Han i Red Hot Chili Peppers |
Z racji, że dzisiaj koncert Red
Hot Chili Peppers w Warszawie, dzielę się z wami dość luźnymi przemyśleniami na
temat zespołu i wokalisty, wspomnę też o autobiografi Anthony’ego Kiedisa.
Czekam na ten koncert, ale… bez
biletu w dłoni. Nieobecność Johna Frusciante jest druzgocąca. A ten odchodzi,
wraca, odchodzi… Kto wie, może go jeszcze zobaczymy kiedyś w składzie
Papryczek? Nie kwestionuję jednocześnie talentu Josha Klinghoffera, który w 2009 roku zastąpił miejsce Johna, toż to
niezwykły multiinstrumentalista jest, a z zespołem grał już wcześniej, np. na
trasie koncertowej w 2007 r.
Płyty I’m with you z 2011 r. przyjemnie się słucha, jednak brakuje mi
numerów, do których chętnie bym wracała. Podoba mi się, że w utworach
zdecydowanym liderem jest Flea. Zawsze lubiłam RHCP, jednak długo zwlekałam z
odsłuchaniem najnowszego krążka, po prostu nie miałam ochoty. A kiedy
przypadkiem zobaczyłam Anthony’ego z wąsem w klipie, zupełnie mnie odrzuciło i
zniechęciło do sięgnięcia po płytę. Jednak opinie moich znajomych na temat
płyty były skrajnie różne, musiałam więc w końcu sprawdzić, jak jest. I’m with you przesłuchana,
zaakceptowana, wywołała tupanie nogą i kiwanie głową.
Siłą rzeczy budzą się dziś we
mnie wspomnienia z koncertu w Chorzowie w 2007 r. Chili Peppers raczej nie
lubią nagrywać płyt w studiu, za to od zawsze dawali wspaniałe koncerty, które
jednak z biegiem czasu stały się coraz mniej skandaliczne. Nie zobaczymy ich
już na żywo odzianych jedynie w skarpety na genitaliach. Stadion Śląski w lipcu
2007 r. był zapełniony po brzegi, zespół został wspaniale przyjęty przez polską
publiczność, za co Anthony odwdzięczył się… fałszowaniem i brakiem kontaktu ze
zgromadzonymi pod sceną. Kilka razy odezwali się tylko Flea i Chad, wokalista
konsekwentnie milczał do końca koncertu. Nie fałszował cały czas, ale dla mnie,
wtedy 17-letniej „fanki” (w cudzysłowie, bo nie znałam wtedy całej twórczości
zespołu) pewnej, że przybyłam na znakomity koncert potęgi muzycznej, było to zaskoczenie.
Flea, John i Chad zagrali bardzo dobrze, natomiast Anthony pozostawił w moich
odczuciach pewien niedosyt, i do tej pory nie zmieniłam o nim zdania.
Sięgnęłam ostatnio po
autobiografię Anthony’ego Kiedisa (Blizna,
Wydawnictwo Sonia Draga, 2005). Jakże mnie zaskoczyła ta książka! Spodziewałam
się głębokiej analizy tekstów piosenek, kulisów kariery, opowieści o przyjaźni
i kluczu do sukcesu. W pewnym stopniu dostałam to, czego chciałam, jednak
autobiografia w większości ocieka życiem seksualnym Kiedisa. Zapewniam, że
bardzo szczegółowo opisanym, z wymienionymi bez skrupułów nazwiskami kobiet, z
którymi spał. Rozumiem, że gwiazdy rocka nie mogą się opędzić od propozycji
spędzenia kolejnych nocy z napalonymi fankami, ale naprawdę mało mnie interesuje,
czy Anthony uprawiał seks z Azjatką na dachu, z tlenioną blondyną na schodach,
czy z hotelową prostytutką. Zdecydowanie, facet jest nadpobudliwy seksualnie.
