poniedziałek, 25 września 2017

Jacky Fleming "Kłopot z kobietami"

Kobieto!

Często wpadasz w kłopoty?

Masz ze sobą kłopot?

A może ktoś ma z tobą kłopot?

Kłopot tu, kłopot tam...

Ostatnio wpadła mi w ręce 

prawdziwa petarda...

„Kłopot z kobietami” Jacky Fleming.










Przeczytanie humorystycznych wpisów na temat postrzegania kobiet na przestrzeni dziejów zajmie nie więcej niż godzinkę. Książka traktowana z przymrużeniem oka może wywołać salwy śmiechu :) Traktowana śmiertelnie poważnie grozi napadem kobiecej złości i frustracji... Świetna na prezent dla babeczek z poczuciem humoru, a męska reprezentacja czytelników z pewnością zawoła: „Prawda! Prawda to!” czytając i przeglądając kolejne ilustracje ;)







No kobietki, to jak to z nami jest? ;) Osobiście jakoś gorzej widzę w ciemności i zdarza mi się wieczorami płakać, wręcz histerycznie! Czy są tu jakieś zuchwałe rowerzystki?

Wydawnictwo Znak, 2017


poniedziałek, 29 maja 2017

Jędrzej Fijałkowski "Emil 2 czyli kiedy nieszczęśliwe są psy - nieszczęśliwy jest cały świat"

Jeśli ktoś jeszcze nie poznał Emila, odsyłam do recenzji pierwszej części przygód tego wyjątkowego doga niemieckiego oraz jego rodzinki: "Emil czyli kiedy szczęśliwe są psy szczęśliwy jest cały świat"

W kontynuacji "Emil 2..." wiele się dzieje - rodzina zmienia miejsce zamieszkania, a opiekunowie psa muszą stawić czoła fatum, które zdaje się, że nie chce odpuścić - a to niespełniająca oczekiwań ekipa remontowa, a to kable zerwane przez zbyt wysokie drzewa (skąd ja to znam? czy ktoś miły zechce przyciąć moje tuje?), a to... eh, można by wymieniać długo usterki życia codziennego.
W tym wszystkim ostoją spokoju, inteligencji i błyskotliwości pozostaje Emil. Choć coraz starszy, trochę mniej rozmowny i skracający dystanse spacerowe, to jednak wciąż to samo, poczciwe psisko. 

Sam autor przyznaje, że Emilowym opowieściom daleko do Literackiej Nagrody Nike, książkę czyta się z przyjemnością na ogrodzie, wśród szumu drzew i śpiewu ptaków. Najlepiej, jeśli gdzieś obok hasa po trawie jakiś osobisty "Emil" - w moim przypadku dwie kotki: Fredzia i Kaleja. Jeszcze dwa lata temu powiedziałabym, że Emilka...


Przy okazji: Kaleja i Fredzia :) 

A właśnie, Emilka. Kociczka, która 10 lat przeżyła w całkowitym zdrowiu, jedynie raz kiedyś miała gorączkę i musiałam ją zawieźć do weterynarza. Nic nie wróżyło, że tak nagle odejdzie. Nigdy się nie dowiem, czym się zatruła - jako kot biegający po dworze, trudno powiedzieć, co feralnego zeżarła, że ją brzydko mówiąc "pozamiatało" w ciągu kilku dni. Jak widać nawet na wsi czekają na zwierzęta chemiczne niebezpieczeństwa.

Wspominam ten smutny czas, kiedy musiałam tak nagle pożegnać się z Emilką, bo Jędrzej Fijałkowski w książce również poruszył trudny temat. Czy ratować za wszelką cenę chore zwierzę, co nierzadko skutkuje codziennymi kroplówkami, zastrzykami i bólem tak zwierzęcia, jak i jego opiekuna, czy pozwolić odejść?

Z serca polecam "Emila" i "Emila 2" wszystkim dogomaniakom oraz tym, którzy nie wyobrażają sobie życia bez tupotu łap naszych mniejszych braci (choć w przypadku dogów słowo mniejszy jest niezbyt miarodajne :)

Wyd. Ars Scripti, 2017.

poniedziałek, 8 maja 2017

Jakub Milszewski, Kamil Sadkowski "Gastrobanda. Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim wyjdziesz coś zjeść"


źródło: smakslowa.pl

"Gastrobanda. Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim wyjdziesz coś zjeść" nie jest wprawdzie biografią kucharza, ale myślę, że to lepiej dla czytelnika, który na co dzień nie siedzi w temacie.
Skubani autorzy! Wymyślając podtytuł, zaskarbili sobie całe rzesze potencjalnych odbiorców, bo przecież każdy z nas od czasu do czasu wychodzi coś zjeść! Choćby do Maka, huehue. 

