środa, 6 marca 2013

Płyta: Strachy na lachy „!TO!”, S. P. Records, 2013.



!TO! jest to! Nową płytę Strachów na Lachy mam zaledwie od trzech dni, i już „niesie mnie śpiew, nie potrzebuję nut, wszystkie słowa znam na pamięć” (parafraza fragmentu jednego z utworów). Może wszystkich tekstów jeszcze nie znam, ale to nie przeszkadza w improwizowanym nuceniu, bo melodie rzeczywiście wpadają w ucho.



Grabaż napisał płytę przebojową, lekką i rock’n’rollową. Mam wrażenie, że muzycy, którzy mają na koncie okrytą platyną „Dodekafonię” nagrywali nową płytę pod szyldem „nic nie muszę, ja ewentualnie mogę”. Nie muszą udowadniać, że są dobrzy, a jednak ponownie im się to udało.



Na otwierający płytę „Mokotów” zwrócą uwagę wielbiciele kotów i damskich chórków. Kilka kokieteryjnie zaśpiewanych słów może wiele wnieść do refrenu. „Sympatyczny atrament” skłania do tupania nogą, „Bankrut… bankrutowi” i „Gorsi” to przewaga mocnych gitar, idealne numery na koncertowe skakanie. Singlem promującym płytę jest „I can’t get no gratisfaction”, i jest to według mnie najbardziej zwracający uwagę tekst na albumie. Kiedy otworzyłam książeczkę z tekstami i przeleciałam wzrokiem, ile znanych postaci polskiej sceny muzycznej zostało wspomnianych w piosence, i w jakim kontekście, pomyślałam: wspaniale! Utwór odważny i prowokujący, ale też pokazujący, że Krzysztof Grabowski ma dystans do swojej (i nie tylko) twórczości. Który artysta śpiewałby sam o sobie „Grabaż to skończony matoł, on się skończył nim się zaczął”? Według mnie jest to odezwa skierowana do wszystkich hejterów, mówiąca o relacjach artysta-słuchacz. Tekst mógłby być kopią nagłówków artykułów rodem z portali plotkarskich: „Ten co śpiewa w Happysadzie się porzygał na wywiadzie” itd. Do tego refren zaśpiewany chórem z pozostałymi muzykami, i tytuł, który broni się sam i bardzo łatwo go zapamiętać z wiadomych względów. Na albumie nie zabrakło odniesień do sytuacji w kraju, posłuchamy o tym w „Bloody Poland”. „Jaka piękna katastrofa” to typowy radiowy hit, przypominający mi trochę „Taką miłość”. Znakomite, funkowe brzmienie i świetne instrumenty dęte – to „Za stary na Courtney Love”, jeden z najlepszych utworów na płycie. Natomiast refren kolejnego nuci się tak przyjemnie, jakby wcale nie mówił o heroinie.  Na koniec Strachy serwują piosenkę, przy której mam ochotę włożyć sukienkę w grochy i przenieść się w czasie do lat 60. „Żeby z tobą być” to przesłodzony, rock’n’rollowy utwór, którego tekst pasowałby nawet do muzyki disco polo. Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że to grabażowa wersja „Ona tańczy dla mnie”, oczywiście na dużo wyższym poziomie. Słychać w niej żartobliwość, i nie zdziwię się, jeśli z całej płyty to właśnie „Żeby z tobą być” będzie nucona w całej Polsce. Wszak refren „szaj szubidu szaj” już po pierwszym usłyszeniu potrafi chodzić po głowie od rana do wieczora. Utwór przypomina mi trochę „Królową nadbałtyckich raf” Artura Andrusa. 



Długa jest lista osób, którym zespół dziękuje na łamach okładki. Fani natomiast powinni podziękować muzykom za kolejną dobrą płytę, prosząc jednocześnie, aby następna miała więcej utworów. Na „!TO!” jest ich 10, album trwa trochę ponad 40 minut. Może niektórych zaskoczą teksty lżejsze niż na poprzednich płytach, ale to nadal są Strachy na Lachy, z młodzieńczym głosem wokalisty na czele, gitarami i poetyckim urokiem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz