piątek, 23 stycznia 2015

Film: Whiplash, reż. Damien Chazelle, 2014

Są filmy, na które trzeba wybrać się do kina, i te, których premierę kinową można odpuścić, uskutecznić piractwo albo poczekać na premierę telewizyjną. Jak tylko przeczytałam w prasie o "Whiplash", od razu na drugi dzień poszłam do kina. Musiałam zobaczyć ten film, nie było innej możliwości. I wiecie co? Z chęcią wybiorę się na "Whiplash" drugi raz. Jestem pewna, że na dużym ekranie, z dobrą jakością dźwięku, tego rodzaju produkcję ogląda się dużo lepiej, niż na laptopie. Poza tym, nie ściągam filmów.

Czy film o nauczycielu jazzu i jego uczniu może się spodobać osobie, która o jazzie nie ma pojęcia (czyli mnie)? Może. Według mnie ten film jest fenomenalny. To bardzo wyświechtane słowo, ale chętnie je powtórzę: fenomenalny! I chyba pierwszy film muzyczny, który trzyma w napięciu jak film akcji. Nie ma w nim żadnej płytkiej wesołości. Jest praca, manipulacja, okrucieństwo, bezczelność, pot, krew i łzy.





J.K. Simmons, czyli filmowy Fletcher, surowy nauczyciel grupy, świetnie oddaje emocje: zawziętość, chamstwo wobec podopiecznych, plucie jadem, drwienie i kolokwialnie mówiąc, gnojenie swoich uczniów.

Grający ucznia Fletchera Miles Teller również jest tak autentyczny, że płakać mi się chciało, kiedy patrzyłam na jego łzy i wysiłek, jaki wiązał się z odegraniem roli Andrew. Pomijam fakt, że gdyby przyszło mi usiąść za zestawem perkusyjnym, powiedziałabym sobie "Nie mam pojęcia, co tu robię. Zbieram się stąd". Szczególnie gdybym od nauczyciela usłyszała, że jestem ciotą, oberwałabym w twarz albo ledwo uchyliłabym się przed lecącym w moją stronę krzesłem. A Teller nie dość, że pokazuje niezwykłe, jak sądzę, umiejętności muzyczne, to jeszcze jako postać filmowa potrafi przeobrazić się z nieśmiałego, wycofanego chłopca w świadomego swego talentu muzyka.

Czytałam gdzieś, że podczas nagrywania jednej ze scen aktorzy-perkusiści byli już bardzo wykończeni i wyzywali reżysera (Damien Chazelle), od wariatów - tyle wysiłku wymagała owa scena. Jeśli pójdziecie do kina (albo już byliście), to na pewno doskonale rozpoznacie, o którą scenę chodzi. Tym bardziej zarówno Tellerowi, jak i pozostałym aktorom należą się oklaski, a do J.K. Simmonsa powinien powędrować ślicznie wyrzeźbiony Oscar.



Pracuję w bibliotece. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy na półce z działem "Ortopedia" znalazłam książkę "Whiplash. Metoda badania i terapii ukierunkowana na pacjenta". Długo zastanawiałam się, czy ma to jakiś związek z filmem, i oczywiście doszukałam się różnych powiązań, które pewnie i ktoś z Was dostrzeże.


Chętnie poczytam Wasze opinie na temat filmu! A kto jeszcze nie był w kinie, to szybciej, szybciej!

środa, 21 stycznia 2015

Koncert: Mamatucada i Dj Siwy and D-Rum Orchestra, 16 stycznia 2015, Wrocław, Stary Klasztor

Życie sobie ze mną pogrywa, a ja czasem grywam na djembe. Kiedy zaczynałam grać na bębnach dwa lata temu, nie bardzo przemawiało do mnie słuchanie bębniarskich "szamanów". Oczywiście grać lubiłam od samego początku, przynosiło mi to niesamowitą frajdę i energię. Z biegiem czasu, im więcej rozumiałam i umiałam, coraz bardziej przekonywałam się również do słuchania, a na koncertach Tiriby i Foliby tańczyłam jak szaleniec.

