czwartek, 24 października 2013

Książka: Martin James "Dave Grohl. Nirvana & Foo Fighters", Anakonda, 2013

Czy życie każdego rockmana obfituje w ciągi alkoholowo-narkotykowe, przygodny seks i nieustające imprezy w trasach koncertowych? Przeczytałam kilka biografii muzyków, którzy rzeczywiście nie stronili od tego typu rozrywek;  są legendami, żyjącymi bądź już niestety nie. Wiecie… Można też inaczej! Można być gwiazdą rocka, szanującą swoją prywatność i unikającą skandali. Szaleńcem muzycznym, który nigdy nie był na odwyku, i który ponad libacje alkoholowe przedkłada życie rodzinne i ciężką pracę nad muzyką. Spójrzcie na tytuł wpisu. Jasne, że chodzi o Dave’a Grohla.


Przed lekturą „Dave Grohl. Nirvana & Foo Fighters” byłam jedną z wielu osób, które Dave’a kojarzą, jak wskazuje tytuł, z tych właśnie dwóch zespołów. Wiedziałam też, że kręcił coś z Queens of the Stone Age i z Lemmym z Motorhead. Za sprawą tego ostatniego osoba Dave’a zaciekawiła mnie na tyle, aby poczytać o jego twórczości ciut więcej. Dave pojawił się w tym oto filmie: Lemmy - Filmweb, o którym zresztą pisałam tutaj: Lemmy - recenzja. Poczucie humoru, śmiech i wypowiedzi Grohla w dokumencie tak mnie oczarowały, że sięgnęłam po książkę Wydawnictwa Anakonda.

Kilka kwestii w tej publikacji zwróciło moją szczególną uwagę. Pierwsza sprawa – jak tytuł odnosi się do treści? Myślę, że podtytuł „Nirvana & Foo Fighters” sporo wyjaśnia czytelnikowi, który spodziewa się biografii muzyka. Biografia to nie jest, poznamy jedynie ogólny zarys życia rodzinnego. Z drugiej strony, nie jest to jedynie opis Nirvany i Foo Fighters. Może są to główne kapele, z których Grohl jest znany, ale autor pisze o wszystkich wcześniejszych i późniejszych projektach muzycznych, a jest ich naprawdę sporo! W związku z tym tytuł jest nieco mylący. Wystarczy zresztą spojrzeć na tytuł oryginału, w którym zwrot „other misadventures” jest strzałem w dziesiątkę. Polskie wydanie też mogłoby zawierać podobny podtytuł.

Kolejna rzecz, która pewnie zachęci do lektury: kawały o perkusistach. Pierwszy z nich jest umieszczony na początku książki, gdzieś między wstępem a podziękowaniami. Myślałam, że jest to jednorazowa wstawka, nastrajająca pozytywnie do czytania, ale nie. Każdy rozdział rozpoczyna się dowcipem o perkusistach. Co za dystans, lepiej bym tego nie wymyśliła! Czasem musiałam się nieźle powstrzymywać, żeby nie opluć książki. Tym bardziej, że podczas czytania zawsze piję herbatę. Chwila niepowstrzymanego chichotu i herbaciane kleksy gotowe…

- Co powiesz perkusiście z bardzo znanego zespołu?
- Powtórz, jak się nazywasz?

Jeśli chodzi o Dave’a Grohla, książka potwierdziła moje wrażenia o nim: „walił w gary z wielką radością i energią, zarzucając włosy w każdym kierunku. Energia jego uderzeń równać się mogła jedynie z intensywnością szerokiego uśmiechu” (s. 63). Taki jego obraz zapamiętałam z filmu „Lemmy” i z teledysków Foo Fighters; jak się okazuje – obraz prawdziwy. Niezwykle uzdolnionego muzyka, który wcale nie ubiegał się o uzyskanie statusu gwiazdy rocka. Obraz faceta bardzo serdecznego, który zamiast przytykać kolegom po fachu (jak robi wielu muzyków), wypowiada się o nich ciepło. Uparłam się dzisiaj chyba na tego Lemmy’ego, ale proszę, przykład pierwszy z brzegu: „Lemmy. Co tu można w ogóle powiedzieć? On jest Bogiem” (s. 191).  I jeszcze jeden: „Moim największym bohaterem jest Neil Young. On żyje tak, jak mam nadzieję sam kiedyś żyć” (s. 211).

Autor Martin James, dziennikarz muzyczny, doktor dziennikarstwa piszący dla wielu magazynów, opisuje historie kolejnych zespołów, w których grał i śpiewał Dave. Dużo miejsca poświęca analizie konkretnych utworów, używając trafnych epitetów: „wyborne gitary”, „delikatna nuta”, „powściągliwa gra”, „uduchowiony refren” (s. 182). Jest przy tym obiektywny – jeśli jakiś album nie odniósł sukcesu, nie próbuje wmawiać czytelnikowi, że jest dobry. Dużo informacji, cytatów, postaci ze środowiska muzycznego (m.in. David Bowie, Slash, Jack Black), mnóstwo muzyki, którą możemy sobie puścić w tle.

Wszystko byłoby super, gdyby nie korekta. Czasem nawet odnosiłam wrażenie, że jej zupełny brak… Oto, co znalazłam: błędy w stylu „one” zamiast „on”, pisane kursywą niepełne tytuły piosenek, powtarzające się po sobie te same wyrazy, brak konsekwencji w używaniu cudzysłowów i mój największy „hit”: „Robert Taylor z Queen”. Szkoda.

Najbardziej cieszę się z tego, że dzięki książce poznałam zespół Them Crooked Vultures. Coś przepięknego. Z pełnym przekonaniem mówię, że to moje objawienie miesiąca. Warto posłuchać.


3 komentarze:

  1. "Jazzmani, bigbitowcy, rockmani. Muzyka w PRL-u" - quiz

    Portal historyczny dzieje.pl zorganizował muzyczny quiz w bardzo ciekawej formie, z atrakcyjnymi nagrodami. Wszystkich miłośników muzyki zapraszam do wzięcia udziału!

    Więcej informacji: http://dzieje.pl/muzyka-w-prl-u/

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie. Brak korekty.... Poza koszmarną odmianą nazwiska basisty, znalazłam kwiatek w postaci zmiany płci najmłodszej pociechy Dave'a. Z dziewczynki chłopca zrobiono. I jeszcze inne błędy by się znalazły, ale wolałam wyrzucić je z pamięci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie kwiatki potrafią niestety zniechęcić. Z Anakondy mam jeszcze książkę o Slashu, mam nadzieję, że będzie lepiej z korektą ;)

      Usuń