Sam przyznaje, że przeżycia seksualne inspirują go do pisania piosenek. Ok,
tylko zamiast poprzestać na opisaniu związków, które trwały dłużej niż tydzień,
opowiada również o przygodach na jedną noc. Chciał wylać kawę na ławę, żadnego
aspektu swojego życia nie opuszczać, ujawnić całą prawdę o sobie, ale mógł to
zrobić nieco subtelniej. Przeczytałam gdzieś, że Anthony zapytany o zdanie w
kwestii tych wszystkich przytoczonych w książce miłosnych igraszek, przyznał,
że teraz żałuje tego, że napisał o nich tak wiele. Myślę, że gdyby odpuścił
sobie rozpamiętywanie w autobiografii szczegółów życia seksualnego, objętość
nie miałaby tych 450 stron, może z 250…
Kwestia seksu na bok, nie tego
szukałam w książce, jak już wspomniałam wyżej. W Bliźnie opisane jest
dość rozlegle dzieciństwo Tony’ego, czyli właściwie nic innego jak palenie
trawki z ojcem. Wokalista wspomina szkoły, do których uczęszczał, przyjaźnie,
które w nich nawiązywał, i imprezy, imprezy, imprezy. A potem już nastają czasy
Hillela i Flea i zaczyna się era Red Hotów. Kiedis jest szczery do bólu, bez
wstydu opowiada o swoich ciągach narkotykowych, o tym, ile razy zawiódł
przyjaciół. Jak z bezdomnego ćpuna zamienił się w ćpuna z wielką kasą,
znanego na całym świecie. I na końcu fajne jest to, że wspiera narkomanów w
wyjściu z nałogu (co jemu też się udało). Jeden z moich ulubionych
fragmentów:
(…) jedną z przyczyn, dla
których uzależniony bierze, są chowane przez niego urazy. A jedną z technik
pozbywania się urazy do jakiejś osoby jest modlitwa za nią, żeby w życiu
spotkało tego kogoś to, czego najbardziej pragniesz dla siebie – żeby ktoś go
kochał, by odnosił sukcesy, był zdrowy, bogaty, szczęśliwy, wspaniały, żył w
jedności ze światłem i miłością wszechświata. To paradoks, ale skuteczny.
Siedzisz i modlisz się za kogoś, kogo nie potrafisz znieść, żeby miał wszystko
to, co sam chciałbyś mieć, i pewnego dnia myślisz: "Nie czuję żadnych
negatywnych uczuć do tej osoby" (s. 386).
Można znaleźć kilka takich perełek:
Czujesz się jak kawałek gówna?
Przestań koncentrować się na sobie, zrób coś dla innego człowieka i voilà, już
nie czujesz się jak kawałek gówna. (…) Z chwilą, gdy wyjdziesz poza myślenie
skoncentrowane wyłącznie na sobie, uwalniasz się od cierpienia (s. 448).
AK opisuje także wiele utworów, inspiracje, brzmienie zespołu w zależności od składu, słowem: wszystko, co w autobiografii muzyka powinno być zawarte. Niezły z niego popapraniec, ale
jak tu być normalnym, kiedy dzieciństwo spędza się ćpając, pijąc, imprezując z
ojcem narkomanem i w wieku 12 lat uprawiając seks z dziewczyną tatusia. Mam do
niego wielki szacunek i podziw, że potrafił w końcu wyrwać się z nałogu, ale
nadziwić się nie mogę, co kierowało nim, gdy zaczął rozpisywać się o kolejnych
podbojach miłosnych. O tyle dobrze, że o wszystkich swoich kobietach wyraża się
w superlatywach, często kończąc historię zdaniem „Niech je Bóg błogosławi”. Plusem są kolorowe strony ze zdjęciami
Anthony’ego, z dzieciństwa, ze sceny, z „chwilowymi” towarzyszkami życia. Polecam fanom RHCP, którzy pewnie
mnie złoją za stwierdzenie iż AK fałszuje… Ale i tak go lubię przecież :)
W 2007 r. w Chorzowie nie
usłyszeliśmy Under the bridge,
jednego z utworów, który przyniósł Peppersom międzynarodową sławę. Nie
spodziewajcie się tego utworu w Warszawie, a jeśli już go zagrają, liczcie się
z tym, że przyda się pomocny głos publiczności. Dla Anthony’ego Under the bridge to wyzwanie, czasem mu wychodzi, czasem nie. Natomiast dla fanów (i dla historii zespołu!) jest to jeden z najważniejszych kawałków. Niektórzy mówią, że nie liczy się
wokal, tylko show i całokształt. W zasadzie silny głos nie jest potrzebny,
kiedy każdą piosenkę z pewnością będzie śpiewało kilkanaście tysięcy ludzi
zgromadzonych na lotnisku. U Anthony’ego popisać się wokalem znaczy tyle, co
dobrze zaśpiewać utwór. Na koncercie na niego się patrzy, na tego szaleńca,
miotającego się po scenie niczym tornado. Jeśli chcecie go posłuchać, kupcie
studyjną płytę, najlepiej Blood Sugar Sex
Magic.
Mimo wszystko wszystkim
wybierającym się dziś na koncert życzę niezapomnianych muzycznych przeżyć!
Skrócona wersja wpisu: Dlastudenta.pl, dział Muzyka