Znowu mi się to zdarzyło. Zaczęłam czytać drugi tom
jakiejś powieści, nie wiedząc, że istnieje pierwszy. Tym razem osiągnęłam
szczyt durnoty, bo pierwszy tom stał na półce, i przecież dobrze wiedziałam, że
go mam, ale nie wiem, jakieś zaćmienie czy co… Co jeszcze gorsze, chodziło o
twórczość Marcina Szczygielskiego, o którym rozpowiadam wszem i wobec, że go
uwielbiam. No dobra, grunt, że w połowie „Farfocli namiętności” zapaliła mi się
we łbie żaróweczka, że „Les Farforcles”, które dostałam na Gwiazdkę, to
połączone w jednej książce dwa tomy: „Nasturcje i ćwoki” i właśnie „Farfocle
namiętności”. Zaczęłam czytać od początku, bo chyba należałoby jednak
zacząć od pierwszego tomu! Brawa i owacje dla mnie za ogarnięcie się.
Chwała Bogu, że wróciłam do odpowiedniej kolejności.
Czytając drugi tom, czyli „Farfocle namiętności”, fabuła wydawała mi się dość
prymitywna, a niezliczone literówki drażniły. Na szczęście wydane w 2009 roku
„Les Farfocles” przeszły chyba porządną korektę, bo literówki owszem są, ale
jest ich zdecydowanie mniej.
Zosia jest stylistką w magazynie modowym „Stylle”. Jest
najmądrzejsza, najpiękniejsza, świetnie się ubiera, zawsze ma rację. Problem w
tym, że… tylko ona tak myśli. Egoistka do potęgi, najczęściej wypowiadanym
przez nią słowem jest „ja”. Zosia ma przyjaciółkę Agnieszkę – szarą myszę,
niezbyt błyskotliwą, która sama z siebie do niczego by w życiu nie doszła,
gdyby nie Zosia – tak twierdzi Zosia. Prawda jest jednak taka, że
Agnieszka częściej niż Zosia wpada na fajne pomysły, odnosi sukcesy i ma
bardziej poukładane życie: chłopaka, mieszkanie, samochód. Agnieszka jest
asystentką Zosi i przyjaciółką z dzieciństwa. Chociaż ta przyjaźń polega na tym, że kiedy Aga wymyśli coś kreatywnego, Zosia natychmiast sprowadza
ją na ziemię mówiąc, że pomysł jest beznadziejne. Często przemyślenia głównej
bohaterki kończą się słowami: "Dlaczego właściwie JA wcześniej na to nie
wpadłam?”, „Dlaczego właściwie JA nie mam jeszcze samochodu/mieszkania/faceta?”
itd.
Pierwsza z książek, czyli „Nasturcje i ćwoki” to ponoć
kryminał romantyczny. Według mnie z kryminałem nie ma nic wspólnego. Jest to
raczej opowieść o dwóch babeczkach i ich perypetiach zawodowych i
prywatnych. W jednej z recenzji przeczytałam, że fabuła w tej książce jest
najmniej ważna, i tu mam ochotę zapytać niczym Zosia: „Dlaczego właściwie ja
wcześniej na to nie wpadłam?”. Bo rzeczywiście, fabuła nie jest wymyślna, ale
Szczygielski pisze w tak zabawny sposób, że wszystko inne schodzi na boczny
tor. Poza tym, odnoszę już kolejny raz wrażenie, że autor zna
kobiety bardzo dobrze, mimo że sam gustuje w mężczyznach. A może właśnie nie
„mimo”, ale „dlatego”? Na dodatek jest świetnym obserwatorem kobiecych
zachowań.
W drugiej powieści, która opowiada dalsze losy Zosi i
Agnieszki, głównym wątkiem są problemy sercowe Zosi. Okazuje się, że jej
chłopak spędza godziny na portalu randkowym. Łatwo się domyślić, jak reaguje
Zosia: „Właściwie dlaczego JA nie mogę mieć romansu?!”. No, i się zaczyna… ;).
Szczygielski wprowadził świetnych bohaterów drugoplanowych.
W pierwszym tomie jest to mama Zosi, z którą rozmowy telefoniczne kończą się najczęściej
słowami „Oj, zmieniłaś się, kiedyś taka nie byłaś…”. Jeśli myślicie, że są
przez to przewidywalne, to oj, mylicie się. W „Farfoclach namiętności” taką
postacią jest babunia, którą Zosia musi się zaopiekować. Jej zachowanie i
sposób mówienia gwarantuje wybuchy śmiechu.
Zazwyczaj czytając książkę w domu, piję herbatę. Tak było
i tym razem. Niestety wzięłam łyka herbaty w nieodpowiednim momencie... Wybuchy
śmiechu mają to do siebie, że są niekontrolowane. A ja strasznie chciałam go
opóźnić, aby herbata nie wylądowała na książce. Chciałam najpierw ją połknąć, a
potem się roześmiać, ale średnio mi się to udało, no i lekko się poddusiłam.
W każdym razie, uśmiałam się niemiłosiernie, bardzo lubię poczucie humoru
Szczygielskiego. Przykład - fragment opowieści Agnieszki o jej
umiejętnościach jako kierowcy samochodu. Niestety, mam podobnie, jeśli chodzi o ronda:
„Ronda to największa zaraza. Wczoraj wpakowałam się na rondo
Babka i zrobiłam czternaście okrążeń. Prawie się popłakałam, bo mnie nie
chcieli wypuścić, i zaczęłam się bać, że mi zabraknie benzyny, bo się lampka
zaświeciła. O, nie! Ronda – nigdy. Chyba że w nocy”.
I jeszcze jeden:
„[Mówi, że] nie wyobraża sobie związku z kimś, kto uważa, że
eutanazja to program przesiedlania starych ludzi z Europy do Azji. Kiwam głową
i uśmiecham się z wyższością, wyraźnie dając do zrozumienia, że ja dokładnie
wiem, co to jest eutanazja. Zresztą sama mam taką sukienkę w szafie, ale nie
noszę jej, bo nie lubię sztucznych materiałów”.
No, to już wiecie dlaczego należy uważać z herbatą przy
czytaniu Szczygielskiego.
Ach, zapomniałabym. Książka ma świetną oprawę graficzną. Pasujące do treści ilustracje z polskich pism modowych lat 40. i 50. są świetnym rozwiązaniem. Po raz kolejny jestem zadowolona po przeczytaniu powieści Szczygielskiego. Ogłaszam wszem i wobec: uwielbiam go!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz