czwartek, 30 kwietnia 2015

Książka: Ismet Prcić „Odłamki”

Pięć lat temu przejeżdżałam przez Serbię (miejsce docelowe: Grecja). Zatrzymaliśmy się na cały dzień w miejscowości Valjevo. Mieszkała tam polska rodzina, która wyjechała do Serbii na misje szerzyć katolicyzm (większość mieszkańców Valjeva to prawosławni).

Serbia graniczy między innymi z Bośnią i Hercegowiną, jednak będąc stosunkowo blisko granicy serbsko-bośniackiej, wcale nie myślałam o tym, co wydarzyło się tam w latach 90. Myślałam tylko o tym, jak dobrze jest rozprostować nogi po 15-godzinnej podróży autokarem, dobrze zjeść i zwiedzić miasto, a wieczorem usiąść z przyjaciółmi i grać na gitarach. Gdzieżbym myślała o wojnie w Bośni, no gdzież.

Co się odwlecze, to nie uciecze. „Odłamki” kazały mi się przeczytać. Mimo że tematyka wojenna nie jest moją ulubioną, to coś mi mówiło, że muszę sięgnąć po tę książkę. Przecież to było tak niedawno. Co innego czytać powieść, której akcja toczy się w czasach I lub II wojny światowej, a co innego o wojnie domowej, która trwała, kiedy byłam radosną pięciolatką. Myślę, że taką wojnę można „poczuć” jeszcze bardziej.

Ismet Prcić w swoim debiucie literackim pokazuje, jak bardzo może udręczyć człowieka wojna. Choć na dobrą sprawę nie powinien narzekać, bo koniec końców wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, to jednak wnętrze ma poharatane. Co się naoglądał i co przeżył, to jego, jak mówią. Jak bardzo się natrudził, aby wyemigrować, ilu bliskich zostawił, jakie wątpliwości musiał zdusić w sobie, to jego.

Ta autobiograficzna powieść nie ma ustalonej chronologii. Czytamy fragmenty, swego rodzaju „odłamki” z dzienników Ismeta Prcicia z różnych lat: 1995, 1999, 2000. Przez to książka jest trudna w odbiorze, można się pogubić. Można się pogubić i przerazić, czytając jedno zdanie zajmujące ponad stronę, bo i tak obszerne potrafią być majaki połamanego wojną człowieka. Stylistycznie – autor skacze z poziomu bardzo potocznego, brutalnego i wulgarnego, na niemal poetycki. Dlatego są fragmenty, które czytało się szybko, ale i takie, które męczą i sprawiają, że nasuwa się myśl, czy to wciąż ta sama książka, ten sam bohater. Jeśli chodzi o bohaterów, zapamiętacie Mustafę (do końca nie odgadłam, czy to wytwór wyobraźni Prcicia, czy realna postać) oraz pewnego psa.

Jedna uwaga: Ismet Prcić nie opowiada o przebiegu wojny. „Odłamki” to raczej element jego terapii i być może pogodzenia się z tym, co było, ale na pewno nie poznamy dzięki tej lekturze większości aspektów wojny domowej w Bośni. Poznamy udręczonego nią młodego człowieka o duszy artysty, ale nie wojnę. Choć kilka brutalnych akcji rzeczywiście w niej jest.

„Odłamki” to bardzo sugestywny tytuł. Ismet Prcić jest pełen odłamków wojny. Ale nie tylko. Jest pełen odłamków złamanego serca, pełen odłamków depresji matki, pełen odłamków zdrady ojca. To mnie dotknęło bardzo mocno, chyba bardziej niż sam fakt, że Ismet Prcić musiał przeżywać ucieczkę przed wojną, być niepewnym jutra uchodźcą (choć tak naprawdę nie wiadomo, ile jest fikcji w opisanej historii). Przejmujące jest to, że w każdym w nas tkwią odłamki. Odłamki osobistej historii, która rzutuje na nasz stan psychiczny w późniejszym życiu. Odłamki brudu, odłamki rozwodu, odłamki samobójstwa przyjaciela, odłamki nałogu alkoholowego, odłamki utraty zaufania, odłamki depresji. Albo depresja jako wynik zbioru odłamków. Tkwią w człowieku niczym drzazgi, nie dające się usunąć spod skóry, wciąż widoczne i drażniące. Niczym brud za paznokciem, paproch w oku. „Odłamki” przypominają, że nie da się zapomnieć niektórych rzeczy. Można wybaczyć, ale nie można zapomnieć. Nie można usunąć odłamków. Tak jak nie można zapomnieć „Odłamków”.

Trudna książka. Nie sięgnę po nią ponownie, i to nie dlatego, że oczekuję jedynie lekkich i przyjemnych lektur. Po prostu ten sposób opowiedzenia o wojnie nie podobał mi się. Podobał mi się wątek o kryzysie w rodzinie, o dorastaniu i pierwszych zauroczeniach. Ale równie dobrze można o tym pisać nie na tle państwa dotkniętego wojną. Może się podobać. Skądś te nagrody literackie się posypały. Ale ja już chyba wolę do Valjeva.


Wydawnictwo Sine Qua Non, 2015

PS 
W "Odłamkach" skrytykowano Green Day. 


piątek, 24 kwietnia 2015

Książka: Sara Leiss "Klinika Pana B."

Czytałam kilka recenzji tej książki. Jeśli moje słowa przeczytają inni recenzenci, być może się teraz na mnie zdenerwują, ale zaryzykuję.

Jeden recenzent zastanawiał się, czy „Klinika Pana B.” to debiut literacki, czy może autor książki ukrywa się pod pseudonimem i jest to już książka któraś z kolei. Inny główkował, kim jest autorka – czy ma coś do czynienia z podejmowanym w powieści tematem psychologii uzależnień, czy po prostu zrobiła dobry research. Poza tym, Sara Leiss? „A czy to polskie nazwisko?”.
Kochani! Zamiast rozmyślać, warto zrobić własny research i spróbować się dowiedzieć, czyją książkę czytasz. Intryguje cię nazwisko autora, którego nigdy wcześniej nie czytałeś? Zastanawiasz się, czy jest fizjoterapeutą, bo tak szczegółowo opisał kontuzję nogi głównego bohatera? Czy lubi skoki ze spadochronem, bo przecież ten bohater też skacze…? Weź się dowiedz, kim jest ta osoba! Chyba, że wolisz przeczytać książkę i nacieszyć się interesującą opowieścią, a kwestię debiutu/researchu/pseudonimu odłożyć na półkę razem z lekturą. Polecam jednak bardziej się zainteresować. Zajrzeć na strony autorskie, poszukać nazwiska na portalach społecznościowych, cokolwiek. I nagle rozwiązanie zagadki staje się proste, kiedy czytasz jedno zdanie, z którego jasno wynika, że „Klinika Pana B.” to debiut literacki, w związku z którym autorka Sara Leiss ma „niezłego stracha”.
Po przeczytaniu tej książki również mam niezłego stracha… przed dentystami i uzależnieniami! Oraz przed tym, że tak naprawdę wszyscy mamy źle w głowach i bardzo, bardzo boimy się życia, przed którym uciekamy właśnie w uzależnienia.
Główną postacią w tej powieści jest M. – lekko znerwicowany stomatolog z Wrocławia, po godzinach pracy skaczący ze spadochronem z wieżowców. Ma dziewczynę, której nie szanuje, bo częściej rozmyśla o piersiach i pośladkach swoich pacjentek, niż o niej. Ma kota, którym się nie interesuje, a także, dziwnym zrządzeniem losu, ma obowiązek przejść terapię w klinice usytuowanej gdzieś w górach (zachodzę w głowę, dlaczego dopiero pod koniec książki autorka zdradziła nazwę miejscowości?).
Dyrektorem kliniki jest P.B. i jednocześnie terapeuta M. Pobyt M. w klinice okazuje się czystą abstrakcją pełną dziwnych, niefortunnych zdarzeń. W klinice poznajemy szereg postaci, począwszy od personelu, poprzez uzależnionych pacjentów, aż po osoby „z zewnątrz”. Czytelnik obserwuje więc przebieg terapii indywidualnej i grupowej.
Nie nazwałabym „Kliniki Pana B.” jedynie powieścią psychologiczną, ponieważ stężenie wydarzeń dziwnych i zalatujących fantastyką jest zbyt wysokie, nawet jak na opowieść osadzoną w domu wariatów. Przykładowo, rozmowy M. z zamieszkującym jego łazienkę pająkiem przypominały mi nieco „Chłopaków Anansiego” Neila Gaimana oraz dowcipy o pająkach. Również bohaterowie, jak P.B. oraz M.N. mogą na końcu okazać się kimś innym, niż tylko terapeutami lub mieszkańcami pobliskiego lasu.
Będzie kolejna część „Kliniki Pana B.”. Czy na nią czekam? Trudno stwierdzić. Z jednej strony jestem ciekawa, jak potoczą się losy M. Z drugiej, nie powiedziałabym, że książka jest tak dowcipna, jak obiecuje notka na okładce. Nie jest też według mnie kontrowersyjna. Zgodzę się natomiast, że jest to powieść na pograniczu kilku gatunków, dlatego każdy może w niej znaleźć coś dla siebie. Polecam nie tylko studentom psychologii i fanom fantastyki. Uważasz się za normalnego? Przeczytaj. Uważasz się za nienormalnego? Przeczytaj tym bardziej! 
 
Wydawnictwo Novae Res, 2015
Recenzja opublikowana na DlaLejdis.pl