Jakub Milszewski jest dziennikarzem. Kamil Sadkowski jest kucharzem. "Gastrobanda" jest ich książką, wydaną w tej samej serii, co "Porąb i spal. Wszystko, co mężczyzna powinien wiedzieć o drewnie" - ten tytuł kojarzy chyba więcej osób. 

Niestety nie bywam zapraszana do restauracji, moje podróże kulinarne oscylują raczej wokół Pasibusa i Thai Express. Niemniej jednak z rosnącym zainteresowaniem czytałam o działaniu wszelkiego rodzaju kuchni... od kuchni. Aby się nie rozpisywać, podam kilka haseł, które naprawdę mnie zaciekawiły:

- Skąd się bierze niechęć kucharzy do kelnerów i na odwrót?
- jak długo świeże mięso może leżeć w restauracyjnych chłodniach?
- jak się zachować w restauracji, aby nie wyjść na buca?
- ile trzeba mieć hajsu, żeby założyć własną restaurację i po co w ogóle to robić?
- po co przyszłemu kucharzowi szkoła gastronomiczna?
- czy występowanie kucharzy w kulinarnych TV show jest obśmiewane czy akceptowane w ich środowisku?

Ja już wiem o co w tym wszystkim chodzi, a jeśli ktoś chętny, to polecam! 
Z tą uwagą, że czuć na sto kilometrów, że książka napisana jest przez facetów nieprzebierających w słowach. Obecne przekleństwa, wulgaryzmy oraz typowo męskie podśmiewanie się. Mnie to nie raziło. 

Zgłodniałam. Pozdrawiam całą gastrobandę i resztę świata!

Wydawnictwo Smak Słowa i Agora SA, 2016


środa, 19 kwietnia 2017

Alain Ducasse "Mikołajek i słodkie przekąski"

Kto nie czytał "Mikołajka", ręka w górę! Albo lepiej się nie przyznawać :)

Książki kulinarne inspirowane literaturą, czy to dla dzieci, czy dla dorosłych, to interesujący trend. O ile dość bawią mnie niektóre przykłady ("Pierogi Solejukowej"), o tyle mam sentyment, jeśli chodzi o książki, które pamiętam z dzieciństwa. 

I tak właśnie podoba mi się na przykład "Marry Poppins w kuchni" oraz "Mikołajek i słodkie przekąski".

Autorem tej drugiej jest Alain Ducasse, francuski (choć z obywatelstwem Monako) szef kuchni, i to nie byle jaki, tylko naprawdę specjalista w swojej dziedzinie.

Książka jest tak świetnie zrobiona, że można ją podarować zarówno dziecku, jak i osobie dorosłej. Niektóre przepisy kulinarne są proste, z łatwością wykona je dziecko (pod czujnym okiem opiekuna). Wszystkie przepisy na słodkie przekąski sprawiają, że ślinka cieknie. Nie ma miejsca na słowa "dieta" czy "liczenie kalorii", o nie! Sam autor przyznaje bez skrupułów, że uwielbia słodkości.

Przepisy uzupełnione są o fragmenty oryginalnej historii Mikołajka autorstwa Sempe i Goscinnego.
Podejrzewam, że niewiele osób wie, że taka publikacja została wydana. Dlatego w tych kilku słowach chciałam zaznaczyć jej obecność na polskim rynku wydawniczym.

Zdjęcia słabej jakości, ale brownie - bezdyskusyjnie rewelacyjnej! :D 

Wydawnictwo Znak, 2016

czwartek, 30 marca 2017

Książka: Ewa Kozioł "Wyrzuć chemię z domu"

Ludzie są po to, aby ich kochać, a rzeczy po to, by ich używać. W naszych czssach coś się zmieniło, coraz częściej ludzie są do używania, a rzeczy do kochania
/s. 239/

Taki cytat w książce pt. "Wyrzuć chemię z domu"? Dlaczego nie! Ewa Kozioł w swojej publikacji namawia nie tylko do ekologicznego gospodarowania domem, ale też do minimalizmu. Parafrazując, jakby mówiła: Wyrzuć brud z umysłu i z serca! Wyrzuć rzeczy, które zagracają twoją przestrzeń, wyzbądź się zbieractwa. Zacznij celebrować czas spędzony z najbliższymi.

