środa, 26 czerwca 2013

Wakacyjny rozkład jazdy, czyli co Hania będzie robiła latem!

Muszę uporządkować plany wakacyjno-koncertowe, bo jeszcze coś mi ucieknie i przegapię! Mam nadzieję, że starczy czasu i hajsu żeby zjawić się we wszystkich zaplanowanych miejscach, a lista i tak jest dość okrojona. Zrezygnowałam na przykład z koncertu Leonarda Cohena w Łodzi, a serce boli, bo to pewnie ostatnia okazja, żeby usłyszeć i zobaczyć go na żywo…

Ale!

www.odranocka.pl
2 lipca:  OdraNocka: Artur Andrus i Maria Czubaszek, Arsenał, Wrocław

Już całkiem niedługo będę miała okazję uścisnąć rękę panu Arturowi. Nie spocznę dopóki nie zdobędę autografu na książce, płycie i gdzie tam jeszcze mnie się zechce :) 







www.facebook.com/ReggaelandPlockFestival

12-14 lipca: Reggaeland 2013, Płock

Pierwszy raz jadę na ten festiwal. Będzie najlepszy na świecie, bo jedziemy tam z dziewczynami i robimy regałowy wieczór panieński w otoczce plażowania i słuchania reggae. Cudownie! Przygrywał nam będzie Shaggy, życzenia będą składać bliźniacy z Mellow Mood, którzy są tak nieprzystojni, że aż seksowni. Interesuje mnie też Jahcoustix, przystojniejszy niż chłopcy z MM, i równie utalentowany. Myślę, że Reggaeland ma w tym roku bardzo, bardzo dobry line up, artyści świetni, a cena za trzydniowy karnet zachęcająco niska: 40 zł wraz z polem namiotowym. Opłaca się wielce, ta cena jest wspaniała. Dałabym te cztery dychy za usłyszenie samego śmiechu Shaggy’ego. Ilokrotnie go słyszę, uśmiecham się szeroko. A teraz usłyszę na żywo. I ten okrzyk: "SHAGGYYY! HA HA HA!" Oj, będzie pięknie.



www.rockville.pl
30 lipca: Deep Purple, Hala Stulecia, Wrocław

Tego chyba nie muszę tłumaczyć. Słucham od dziecięcia i fascynuję się non stop. Nie znam jeszcze nowej płyty, bo jakoś cały czas wystarcza mi In Rock ;D Byli już kilka razy we Wrocławiu, jednak nie dane mi było uczestniczenie w tych koncertach. Tym razem nie mam zamiaru płakać następnego dnia po koncercie, że nie byłam, oglądając filmiki w necie. Tym razem będę wyć z emocji podczas koncertu! 










www.facebook.com/RegalowiskoBielawa

22-24 sierpnia: Regałowisko Bielawa Reggae Festiwal, Bielawa

Znów festiwal reggae? Dlaczego nie! Niecałe dwie godziny jazdy samochodem i Bielawo witaj, witajcie góry i plażo! Przede wszystkim chcę zobaczyć Alborosie, Israel Vibration (zespół z ciekawą historią), wysokiego na dwa metry Ras Lutę z dreadami do kolan i kilku innych panów.





31 sierpnia: wRock for freedom – Goran Bregovic, Wrocław

www.ethnojazz.pl
Wisienka na torcie na koniec. Jego koncertowi poświęciłam jedną z pierwszych notek na tym blogu. A może i pierwszą? Koncert był wspaniały, energią naładował na bardzo długo, ale od tego czasu energia już opadła, więc bardzo dobrze, że znów przyjeżdża. Nie odpuszczę na 100 %. Jeśli ktoś lubi bałkańskie rytmy, to koniecznie proszę maszerować na koncert Gorana do Wrocławia! Nogi będą bolały, i jestem pewna, że wszyscy po tym koncercie zarażą się bałkańskimi rytmami i będą im wierni na zawsze. 


Czy kogoś z czytelników (halo, jest tu ktoś?!) spotkam na wyżej wymienionych wydarzeniach, które będę z uśmiechem wspominać długo, długo? :) Pozdrawiam wakacyjnie, ostatni egzamin za mną! 

piątek, 21 czerwca 2013

"Życie po (życiu z facetem)" Lynda Curnyn, 2006.

www.lubimyczytac.pl
Hejże! Wszyscy już mają wakacje lub zaplanowany urlop? Pojechałabym do Międzygórza, chodzi mi to po głowie od września, kiedy to byłam tam ostatni raz. Uwielbiam tam być, uwielbiam widok ze Śnieżnika! Trzeba będzie o tym pomyśleć, w końcu do Sudetów mam całkiem blisko.

