tych koncertowych, bo raczej na pewno nigdzie indziej ich nie znajdę. No trudno, trzeba poczekać do następnego razu. Bo następny raz na pewno będzie ;)
28 yr old Accounting Assistant I Arri Newhouse, hailing from Owen Sound enjoys watching movies like Stargate and Sculling. Took a trip to Major Town Houses of the Architect Victor Horta (Brussels) and drives a Delahaye Type 175S Roadster. zobacz to teraz
OdpowiedzUsuń