Czytaliście recenzję książki Marie Kondo "Magia sprzątania"? W książce Ewy Kozioł znajdziecie podobne porady.

Popularna blogerka nie skupia się jedynie na sprzątaniu w wersji eko, choć rozdziały o tym traktujące zawierają cenne wskazówki. Pisze dużo o kosmetykach naturalnych, które można samemu zrobić i z powodzeniem używać. Przekonuje, że włosy nie muszą być myte szamponem (po moim trupie), a na wiele urodowych bolączek zaleca zioła. Swego czasu pracowałam jako copywriter w firmie sprzedającej kosmetyki naturalne, więc już wtedy zachłysnęłam się tematem kosmetyki naturalnej. Zaczęłam czytać etykiety kosmetyków, które stosowałam, i ze zdumieniem wyczytywałam nazwy silnych detergentów, którymi dzień w dzień myłam włosy. O zgrozo!

Warto sięgnąć po "Wyrzuć chemię z domu" aby dowiedzieć się lub przypomnieć, jak silna, toksyczna chemia znajduje się w łazience, toalecie, w salonie... Wszędzie! Z pomocą autorki bloga Zielony Zagonek można temu zaradzić i odkryć niezawodną moc sody oczyszczonej czy octu - ja już sprawdziłam, robiąc gruntowne porządki w łazience :)

Ponadto Ewa Kozioł radzi jak stworzyć i pielęgnować własny ogródek. Jestem w komfortowej sytuacji, że posiadam piękny ogród z dobrą ziemią, drzewkami owocowymi, wieloma iglakami. Mama sadzi fasolkę szparagową, rzodkiewkę, pomidory, sałatę... Ach, nie mogę się doczekać sezonu, kiedy warzywa i owoce będzie się zbierało z ogródka, a nie przynosiło ze sklepu! :)

Jeśli nie macie książki, zajrzyjcie na Zielonyzagonek.pl, polecam!

Wydawnictwo Znak, 2016

poniedziałek, 13 lutego 2017

Potok słów: przemyślenia szpitalne

Ostatni tydzień spędziłam w szpitalu.

Przeczytane książki: 0
Przeczytane strony: 0.

Zdjęta bólem nieraz nie mogłam zasnąć. Nie mogłam czytać książek. Nie wychodziłam na spacerki po korytarzu, bo dział zakaźny, a po co mi kolejne choróbsko. No i jeszcze… nie wiem czy tylko na tym oddziale tak jest, czy na wszystkich – drzwi do sali chorych pootwierane. Niby nie chce się patrzeć na innych chorych leżących w łóżkach, ale ciekawość jest silniejsza i nieraz gdzieś tam oko (jedno, bo jedno, ale zawsze, bo drugie  chore) łypnęło. I zobaczyło to, czego nie chciało zobaczyć, czyli nieszczęścia ludzkie w białej pościeli.

Najłatwiej będzie napisać w punktach.

1. Może to karmienie próżności, ale w granicach normy. Już nigdy nie pomyślę, że jestem brzydka, że powinnam mieć dłuższe nogi, dłuższe rzęsy, większe oczy, gęstsze włosy czy cokolwiek innego. Jestem ładna, taka jaka jestem, i wszyscy jesteśmy właśnie tacy, jacy powinniśmy być. Odpowiedni. Czasem można źle wyglądać czy być zaniedbanym, ale każdy jest odpowiedni. Przez ostatni tydzień połowa mojej twarzy była tak zeszpecona, że trudno było spojrzeć w lustro. Taki Quazimodo, albo bokser po nokaucie. Swoje zdjęcie miałam odwagę wysłać tylko najbliższym przyjaciołom. 