Pamiętacie serię „Literatura w spódnicy”? Te superkobiece książki za 9,90, ponoć bestsellery. Skończyłam wczoraj czytać jedną z książek z tej serii. W sam raz na raz ;) Na wyluzowanie się po egzaminie.

„Życie po (życiu z facetem)” wcale nie musi być takie złe, wiemy to nawet bez przeczytania książki! Ale tytuł spodobał mi się na tyle, że chciałam sprawdzić, co się za nim kryje.

Właściwie nie co, ale kto. Kryje się Emma, której facet po dwóch latach związku dał nogę za granicę aby spełniać swoje marzenia. Emma w płacz, i w wir pracy. I w alkohol, i w ramiona przyjaciółek. Ach, zapomniałabym: w lody. Pudełka czterolitrowe. Taa… i właściwie to tyle. Wiecie, może nie jest to literatura najwyższych lotów, ale podobała mi się. Czytając czułam się jakbym oglądała serial „Przyjaciółki”, bo właśnie one trwały przy biednej Emmie, kiedy ta przyzwyczajała się do życia w pojedynkę. Sympatyczne, wyraziste bohaterki, problemy zawodowe, uczuciowe oczywiście też - to wystarczyło aby stworzyć przyjemną powieść, jedną z tych, które można przeczytać, ale drugi raz się do nich nie wróci, bo po co. Fabułę też się zapomni zaraz po odłożeniu na półkę.


Zastanawiam się tylko, czy w Nowym Jorku, gdzie toczy się akcja książki, rzeczywiście po ulicach i barach chodzą tylko i wyłącznie przystojni, wysocy, seksowni mężczyźni o pięknych dłoniach i gęstych rzęsach? Z tej powieści tak wynika, a jeśli ktoś jest zbyt niski i łysieje, w dodatku nie zarobił jeszcze pierwszego miliona, to niech przepadnie. Trochę nie moja rzeczywistość. Szkoda czasu żebym jechała to sprawdzić osobiście. Wolę skoczyć do Międzygórza, gdzie miejscowych facetów jest zdecydowany deficyt, ale przecież turyści, turyści… ;) Może nawet z Nowego Jorku ktoś wpadnie? 

Jest i Międzygórze :) Prawda, że urokliwe miejsce?

wtorek, 11 czerwca 2013

Hiromi Kawakami „Sensei i miłość", 2013

Hiromi Kawakami w Japonii zdobywa wiele literackich nagród. Okładka wydanej w tym roku w Polsce powieści „Sensei i miłość” zachęca do lektury słowami: „Książka jak lekcja szczęścia”. Nagradzana pisarka chce mnie nauczyć szczęścia? Skoro tak, szybko sięgam po książkę.

Sięgam i… kilka dni po jej przeczytaniu wciąż mam mieszane uczucia. Nie wiem, czy zachwalać, czy odłożyć na półkę i zapomnieć.

Tsukiko jest samotną kobietą dobiegającą czterdziestki. Sądzi, że z biegiem lat dziecinnieje. Gdzieś pracuje, ale gdzie? Tego się nie dowiedziałam, chyba że coś przeoczyłam. Wolny czas przeznacza na siedzenie w barze i upijanie się. I to by było na tyle. Na początek te informacje o głównej bohaterce i zarazem narratorce muszą czytelnikowi wystarczyć.

Któregoś dnia Tsukiko spotyka w barze kolejnego stałego klienta tego miejsca – swojego nauczyciela z podstawówki, Sensei Harutsuna Matsumoto. Mężczyzna pod siedemdziesiątkę, ale kondycję fizyczną ma dużo lepszą niż Tsukiko. Oczytany dżentelmen piszący haiku.

Tsukiko i Sensei nie umawiają się ze sobą, po prostu spotykają się przypadkiem w barze czy na ulicy. Czasem się tylko pozdrawiają, czasem piją sake do późnych godzin wieczornych w barze pana Satoru.