Szczęśliwym trafem 16 stycznia wzięłam udział w karnawale brazylijskim w Starym Klasztorze we Wrocławiu. I tam odkryłam, że bębny afrykańskie są super i w ogóle, ale nie ma się co ograniczać. Bo, uwaga, w Starym Klasztorze po raz pierwszy usłyszałam na żywo grę na bębnach brazylijskich... i przepadłam. Słuchajcie, 10 czy 11 pięknych babeczek grających na bębnach takich jak repinique i surdo oraz innych instrumentach dały taki show, że publika długo nie chciała ich wypuścić ze sceny. Mamatucada - zapamiętajcie tę nazwę! Nie zdawałam sobie sprawy, że to jest taki power, taka moc, tyle talentu, umiejętności i wdzięku jednocześnie.

Tego wieczoru na scenie prezentował się także projekt didżejsko-bębniarski Dj Siwy & D-Rum Orchestra. Chłopakom z zespołu należą się oklaski za interesujące muzyczne połączenie. Wiem, że w moich opiniach jestem mało obiektywna, bo gdzie pojawiają się bębny, tam u mnie od razu ocena na piątkę z plusem. Ale jeśli mam porównywać, kto tego wieczoru całkowicie zawojował klub i namówił wszystkich do tańca w rytmie samby, to były to dziewczyny z Mamatucada. Posłuchajcie nagrania poniżej, z pewnością załapiecie, o co mi chodzi. Siła, moc, energia!


Potok słów: Jakoś tak wyszło, że zwyciężyłam w Wyzwaniu Muzycznym :)

Zdjęcie adekwatne - Hania i książki muzyczne
Na początku zeszłego roku na blogu Pożeracz słów znalazłam Wyzwanie muzyczne. Chodziło o to, aby w ciągu roku przeczytać jak najwięcej książek związanych z muzyką (np. biografie artystów). Weszłam dzisiaj na ten blog, patrzę - notka z podsumowaniem Wyzwania, a w niej nazwisko zwycięzcy, czyli osoby, która ze wszystkich zgłoszonych uczestników, przeczytała najwięcej książek muzycznych. Czyje to nazwisko? Moje! Jak super! Wprawdzie wynik nie jest oszałamiający, bo 10 książek to nie jakaś kosmiczna liczba. Teraz tak sobie myślę, że wcale nie spinałam się tym wyzwaniem, nie starałam się czytać jak najwięcej biografii, jakoś tak wyszło po prostu... mimochodem :) Jest mi szalenie miło. 

Skoro już w ciągu zeszłego roku przeczytałam i zrecenzowałam na blogu kilka książek muzycznych, to chciałabym Wam o nich przypomnieć, bo niektóre naprawdę są warte przeczytania (a niektóre mniej;). 




Proszę, oto linki:
1. D. Barack Ratując Amy. Historia bez happy endu
2. N. Brackett Legendarne przeboje rocka
3. J. Cash Cash. Autobiografia
4. J. Hopkins. Elvis. Król rock'n'rolla
5. E. John Miłość jest lekarstwem. O życiu, pomaganiu i stracie
6. P. Kowieski, P. Jurek W pogoni za Metalliką
7. P. Kaczkowski 42 rozmowy
8. M. McGinn Coldplay. Życie w trasie
9. Agnieszka Osiecka. Dzienniki 1945-1950
10. A. Osiecka Na początku był negatyw



Według mnie nie można przejść obojętnie obok dzienników Osieckiej i zbioru wywiadów Piotra Kaczkowskiego (42 rozmowy). Za to można przejść totalnie obojętnie, albo nawet z niechęcią i lekką kpiną obok nieudolnej próby ratowania Amy. 

Autorce bloga Pożeracz słów dziękuję za fajne wyzwanie!:)

środa, 7 stycznia 2015

Koncert: Janek Samołyk i Muzyka Końca Lata, 4 stycznia 2014, Wrocław, Stary Klasztor

Muzyka Końca Lata to zespół, którego słuchałam, zanim skończyło się lato! I to nie ostanie, ani nawet nie przedostatnie.