Dopiero gdy na własnej skórze poczułam (i zobaczyłam!) jak choroba może zeszpecić wygląd człowieka, doszłam do wniosku, jakie to są pierdoły przejmować się, że np. nie zdążyłam się pomalować przed pracą, czy że paznokcie wymagają natychmiastowego piłowania. Dbanie o siebie – pewnie że tak. Ale przy braku narzekania co do własnego wyglądu, który tak naprawdę jest dobry. Zazwyczaj szczupłe dziewczyny mawiają „ale jestem gruba”, sama nieraz łapałam się na jakichś „jestem szczupła, ale mam brzuszek” albo chciałam mieć bielsze zęby. Bez sensu. Jestem ładna i już, i wszyscy jesteśmy ładni.

2. Inni pacjenci
Mimo że byłam w dwuosobowej sali, gdzieś z oddali dochodziły głosy nieszczęść.
Wspomniane wyżej oko nieraz łypnęło na kobiecinę anorektyczkę. Zza drzwi widać było jedynie nogi – czyli w zasadzie same kości – pieluchę i cewnik moczowy (tak to się nazywa?). Któregoś dnia słyszałam jak woła do pielęgniarki: „nie dość, że jestem gruba, to jeszcze (…)”. Płakać się chce.
Z tej samej sali szpitalnej dochodziło od kilku dni rzężenie. Okazało się, że to nie jakieś zwykłe inhalacje, tylko drenaż opłucnej. Wystarczy zobaczyć w google, jaką grubą rurę wbijają pacjentowi w płuco. Ciarki przechodzą.

3. Sala
Pani, z którą leżałam na sali, ma 74 lata, leczy się na boreliozę. To kobieta, która pokazała mi czym jest zwykła, bezinteresowna pomoc drugiemu człowiekowi oraz pokora, a także cierpliwość i pasja. Było mi głupio i wymagało dużej pokory, aby prosić ją o pomoc; bo ta starsza pani była w tej chwili zdrowsza ode mnie i bardziej „na chodzie”. Podawała jedzenie i przynosiła herbatę, kiedy byłam przykuta do łóżka kolejnymi kroplówkami. Nie skarżyła się na ból i całe dnie dziergała na szydełku przepiękne róże, od rana do wieczora! Silna kobieta!

4. Babcia Zosia
Chciałam ją poznać, od kiedy usłyszałam gdzieś z oddali jej wołanie: „Ja jestem babcia! Ja mam 91 lat!”. Nigdy nie widziałam pani Zosi, za to słychać ją było na całym oddziale, tak głośno opowiadała. O wszystkim i o niczym, czasami mając słuchaczy (rodzina) a czasem nie. W zasadzie chyba obie opcje jej odpowiadały. Pani leżąca, starowinka, a jednak o donośnym głosie i niezwykłej pogodzie ducha. Czasem jedną nogą była już w „tamtym świecie”, np. kiedy zmieniano jej opatrunki na nogach, nie wiedziała, że w ogóle ma jakieś rany. Kiedy pielęgniarka jej to uświadomiła, babcia rzekła: „Aaa… to kotki mnie pogryzły! Raz, dwa, trzy!”. Czasem wykrzykiwała „Chodźcie do mnie wszyscy!” albo „kiciusiu… kici kici, no chodź, kici kici!”. Opowiadała o swoim życiu. Kilka razy dziennie rozpoczynała różne historie: o swoich siostrach, o hitlerowcach, o jakichś majorach, często o wojnie. W nocy chciała wstawać, mimo że pewnie od wielu miesięcy nie zrobiła ani kroku. Harcowała do 4 rano opowiadając historie. Codziennie odwiedzała ją rodzina. Niesamowicie pogodni, cierpliwi ludzie. Babcia Zosia wyglądała na szczęśliwą. Pozazdrościć tak silnego organizmu. Została wypisana do domu szybciej niż ja.

5. Odwiedziny
Zastanawiałam się, czy na oddziale zakaźnym można odwiedzać pacjentów. Okazało się, że nie ma żadnego problemu, można siedzieć nawet do 22-giej. Dziękuję wszystkim, którzy przezwyciężyli obawy i odwiedzili. Dziękuję tym, którzy w ten dziwny czas byli przy mnie myślą, mową, modlitwą, obecnością. Jakoś łatwiej było to przetrwać… Dziękuję tym, którzy czytali na głos książkę!