Na tych spotkaniach opiera się cała książka, i właśnie tutaj chciałabym powiedzieć więcej o moich wahaniach w ocenie powieści. Dwa słowa, którymi mogłabym opisać styl Hiromi Kawakami, to delikatność i minimalizm. Mało wiemy o bohaterach, dialogi między Tsukiko i Senseiem często ograniczają się do wymiany krótkich zdań, nie wyrażają emocji. A z drugiej strony, są tak delikatne, że miałam poczucie, jakbym podsłuchiwała czyjąś bardzo intymną rozmowę, mimo że nie dotyczyła tematów tabu

Zadałam sobie jednak pytanie, gdzie kończy się styl autorki, a gdzie zaczyna nuda? Dla przykładu, treść jednego dialogu:

Tsukiko: Ech, lato się już kończy.
Sensei: Tak, lato się już kończy.

Kolejny:

Sensei: Może zahaczymy jeszcze o bar pana Satoru?
Tsukiko: Hm, może zahaczymy?
Sensei: A nie jesteś jutro z kimś umówiona?
Tsukiko:  Aa, wszystko jedno.
Sensei: Ach tak?
Tsukiko: Tak.

Takich powtórzeń tych samych myśli jest mnóstwo. Dialogów, w których najdłuższymi wyrażeniami są „acha”, „hm”, „ok”, „tak” jest zatrzęsienie. Nie wiem o co chodzi. Kiedy z wypowiedzi bohaterów tworzy się masło maślane, a kolejne zwroty nic nie znaczą, to czy nie szkoda papieru? A może chodzi o to, żeby się szybko czytało? Minimalistyczny jest też świat przedstawiony, większość rozmów odbywa się w barze lub na spacerze.

Na początku irytowała mnie też mało wyrazista okładka. Ujęcie profilu kobiety, widać jej usta, ale nie widać oczu. Później stwierdziłam, że pasuje do treści - usta mogą odzwierciedlać rozmowy, a brak oczu tę tajemniczość, delikatność, ograniczenie w wyrażaniu emocji.


Kilka trafnych przemyśleń, opis specyficznej relacji, ale przyznanie tej powieści miana „lekcji szczęścia” jest według mnie lekkim nadużyciem. Niemniej jednak chętnie przeczytam inną powieść Hiromi Kawakami, aby się przekonać, czy „Sensei i miłość” to jej „typowa” książka, czy nieco „inna”. 

Recenzja opublikowana na DlaLejdis.pl
Ulubione cytaty:

Zadziwiająco duża ilość żywych stworzeń mnie otacza i wszystkie brzęczą. I naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego idę tą drogą. (s. 73)

Stałam przed zlewem, płakałam i jadłam – tyle do zrobienia naraz (s. 82)

Ludzie dorośli nie powinni mówić tego, co sprawia kłopot innym. Nie powinni beztrosko wypowiadać słów, przez które następnego ranka nie będą mogli z uśmiechem  przywitać się ze swoim rozmówcą (s. 152)

W środku nocy wystarczy pozostawić jakieś uczucie samemu sobie, a rozrasta się przesadnie.

Taka jest właśnie miłość – mówiła babcia. Jeśli to jest ważne dla nas uczucie, należy koniecznie o nie dbać, nie szczędząc wysiłku, tak samo jak o posadzone drzewko: dać mu nawozu czy zabezpieczyć gałęzie, żeby się nie połamały pod ciężarem śniegu. A jeśli to niezbyt ważna miłostka, można spokojnie zostawić odłogiem i poczekać, aż sama uschnie. Jeśliby pójść tym tropem, wystarczy, że przez dłuższy czas nie będę spotykać Senseia, a moje uczucia do niego uschną. I dlatego właśnie ostatnio unikam Senseia

niedziela, 2 czerwca 2013

Koncert: The Colonists, 31.05.2013, Ząbkowice Śląskie

Każda okazja jest dobra, aby odwiedzić Ząbkowice Śląskie. To miasto kojarzy mi się z rodziną, między innymi z wujkiem – kolekcjonerem wszystkiego, od zegarów do starych żelazek. Choć prawdę mówiąc, jest to trochę oszukany kolekcjoner, bo wiele swoich „zdobyczy” rozdaje z radością członkom rodziny. Lubię nutkę tajemniczości miasta, które prawdopodobnie (mocno w to wierzę) było inspiracją powieści o Frankensteinie. Przecież zbieżność nazwy miasta z tytułem książki nie może być przypadkowa :D 




Lubię spacerować wokół ruin zamku. Nie wiem kiedy dokładnie zostały w dużym stopniu ogrodzone i opatrzone informacjami „GROZI WYPADKIEM”, ale pamiętam, że jako dziecko docierałam do wielu zakątków ruin. Lubię Krzywą wieżę, chociaż jeszcze nigdy nie udało mi się zrobić przy niej fajnego zdjęcia. Lubię Rynek, kawiarnię (nie pamiętam nazwy!), a od kilku dni także pizzerię (wyrażenie „ja nie dam rady zjeść!?” nabrało nowego znaczenia) oraz Ogródki Piwne.