Kilka lat temu zbierałam wczesnojesienne jabłka w ogrodzie nucąc „tylko przyjdź i podaj mi ręce, zatańczymy jak, jak w tej piosence, tylko przyjdź!”. Bywały wtedy też Pustki („męczęsiękiedy męczęsiękiedy”). Słuchałam całe lato, jesień, a może i lata. Potem zapomniałam na dłuższą chwilę.



Na szczęście kilka dni temu Wroclive.pl mi przypomniało, że Muzyka Końca Lata istnieje, i że zagra w Starym Klasztorze we Wrocławiu. Oprócz MKL miał zagrać także Janek Samołyk. Wstyd, że ja z okolic Wrocławia, a nie znałam człowieka. Ale wystarczyło posłuchać jednej, drugiej i ósmej piosenki, żeby się przekonać, że muszę być na tym koncercie, bo inaczej żałowałabym i nuciła „smutno mi, dzidziu”.

Janek Samołyk i Muzyka Końca Lata zagrali 4 stycznia w Starym Klasztorze.

To był najfajniejszy koncertowy początek roku!

Przyszłam na koncert prawie spóźniona, a złapałam najlepsze miejsce (zaraz pod sceną). Byłam pozytywnie nastawiona i pierwszy raz od dawna miałam naprawdę dobry nastrój. Strasznie się cieszyłam, że po kilku latach znowu wpadłam na Muzykę Końca Lata, i chyba jeszcze bardziej się cieszyłam, że dzięki temu trafiłam też na Janka Samołyka, bo jestem spragniona nowej, dobrej, polskiej muzyki. A że z Wrocławia? No proszę ja Was, nie mam więcej pytań!:)

To był naprawdę dobry wieczór. Muzyka Końca Lata jest uroczo-big bitowo-radosno-uśmiechająco-punkowa (to ostatnie ze względu na okrzyki wokalisty i gitarzysty Bartosza Chmielewskiego: „CZADUUU!” wplecione pomiędzy częściej występujące „lalalaaaa”. Poza tym, nawet Artur Andrus jest punkowcem. No, jest. Słyszeliście kiedyś jego „Glanki i pacyfki”?

Uroczo przede wszystkim ze względu na teksty. Urocze. Ładne. Proste. Patrzcie: 

„Chłopaki… wieczorem… wracają od dziewczyn!”
„Czasem jeszcze się przyśnisz i ciężko potem z łóżka wstać”
„Z czekolady serce mam, weź je proszę na pół złam”

Ależ ja za nimi przepadam!

Big bitowo, gitarowo, wiadomo skąd – z gitar między innymi.
Radosno-uśmiechająco – z atmosfery na scenie i na widowni. Z podrygiwania wokalisty, z jego luzu scenicznego, z ciemnych okularów, z wyznań miłosnych i z „teraz będzie piosenka… następna”. Radośnie też było, kiedy przypomniała mi się Winona Ryder z „Soku z żuka”, w scenie, kiedy unosiła się nad podłogą tańcząc do „Shake Senora”. Na koncercie śpiewaliśmy wprawdzie „Shake banana”, ale było równie porywająco, a nawet bardziej!

Janek Samołyk (i jego fenomenalny zespół) jest moim styczniowym odkryciem! Kilka miesięcy temu wydał płytę „Na prezent”. Nie pierwszą zresztą. Nie wiem, gdzie ja byłam, chyba po prostu za rzadko słucham Trójki, bo tam jego utwory usłyszeć można już od dawna. Cóż, nadrobiłam zaległości, muzykę Janka sobie ukochałam, i zaczynam wierzyć, że „Już nie jest jak dawniej, jest całkiem inaczej, MOŻE I LEPIEJ”, z naciskiem na „lepiej”.