6. Posiłki w szpitalach
Fuj. Fuj. Dziękuję wszystkim, którzy dokarmiali mnie z zewnątrz!

7. Szacunek dla pielęgniarek całego świata! Babki robią taką robotę, że głowa mała!

8.  Dbanie o zdrowie

Lekarze i pielęgniarki byli zaskoczeni, że półpasiec dopadł akurat twarz! Radzę wam, dbajcie o zdrowie, nie ignorujcie przeziębień, przedłużającego się kaszlu, ale także chronicznego zmęczenia. Jest taki moment, kiedy organizm mówi STOP, zwolnij. Najwyraźniej przegapiłam ten znak. Nie dbałam o siebie, zerowa odporność, stresy, smutki… No to teraz mam. Możliwe, że zaatakowane oko będzie teraz gorzej widzieć, a ból utrzymywać się 2 lata. Dbajcie o siebie, naprawdę nie jesteśmy robotami! 

Życzę zdrowia i pozdrawiam zimowo - widok z okna :) 

piątek, 10 lutego 2017

Książka: Marie Kondo "Magia sprzątania"

Najbardziej oryginalnym prezentem, a przy okazji najbardziej praktycznym, jaki dostałam na urodziny, był… Kosz na śmieci! Serio, kiedyś wyrzuciłam stary kubeł i przez kilka miesięcy nie kupiłam nowego… Kochani przyjaciele sprawili mi kosz, i to nie byle jaki, tylko taki WOW:


Przed Bożym Narodzeniem ciocia pożyczyła mi książkę „Magia sprzątania” Marie Kondo.
Nie jestem bałaganiarą, naprawdę! To wszystko czysty przypadek!

Podchodzę z dystansem do poradników japońskich autorów; myślę, że tam żyje się zupełnie inaczej i polscy czytelnicy mogą się nie odnaleźć w tej książce, bo u nas to raczej ten… „Chujowa pani domu” (nie czytałam wydania książkowego) ;).

Bywa, że sprzątanie relaksuje i lubię od czasu do czasu pobiegać ze szmatką i segregować różne rzeczy, ale np. układanie ciuchów to prawdziwa zmora… Teraz już wiem, że to nie lenistwo, tylko źle zorganizowane szafy są tego przyczyną.

"Magia sprzątania" i kosz na śmieci.
Wszystko pasuje
Marie Kondo jest fanatyczką sprzątania, to jej sens życia i na tym też zarabia – prowadzi kursy na ten temat dla swoich klientek, pomagając im odgruzować domy, no i pisze książki.
W „Magii sprzątania” Marie Kondo opowiada, że sprzątanie może zmienić życie i po zastosowaniu jej rad już nigdy nie wrócimy do stanu pierwotnego, czyli bałaganu w domu. Póki nie wprowadzę w życie warunków autorki, nie będę z tym dyskutowała…

W wielkim skrócie pomysłem Marie Kondo na efektywność w porządkowaniu jest wyrzucanie wszystkiego według kategorii, np. znajdujemy wszystkie podkoszulki znajdujące się w całym domu i wyrzucamy je, zostawiając tylko te najpotrzebniejsze. Nie wolno zaczynać sprzątania, dopóki nie ma pewności, że wszystko, co trzeba, zostało wyrzucone. Potem dopiero zaczyna się wielkie porządkowanie. Ma to wszystko sens, jednak Marie mówi również, aby wyrzucanym ubraniom i innym rzeczom „dziękować za posługę”, aby czuły się lepiej – to już są właśnie te japońskie fanaberie, które trzeba odbierać z przymrużeniem oka. Poleca także, aby zrobić czystkę wśród książek – to chyba najbardziej kontrowersyjna sprawa, także wśród czytelników bloga! Zastanawiałam się, czy autorka chce, aby jej książkę również wyrzucono. Znalazłam odpowiedź – owszem, chce, aby się jej pozbyć, jeśli tylko nie sprawia czytelnikowi radości.

Bogatsza o ciekawe triki i pełna zapału do wyrzucania, oddam książkę cioci. Naprawdę można się zmobilizować. Aż człowiek zaczyna łazić po domu i węszyć, co by tu jeszcze wyrzucić. Coś w tym jest, skoro dostępna jest już kontynuacja „Magii sprzątania”: „Tokimeki. Magia sprzątania w praktyce”. Właśnie praktyki brakuje w pierwszej części. Jasne, że przeczytam drugą!

Gdybym tylko nie była chora, zaraz bym wszystko wysprzątała... :) 

Wydawnictwo Muza, 2016