Kilka słów o samym wydarzeniu: Spotkanie Młodych w Wołczynie organizowane jest co roku pod innym hasłem przewodnim, tegoroczne brzmiało Okręt Zbawienia. Za wszystko odpowiedzialni są Bracia Mniejsi Kapucyni. Okolica wołczyńskiego kościoła na 5 dni zmienia się w pole namiotowe zagospodarowane przez młodzież gimnazjalną i licealną. W ciągu tych kilku dni każdy zarejestrowany uczestnik Spotkania, po wcześniejszym zapisaniu się, jest zobowiązany do uczestniczenia we wszystkich wydarzeniach dziejących się w jego ramach. Są to nabożeństwa, konferencje, wspólne modlitwy, koncerty. Ten, kto zwieje i zostanie przyłapany, obiera za karę ziemniaki lub podejmuje się innego, niezbyt twórczego i przyjemnego zajęcia. Na terenie Spotkania obowiązuje całkowity zakaz picia alkoholu, palenia papierosów, zażywania narkotyków, a nocne „spotkania koedukacyjne” na polu namiotowym są całkowicie zabronione. Rygor na wysokim poziomie, jednak trzeba wprowadzać jakieś zasady, żeby utrzymać w ryzach młodzież. To tak gwoli zobrazowania, czym jest Spotkanie Młodych. Może to brzmieć trochę odstraszająco, ale ci, którzy w tym uczestniczą, nie przyjeżdżają tu z zamiarem urządzania całonocnych alkoholowych libacji pod namiotami, tylko raczej wpadają do Wołczyna, aby zaprzyjaźnić się z Bogiem. Przynajmniej tak mi się wydaje, nigdy nie brałam udziału w czymś takim. Obecność Luxtorpedy - zespołu o raczej cięższym brzmieniu, na religijnym zgromadzeniu, wcale nie dziwi. Wystarczy przyjrzeć się osobie Litzy i tekstom, które serwuje ze sceny.
Oczywiście na konferencje i
koncerty mają wstęp też osoby z zewnątrz, przyjeżdżające specjalnie na czyjś
występ danego wieczoru. Skoro Luxtorpeda nie przyjechała do nas (do Wrocławia),
to my jedziemy w Polskę za Luxtorpedą!
Do Wołczyna dotarliśmy wcześniej
niż zespół. Przechadzając się po miasteczku, mijały nas samochody z Drężmakiem
(gitara) i Kmietą (bas) za kierownicą. Ciekawe, czy zauważyli, że większość z
nas była odziana w fanowskie koszulki.
Ten, kto myśli, że religijna,
młodziutka publiczność jest sztywna, myli się. Pogo po sceną było, ściana
śmierci była, ludzie unoszeni na rękach byli. W gratisie także latające buty i
lejąca się na wszystkie strony woda z butelek. Początkowo pilnujący porządku
kapucyni usiłowali z tymi zjawiskami walczyć, jednak po pewnym czasie machnęli
ręką i uśmiechali się ciesząc się z widoku kulturalnie i grzecznie bawiącej się
młodzieży. Rzeczywiście, gimnazjalistów i licealistów było najwięcej, ale nie zabrakło też
rodziców z zupełnie malutkimi dziećmi (jeden z nich na zdjęciu), i młodzieży
nieco starszej, już raczej po 20-stce ;)
Po koncercie Litza usiadł na
scenie, rozpoczynając obiecaną wcześniej konferencję. Zadawajcie mi takie pytania, których bałby się zadać Kuba Wojewódzki
– powiedział. Odpowiadał na pytania związane z jego wiarą i zespołem. Jedno szczególnie
zapadło mi w pamięć. Chłopak siedzący pod sceną spytał: Jest taki amerykański zespół, który nie wstydzi się swojego
chrześcijaństwa, nazywa się P.O.D, czy utożsamiacie się z nim? Wszystko
byłoby w porządku, gdyby nazwa zespołu została wypowiedziana poprawnie, a nie
jak słowo w języku polskim, określające, że coś nie jest nad czymś, a… POD.
Trochę mnie to rozbawiło, bo nastolatek zapewne chciał zabłysnąć swoimi
horyzontami muzycznymi (co mnie samo w sobie nie razi), a wyszło, jak wyszło… Swoją drogą, przypomniało mi to, że w dzieciństwie przez długi czas nie wiedziałam,
jak się czyta nazwę Uriah Heep.
Może ktoś miał podobny problem z wymawianiem nazw?
Chętnie poczytam!
ja do tej pory mówię 'MADE IN CHINA' , nigdy 'mejd in czajna' :P
OdpowiedzUsuń(co niewiele ma wspólnego z
*z jakąkolwiek nazwą) :D
OdpowiedzUsuńWow this blog is very nice
OdpowiedzUsuń