Obchodzimy dzisiaj Światowy AIDS. Co ma z tym wspólnego
Elton John? Bardzo dużo, o czym sama dowiedziałam się dopiero jakiś czas temu,
kiedy sięgnęłam po jego książkę wydaną przez Wydawnictwo Sine Qua Non „Miłość
jest lekarstwem. O życiu, pomaganiu i stracie”. Ostatnio bardzo potrzebowałam
„lekarstwa na życie”, słowo „strata” stało się mi bardzo bliskie, właściwie
zagościło w mojej głowie i chyba nie ma zamiaru wyjść, tak samo jak słowo
„miłość”. Tytuł książki idealnie się zgrał z tym, czego potrzebowałam, więc
wiedziałam, że muszę wreszcie to przeczytać, teraz, już, natychmiast.
W moim domu nigdy nie słuchało się Eltona Johna. Tak samo
jak George’a Michaela i Boya Georga. Niektórzy mogą pomyśleć, że wynika to z jednej
tylko przyczyny, ale nie, nic z tych rzeczy, bo wiecie, Freddiego Mercury’ego (którego 23 lata temu wyniszczyło AIDS!) słuchało
się, słucha i będzie się słuchało w tym domu zawsze. Ricky Martin też spoko, szczególnie
w duecie z Santaną.
Dostałam kiedyś kasetę Eltona Johna, tę z piosenkami z
„Króla Lwa”. Nadal lubię ten album, a dzięki książce słucham Eltona coraz
częściej. Przyszła mi na myśl taka refleksja, że zazwyczaj najpierw słucha się
czyjejś muzyki, ona wpada w ucho, podoba się, uwielbiamy jej dźwięki, więc
zaczynamy się dowiadywać czegoś o życiu danego artysty, interesuje nas nie
tylko jego muzyka, ale i prywatna sfera życia. W przypadku Eltona Johna stało
się inaczej – najpierw przeczytałam „Miłość jest lekarstwem”, i właśnie to skłoniło
mnie do zapoznania się z tekstami jego utworów i jego muzyką w ogóle. Tak samo
miałam z polskim raperem Tau – najpierw życie, potem muzyka - ale to już
zupełnie inna historia, nie na teraz.
Pierwszy rzut oka na książkę wskazuje na to, że jest to
autobiografia sir Eltona Johna. NIE. Spytacie „Jak to? Przecież na okładce jest
jego portret?”. No, jest. Notka na okładce również na to wskazuje: „Bardzo
osobista historia życia wspaniałego artysty i po prostu dobrego człowieka”.
Warto jednak spojrzeć niżej i doczytać, że „to jedna z najlepszych książek o
AIDS”, jak przekonuje Jolanta Kwaśniewska. Tym tropem idźmy dalej i poznajmy
oryginalny tytuł książki: „Love is the cure. On life, loss, and the end of
AIDS”, i wszystko staje się jasne – to książka o stracie wszystkich osób, które
zmarły na AIDS. To książka o AIDS, napisana przez wybitnego artystę, jednego z
najbardziej rozpoznawalnych muzyków na świecie, w której mimochodem opowiada o
sobie, ale przede wszystkim o innych.
Czytałam i z każdą stroną utwierdzałam się w przekonaniu, że
to publikacja bardzo potrzebna! Jeśli nazwisko i popularność Eltona Johna
skłoni polskich czytelników do sięgnięcia po książkę, to bardzo dobrze! Nie
przypominam sobie, abym w szkole podstawowej, gimnazjum czy liceum miała jakieś
pogadanki na temat AIDS. Nie przypominam sobie, aby ktoś mi o tym zbyt wiele
opowiadał. Nie przypominam sobie, abym trafiała na artykuły na ten temat, ale z
drugiej strony – pewnie nie trafiałam, bo sama nie interesowałam się tematem.
Ostatnio o AIDS słyszałam chyba na Regałowisku w 2012 roku, gdzie stoisko miała
jakaś organizacja non-profit. Zaryzykuję stwierdzenie, że w Polsce nie mówi się
głośno o AIDS. Mówi się o nowotworach, mówi się o eboli, mówi się o „Rodzić po
ludzku”, mówi się o przeszczepach (Religa), ale AIDS? Albo się nie mówi, albo
to ja jestem głucha.
Wreszcie ktoś przemówił, i to nie byle kto, tylko sir Elton.
Dzięki niemu nadrabiam zaległości informacji o AIDS, choć sam gwiazdor nie
uważa siebie za eksperta w tej dziedzinie. Elton John w 1992 roku założył EJAF (Elton John AIDS Foundation - www.ejaf.org). Opowiada w książce o
działalności tej oraz innych organizacji walczących z AIDS. Opowiada o swoich
przyjaciołach, którzy zmarli na AIDS. O tym, jak wielki wpływ na walkę z tą
chorobą mają rządy, przemysł farmaceutyczny i Kościół. Mówi o tym, jak wiele
już zrobiono, ale jak wiele jeszcze jest do zrobienia. Przybliża historie z
życia wzięte, które uświadamiają czytelnikowi, w jak wielkim odosobnieniu muszą
żyć osoby mające HIV i AIDS, oraz jak potężny i wciąż aktualny jest ten
problem. Elton John mówi o tym wszystkim bez gwiazdorstwa, bez takiego odczucia,
że jest kolejną gwiazdą, która założyła lub wspiera jakąś fundację „bo tak
wypada”, i po prostu wykłada pieniążki, żeby świat zobaczył, jak pomocnym jest
człowiekiem. Nic z tych rzeczy. Przez tego artystę przemawia wewnętrzna
potrzeba misji – on naprawdę wiele robi, nie tylko mówi. Przemawia przez niego
wdzięczność, bo przecież w przeszłości, jako człowiek uzależniony od narkotyków
i często zmieniający partnerów seksualnych, był w gronie największego ryzyka
zakażenia, a jednak jest zdrowy. Co więcej, on żałuje, że stracił tyle czasu na
nałóg, zamiast już wtedy działać. Jest wdzięczny, że ktoś wyciągnął do niego
pomocną dłoń, dzięki czemu on teraz może pomóc komuś innemu. Dobro rodzi dobro,
a miłość jest lekarstwem.
Elton John nie szczędzi słów krytyki rządom poszczególnych
krajów oraz Kościołowi katolickiemu. Pisze o Ukrainie, o USA, o krajach
afrykańskich. Ciekawa byłam, czy wspomni coś o Polsce, ale jedyną wzmianką
okazały się słowa krytyki wobec papieża: „Choć przyjęło się na całym świecie
obdarzać papieża Jana Pawła II miłością i adoracją, ja nie potrafię mu wybaczyć
braku konkretnych działań w kwestii AIDS”.
Książkę Eltona Johna czyta się tak, że czytelnik ma ochotę
zawołać „jest problem!”. Wcale mi nie przeszkadzało, że te 250 stron stanowi jego
ciągły monolog o tej samej tematyce. Jak widać, o AIDS można napisać wiele i
poruszyć przy tym serce czytającego. Good job, sir Elton. Ale jeszcze nie
mission completed. Misją jest miłość i współczucie. Nieustające.
Ważna książka.
Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2014
Biorę udział w WYZWANIU