środa, 22 lipca 2015

Film: Wielkie oczy, reż. Tim Burton

źródło: filmweb.pl
Dzisiaj o filmie, z którego krzyczy przesłanie: co twoje, to i moje; co moje, to nie ruszaj!

W porównaniu z innymi filmami Tima Burtona, np. „Edwardem Nożycorękim”, „Sokiem z żuka” czy „Sweeneyem Toddem”, „Wielkie oczy” to film dużo subtelniejszy i nieposiadający tak wielu „burtonowych” cech charakterystycznych. Nie zobaczymy w nim także tak często pojawiających się w filmach reżysera aktorów: Heleny Bonham Carter i Johnny'ego Deppa.

W „Wielkich oczach” pierwsze skrzypce gra Christoph Waltz, wcielający się w rolę Waltera Keane - podstępnego krętacza o niespełnionych ambicjach artystycznych, potrafiącego zrobić wiele, aby ludzie uwierzyli w jego talent i wielbili go. I choć jest to oparta na faktach biograficzna opowieść o twórczości stojącej w cieniu Waltera żony – Margaret Keane – to jednak właśnie Walter, tak w życiu, jak i w filmie, przyćmił dość nijaką Margaret. 

źródło: keane-eyes.com
Margaret Keane w domowym zaciszu tworzyła obrazy smutnych dzieci posiadających nienaturalnie wielkie oczy. Na pierwszy rzut oka widać, że były to prace bardzo kobiece, zresztą w kilku scenach w filmie jest to podkreślane. Mimo to bardzo łatwo pozwoliła przypisać ich autorstwo swojemu mężowi. Amy Adams gra więc kobietę bardzo uległą, naiwną, troszkę nijaką, przez co rola Christopha Waltza jeszcze bardziej wysuwa się na pierwszy plan. Według mnie jego postać jest aż nadto przerysowana. Widz od samego początku wie, że Walter Keane jest oszustem i tyranem, który opanował do perfekcji manipulację swoją żoną. A jednak do samego końca filmu da się zliczyć wiele scen, przypominających odbiorcy  o charakterze tego bohatera, choćby scena obrzucania Margaret  zarobionymi „wspólnie” pieniędzmi. Po pewnym czasie takie przerysowanie bohatera staje się irytujące. Osobiście chętnie zobaczyłabym na miejscu Christopha Waltza innego aktora, który według mnie idealnie nadawałby się do roli kłótliwego krętacza: Leonardo DiCaprio. Sugeruję jego nazwisko, bo chyba nigdy nie widziałam lepiej zagranej sceny kłótni niż w filmie „Droga do szczęścia” z  DiCaprio i Kate Winslet. Zagrałby też doskonale manipulatora i fałszerza; wspomnijmy choćby jego rolę w „Złap mnie, jeśli potrafisz”.


Wracając do „Wielkich oczu”, fani Tima Burtona mogą być delikatnie zawiedzeni, że nie jest to „typowy” burtonowski film. Nie został jednak całkowicie pozbawiony tego klimatu, da się zauważyć charakterystyczne dla tego reżysera smaczki. Uważam, że w filmie zostały poruszone bardzo ważne kwestie – życia w toksycznym związku, uzależnienia od drugiej osoby, życia z ciężarem kłamstwa (w końcu Margaret również brała udział w oszustwie), konsumpcjonizmu (świat oszalał na punkcie wielkich oczu smutnych dzieci i kobiet).

źródło: margaretkeane.com

Mimo wyżej wspominanego przerysowania Waltera oraz nijakości Margaret, film nadal ogląda się z przyjemnością, między innymi dzięki oddaniu klimatu lat 60. ubiegłego wieku (kostiumy, sceneria). Nie jest to trudny w odbiorze biograficzny dramat psychologiczny, wbijający w fotel i skłaniający do wielogodzinnych rozmyślań nad ludzką naturą.

Polecam w wolnym czasie obejrzeć „Wielkie oczy”. Być może z obrazów Margaret Keane bije kicz i masówka, jednak osobiście uważam, że te dzieciaczki cieszą oko (przynajmniej moje). Niech ucieszą i Twoje!

Recenzja opublikowana na dlaLejdis.pl