Staroć z 2011 r. 
Han i Jutub spalają pizzę






















kawałek krzywej wieży od złej strony, bo rura ;)
Strażnik ruin. Ząbkowicki Kiciak





















No to teraz retrospekcja. W marcu byłam na koncercie Ukeje we wrocławskim klubie Puzzle. Damian był świetny, ale na jego występ byłam przygotowana. Prawdziwym objawieniem tamtego dnia byli The Colonists, supportujący Ukeje. Łoo Jezusie w Betlejem, nie znałam ich wcześniej, ale podczas koncertu wymieniałam porozumiewawcze spojrzenia z koleżanką wyrażające nic innego niż… no właśnie: „Łoo Jezusie w Betlejem, dobrzy są!”.

Ruszcie głową i skojarzcie te dwie nazwy: Ząbkowice Śląskie i The Colonists.

Rozmowa z Jutubem wyglądała mniej więcej tak:
J: Patrz, Koloniści grają. A nieee, to nie we Wrocławiu, w Ząbkowicach…
Han: No i co? To niedaleko. Może samochód nie zgaśnie po drodze [co zwykł robić od jakiegoś czasu w najmniej spodziewanych momentach]

Nie zgasł! 50 km przejechane bez szwanku, z Alice in Chains w głośnikach.

The Colonists grają już prawie 4 lata. Nie wiem, czy wypada ich zakwalifikować do zespołów grających rocka, jakich mnóstwo, znanych tylko w swoim mieście i okolicach. Powiedziałabym raczej, że jeszcze rok czy dwa, i wskoczą z półki supportowania Iry czy Ukeje na półkę grania przed zagranicznymi artystami przyjeżdżającymi do Polski. Według mnie Litza powinien się nimi zainteresować. Nie wiem po co, bo pewnie wcale go nie potrzebują do wybicia się, ale powinien, bo mam wrażenie, że czego się Friedrich nie dotknie, wszystko przemienia w złoto.

Nie, nie umiem robić lepszych zdjęć :D

The Colonists zagrali w swoim mieście charytatywnie. Tego dnia zbierano pieniądze na leczenie małego dzieciaczka chorego na białaczkę, o ile dobrze pamiętam. Koncert miał zacząć się około 20, ale był spory poślizg, co nie było fajne biorąc pod uwagę pogodę (koncert był na Rynku). Scena dość prowizoryczna, ale Colonists zaprezentowali się bezbłędnie – długie strojenie, oświetlenie, mikrofon z logo zespołu (ciekawe, ile kosztuje taki gadżet?), koszulki z logo. Perkusista pożyczył cylinder od Slasha, gitarzysta zdjął okulary i rozpuścił długie włosy i stał się innym człowiekiem (nie tylko faceci są wzrokowcami!). Zaczęło się przedstawienie o nazwie magnetyzm. Nieważne, że ledwo pomieścili się na scenie, i że pijacka śmietanka Ząbkowic pod sceną mogła rozpraszać wokalistę. Muzycy uzbroili się w miecze i tarcze, dali dobry koncert grając utwory z pierwszej płyty „Emotikona”, covery „Ona jest ze snu” Iry i „Zapal świeczkę” Dżemu zagrane z akcentem osobistym, dedykowane zmarłemu koledze, oraz nowszy materiał, np. „Tytani walczą”. A przy okazji, teledysk, żebyście mogli zobaczyć o czym mowa:

Na koncert wpadli członkowie równie ciekawego zespołu z Ząbkowic Śląskich – FairyTaleShow, finaliści ostatniej edycji Must Be The Music. Widziałam ich występ w zeszłym roku na Nowym Brzmieniu Kultu we Wrocławiu. Warto na nich zwrócić uwagę. Facebook mówi, że "data urodzenia" FTS to 14 lipca 2011, toż to niemowlęta przecież.

Po koncercie, bardzo zmarznięte, zabrałyśmy The Colonists do samochodu. W postaci płyty CD ;) Dostałyśmy ją w zamian za datek na leczenie Wiktorka. Layne Staley poszedł na chwilę w odstawkę, przyszedł Bolek i Lolek i podziwialiśmy "wiosenne ćwierkanie mew i szum wody w toalecie".