Czy życie każdego rockmana obfituje w ciągi
alkoholowo-narkotykowe, przygodny seks i nieustające imprezy w trasach
koncertowych? Przeczytałam kilka biografii muzyków, którzy rzeczywiście nie stronili
od tego typu rozrywek; są legendami,
żyjącymi bądź już niestety nie. Wiecie… Można też inaczej! Można być gwiazdą rocka,
szanującą swoją prywatność i unikającą skandali. Szaleńcem muzycznym, który
nigdy nie był na odwyku, i który ponad libacje alkoholowe przedkłada życie
rodzinne i ciężką pracę nad muzyką. Spójrzcie na tytuł wpisu. Jasne, że chodzi
o Dave’a Grohla.
Przed lekturą „Dave Grohl. Nirvana & Foo Fighters” byłam
jedną z wielu osób, które Dave’a kojarzą, jak wskazuje tytuł, z tych właśnie
dwóch zespołów. Wiedziałam też, że kręcił coś z Queens of the Stone Age i z
Lemmym z Motorhead. Za sprawą tego ostatniego osoba Dave’a zaciekawiła mnie na
tyle, aby poczytać o jego twórczości ciut więcej. Dave pojawił się w tym oto
filmie: Lemmy - Filmweb, o którym zresztą pisałam tutaj: Lemmy - recenzja.
Poczucie humoru, śmiech i wypowiedzi Grohla w dokumencie tak mnie oczarowały,
że sięgnęłam po książkę Wydawnictwa Anakonda.
Kilka kwestii w tej publikacji zwróciło moją szczególną
uwagę. Pierwsza sprawa – jak tytuł odnosi się do treści? Myślę, że podtytuł
„Nirvana & Foo Fighters” sporo wyjaśnia czytelnikowi, który spodziewa się
biografii muzyka. Biografia to nie jest, poznamy jedynie ogólny zarys życia
rodzinnego. Z drugiej strony, nie jest to jedynie opis Nirvany i Foo Fighters.
Może są to główne kapele, z których Grohl jest znany, ale autor pisze o
wszystkich wcześniejszych i późniejszych projektach muzycznych, a jest ich
naprawdę sporo! W związku z tym tytuł jest nieco mylący. Wystarczy zresztą
spojrzeć na tytuł oryginału, w którym zwrot „other misadventures” jest strzałem
w dziesiątkę. Polskie wydanie też mogłoby zawierać podobny podtytuł.
Kolejna rzecz, która pewnie zachęci do lektury: kawały o
perkusistach. Pierwszy z nich jest umieszczony na początku książki, gdzieś
między wstępem a podziękowaniami. Myślałam, że jest to jednorazowa wstawka,
nastrajająca pozytywnie do czytania, ale nie. Każdy rozdział rozpoczyna się dowcipem
o perkusistach. Co za dystans, lepiej bym tego nie wymyśliła! Czasem musiałam
się nieźle powstrzymywać, żeby nie opluć książki. Tym bardziej, że podczas
czytania zawsze piję herbatę. Chwila niepowstrzymanego chichotu i herbaciane
kleksy gotowe…
- Co powiesz perkusiście z bardzo znanego zespołu?
- Powtórz, jak się nazywasz?
Jeśli chodzi o Dave’a Grohla, książka potwierdziła moje
wrażenia o nim: „walił w gary z wielką radością i energią, zarzucając włosy w
każdym kierunku. Energia jego uderzeń równać się mogła jedynie z intensywnością
szerokiego uśmiechu” (s. 63). Taki jego obraz zapamiętałam z filmu „Lemmy” i z
teledysków Foo Fighters; jak się okazuje – obraz prawdziwy. Niezwykle
uzdolnionego muzyka, który wcale nie ubiegał się o uzyskanie statusu gwiazdy
rocka. Obraz faceta bardzo serdecznego, który zamiast przytykać kolegom po
fachu (jak robi wielu muzyków), wypowiada się o nich ciepło. Uparłam się
dzisiaj chyba na tego Lemmy’ego, ale proszę, przykład pierwszy z brzegu: „Lemmy.
Co tu można w ogóle powiedzieć? On jest Bogiem” (s. 191). I jeszcze jeden: „Moim największym bohaterem
jest Neil Young. On żyje tak, jak mam nadzieję sam kiedyś żyć” (s. 211).
Autor Martin James, dziennikarz muzyczny, doktor
dziennikarstwa piszący dla wielu magazynów, opisuje historie kolejnych
zespołów, w których grał i śpiewał Dave. Dużo miejsca poświęca analizie
konkretnych utworów, używając trafnych epitetów: „wyborne gitary”, „delikatna
nuta”, „powściągliwa gra”, „uduchowiony refren” (s. 182). Jest przy tym
obiektywny – jeśli jakiś album nie odniósł sukcesu, nie próbuje wmawiać
czytelnikowi, że jest dobry. Dużo informacji, cytatów, postaci ze środowiska
muzycznego (m.in. David Bowie, Slash, Jack Black), mnóstwo muzyki, którą możemy
sobie puścić w tle.
Wszystko byłoby super, gdyby nie korekta. Czasem nawet
odnosiłam wrażenie, że jej zupełny brak… Oto, co znalazłam: błędy w stylu „one”
zamiast „on”, pisane kursywą niepełne tytuły piosenek, powtarzające się po
sobie te same wyrazy, brak konsekwencji w używaniu cudzysłowów i mój największy
„hit”: „Robert Taylor z Queen”. Szkoda.
Najbardziej cieszę się z tego, że dzięki książce poznałam
zespół Them Crooked Vultures. Coś przepięknego. Z pełnym przekonaniem mówię,
że to moje objawienie miesiąca. Warto posłuchać.
"Jazzmani, bigbitowcy, rockmani. Muzyka w PRL-u" - quiz
OdpowiedzUsuńPortal historyczny dzieje.pl zorganizował muzyczny quiz w bardzo ciekawej formie, z atrakcyjnymi nagrodami. Wszystkich miłośników muzyki zapraszam do wzięcia udziału!
Więcej informacji: http://dzieje.pl/muzyka-w-prl-u/
No właśnie. Brak korekty.... Poza koszmarną odmianą nazwiska basisty, znalazłam kwiatek w postaci zmiany płci najmłodszej pociechy Dave'a. Z dziewczynki chłopca zrobiono. I jeszcze inne błędy by się znalazły, ale wolałam wyrzucić je z pamięci...
OdpowiedzUsuńTakie kwiatki potrafią niestety zniechęcić. Z Anakondy mam jeszcze książkę o Slashu, mam nadzieję, że będzie lepiej z korektą ;)
Usuń