Muzyka to gdzieś na granicy poezji śpiewanej i rockowego grania. Przebojowe „Złe czasy”, melancholijna „Samotność jest jak C i F”, wpadający w ucho „Problem z wiernością”… Trochę trudno mi jednoznacznie określić, z czym właściwie mamy do czynienia, bo kiedy już myślę, że to w większości poezja śpiewana, to trach, przypominam sobie utwór „Fan Elvisa” i myślę – no way, nie ma szufladkowania. I dobrze! Nie ma co gadać, posłuchajcie sami: 


Mówiąc nawiasem (i niewyraźnie) na początku koncertu miałam wrażenie, że pierwsze skrzypce w zespole (dosłownie i w przenośni) gra Patrycja Stefanowska. Co za kobieta! Skrzypce, gitara, śpiew, tamburyn, co tylko! Do tej pory uważałam, że z tamburynem dobrze wygląda tylko Ian Gillan z Deep Purple. Teraz uważam, że Ian Gillan oraz Patrycja Stefanowska. Rzeczywiście, trudno oderwać od niej wzrok, niezwykle charyzmatyczna i utalentowana osoba. Czuję się taka żadna z tym swoim graniem na djembe i kilkoma opanowanymi akordami na gitarze (C i F, haha!), kiedy pomyślę, że niektórzy są znakomitymi multiinstrumentalistami. Ale to tylko przez chwilkę, bo uwielbiam na takich ludzi patrzeć i ich słuchać!

źródło: disney.wikia.com
Janek Samołyk – cudny głos, cudny uśmiech dookoła głowy. Uśmiech Janka z „Czterech pancernych” przegrywa po stokroć z uśmiechem Janka Samołyka. Przypomina mi uśmiech Fozziego z Muppet Show! Uderzające podobieństwo! Nawet ten kapelutek... 

Dobra, żarty żartami… jest 2:33 w nocy i już nie wiem co piszę, ale tak to jest, kiedy bezsenność jest i „samotność jest”.






Muzykę po prostu polecam sprawdzić, bo jak już wspomniałam, niezmiernie się cieszę z tych nowości w moich uszach, więc cieszcie się i Wy:



Załapałam się nawet na zdjęcie z Wroclive! Siedziałam na krześle, w ręce książęce, w głowie „jak fajnie, ja cię kręcę!”… 2:56, dobranoc.

źródło: www.wroclive.pl

Sprawdźcie więcej zdjęć z koncertu tutaj: Wroclive - MKL i Janek Samołyk

Wymyślę coś ładnego.






piątek, 2 stycznia 2015

2014/2015

Rok 2014 mogę podsumować jednym słowem: KONIEC.

Koniec studiów.
Koniec miłości.
Koniec radości.
Koniec złudzeń.

Rok 2015 chciałabym ogłosić rokiem KOŃCA KOŃCÓW.

Koniec końców. Nie wiem, czego dla mnie chce „największy Producent serc we wszechświecie”*. Na pewno przyda mi się cierpliwość. Strasznie chcę ufać, że już teraz doświadczam początków początku. Początku, który jest bardzo, bardzo dobry, mimo że teraz wydaje mi się przerażający i w ogóle nie rozumiem nic i nie chcę tego znosić.

Powinnam jakieś podsumowanie książkowe i muzyczne roku ubiegłego zaserwować. Oceniałam tu sobie, polecałam lub odradzałam, niezbyt często, ale coś się czasem zjawiało na tym blogu. Było kilka fajnych książek, trochę muzyki...

Zapominam o tym wszystkim, bo dziś bez dwóch zdań mówię głośno, że najlepszą muzyką, jaka mi się przydarzyła w 2014 roku, i to stosunkowo niedawno, bo premiera albumu była 3. grudnia, jest płyta Tau. „Remedium”. O, Boże! Tylko tyle i AŻ tyle! O, Boże! Nie spać, słuchać!

„Następne w kolejce jest twoje szczęście, tylko wypłacz je wreszcie!”**



A książka? Robert „Litza” Friedrich i Adam Szustak OP, „Wilki dwa”.


„Człowiekowi, który żyje sam, nie jest łatwo, ale to jest stan, do którego można się przyzwyczaić. Jednak kiedy codziennie widzi się twarze ludzi, którzy mieli kochać, a mają cię gdzieś, to boli najbardziej”***.

Lepszego roku, drodzy. 

* Tau - Made in serce
** Tau - Łzy
*** o. Adam Szustak - Wilki Dwa, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s. 58.