KaCeZet, który twierdzi, że nie zna się na promocji,
nieoczekiwanie stał się… Mistrzem promocji. Zaledwie dwa dni przed wrocławskim
koncertem w sieci pojawił się utwór „Za darmo”, którym Kapitan KaCeZet namawiał
do pojawienia się na koncercie. Link do utworu po kilku godzinach pojawił się
na Demotywatorach z opisem „Prawdziwy artysta – stworzył coś w jeden dzień, a
wy i tak będziecie się jarać Patty”. Nagranie w ciągu niecałego tygodnia
zdobyło ponad 11 tysięcy wyświetleń na Youtube. Zasięg utworu w sieci okazał
się spory, co niestety nie przełożyło się na frekwencję piątkowego koncertu.
W Łykendzie było nas „minimalnie mało”, jak zauważył
KaCeZet, jednak muzycy i tak dali świetny koncert. Czy ważne są tłumy, skoro
nawet garstka potrafi stworzyć fajny klimat? Szczególnie, że ta garstka zna
teksty wielu piosenek na pamięć i śpiewa razem z zespołem!
Wrocławscy fani Piotra Kozieradzkiego i Fundamentów
nauczyli się na błędzie, jaki popełnili w grudniu zeszłego roku, również w
Łykendzie. Wtedy to Kapitan wyszedł na scenę i usiadł na niej, bo publiczność
zamiast podejść pod scenę, siedziała przy stolikach i sączyła piwo. Tym razem
było inaczej, już od pierwszych chwil bawiliśmy się pod niewielką klubową
sceną. Akustycznym, energetycznym reggae muzycy zrekompensowali ponad godzinne
opóźnienie. Promowali nową płytę „Dziennik Kapitana cz.1”. Przyznam bez bicia,
że jeszcze jej nie posiadam, ale mistrzowski „Mistrz”, „Czasownik”, „Niech
gadają” czy „Przebudzenie” zagrane na żywo, zachęciły do kupna płyty. Zresztą
nie pierwszy raz, bo powyższe utwory grali na koncertach długo przed
październikową premierą płyty. Usłyszeliśmy też utwory z
poprzedniego albumu, m. in. „Kocham swoje miasto”, „Fundament”, „Miłość pieprzy
rację”.
Wokalnie pierwsze skrzypce grał KaCeZet, natomiast
zabawianiem publiczności między utworami zajął się fantastyczny Dżeksong,
którego okrzyki „Yeah!” i opowiastki wymyślone na poczekaniu zawsze wprawiają w
dobry nastrój. Poza tym, serio nie wiem, skąd czerpie energię do ciągłego
podskakiwania na scenie. Chociaż… To chyba jasne skąd – z muzyki!
Na scenie panował taki luz, że nawet delikatne
potknięcia, jak choćby nierówne rozpoczęcie utworu, nikogo nie przejęły. Nie
zabrakło smaczków w postaci genialnego solo na djembe, czy nagłego zjawienia
się Johna Frusciante na scenie. Naprawdę, KaCeZet rozpuściwszy włos i
przybrawszy odpowiednią minę oraz pozę, podczas gitarowej solówki przywiódł mi
na myśl samego wirtuoza gitary znanego z Red Hot Chili Peppers.
Jakoś szybko zleciał czas. Ani się obejrzałam, jak
Kapitan zapowiedział ostatni utwór. Na szczęście bis nie pozostawił niedosytu –
usłyszeliśmy wspomniany na początku utwór „Za darmo” (który wciąż chodzi mi po głowie,
na zmianę z „Mistrzem”) oraz piosenki „Sługa” i „Nadciąga”.
Nie jaram się Patty. Jaram się
muzyką, dzięki której czuję się dobrze dziś, dziś czuję się jak mistrz! Jaram
się artystami, z którymi można po koncercie porozmawiać jak z kumplami. Kocham swoje miasto za takie koncerty! :)
Relacja opublikowana na Independent.pl i WSA.org.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz