piątek, 17 stycznia 2014

Książka: Petra Hůlová „Plastikowe M3 czyli czeska pornografia”

Macie ochotę na raszplowo-wtykaczowe wywody czeskiej prostytutki? 

Główna bohaterka jest „zarazem przedsiębiorcą, kobietą wykonującą wolny zawód o wątpliwej reputacji, kurtyzaną, osobą prowadzącą działalność gospodarczą, ścierą, psychologiem i szefową jeboklubu”. Mogłabym przedstawić ją własnymi słowami i może trochę subtelniej, ale po co? Będąc jednocześnie główną bohaterką i narratorką, określiła siebie najlepiej. Dodam jedynie, że ta kobieta, której imienia nie znamy, staż w zawodzie ma już konkretny. Skończyła 30 lat, więc orientuje się w temacie jak mało kto, co w połączeniu z jej filozofowaniem, dość bezczelnym poczuciem humoru i trafnymi spostrzeżeniami na temat ludzi (które są wynikiem obserwacji również swoich klientów), składa się na arcyinteresujący monolog.

Nie jest to kobieta lekkich obyczajów z tych, które stoją pod latarnią w tanich ciuchach drugiej świeżości. Nie jest bezguściem (nosi kaszmirowe szale), nie jest głupia (wypowiada się o przyciąganiu ziemskim, cytuje „starą dobrą Biblię"), dba o zdrowie (codziennie jeździ na rowerze, biega), i w ogóle, gdyby nie jej profesja, mielibyśmy do czynienia z zupełnie przeciętną kobietą. Przyjmuje klientów w swoim M3, dbając o najwyższą jakość – przygotowuje się do każdej wizyty klienta biorąc pod uwagę jego specjalne życzenia (np. przebieranki lub odegranie scenki ze znanego pornosa). Pełen zakres usług seksualnych idzie czasem w parze z psychologicznymi. Pozornie ma w głębokim poważaniu problemy rodzinne mężczyzn, ale koniec końców, często o nich mówi.

Tematów, które porusza w swoim słowotoku, jest mnóstwo, a wszystko przez ten zmysł obserwatorski. Czytamy o kobietach przechodzących menopauzę, które wszędzie noszą ze sobą ogromne torby pełne bluzek na zmianę, o bibliotekarkach, które „mężczyzn oceniają po okularach”, o religii (domyślilibyście się, że można zrobić ołtarzyk pod zlewem?!).

Według mnie to, o czym mówi ta kobieta, jest oczywiście ważne, jednak dużo bardziej istotny i stanowiący o jakości opowieści jest sposób, w jaki wszystko zostało przelane na papier. Zauważyłam sporo zalet i jeden wielki minus. Wielokrotnie denerwowały mnie zbyt długie zdania, czasem zajmujące ponad jedną stronę. Można to tłumaczyć charakterem powieści – monologiem, może stylem nieco diariuszowym, a przecież w pamiętniku piszemy szybko i wszystko, co ślina na język przyniesie, robimy dygresje, odniesienia do przeszłości, przyszłości, teraźniejszości – chaos i miszmasz. Zakładamy jednak, że naszego pamiętnika nikt nie przeczyta, a powieść Petry Hůlovej trafi przecież do rzeszy czytelników! Zdania-gumy nie zawsze mi się podobały, ale tak jak mówiłam, to jedyna (jednak dość bolesna) wada, jaką znalazłam w książce.

Plusem za to jest bezczelność (sama się dziwię, że uznaję to za zaletę), dowcipność, i słowa, których nie usłyszeliście nigdzie wcześniej, za to po przeczytaniu książki będą wam chodzić po głowie przez długi czas (no, chyba że nigdy nie myślicie o seksie). Brawa należą się tłumaczce Julii Różewicz, która musiała się nieźle nagłowić, żeby odpowiednio przetłumaczyć niektóre wyrażenia. Ciekawa jestem, jak po czesku brzmiał np. „gilgotałek-usypiałek”! W kwestii przekładu, bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie informacja na stronie redakcyjnej, że przekład został dofinansowany przez Ministerstwo Kultury Republiki Czeskiej.


Nie polecam tej książki osobom, które oczekują taniej pornografii, ale tym, które mają chęć na literaturę o zabarwieniu erotycznym, skłaniającą jednak do przemyśleń nie tylko o charakterze seksualnym. 

Wydawnictwo Afera, Wrocław 2013
Recenzja opublikowana na DlaLejdis.pl

Dla zainteresowanych mały, cytatowy trailer książki: 

"Jeżeli praca to dyscyplina i harówa, wówczas czas wolny musi być juhuhuhuhu, żeby dało się jakoś przetrwać, bo nikt nie zamierza wiecznie bez humoru zrywać kolejnych kartek z kalendarza, tylko chce żyć wśród dobrych myśli, i zasługują na to także ostro zasuwające kurewki" (s. 116)

"…najpiękniejszym klejnotem kobiety, który ma za darmo nawet dla siebie, jest uśmiech, a nie dąsy…"  (s. 121) 

"Nie wiem, czemu ci lubiący udawać zwierzęta mają takiego fioła na punkcie wielokrotnych stosunków. Chyba myślą, że życie zwierząt to nie wiadomo jaki szał, a przecież poza kilkoma tygodniami rui nikt tam nikogo nie pieprzy, i gdyby jakaś lwica, ot tak, z nudów zaczęła walić lwu gruchę poza okresem godowym, pewnie nieźle by jej dał w skórę, że co to za pomysły" (s. 144)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz