independent.pl |
Do ostatnich dni nie wiedziałam, czy pójdę na ten koncert.
Marzenia na szczęście się spełniają i we wtorek, 30 lipca, mocząc nogi w
fontannie na pergoli, odliczałam czas do otwarcia bram wrocławskiej Hali
Stulecia. Deep Purple, legenda hard rocka, zaraz zagra dla polskich fanów. Moją
ekscytację podsycali zgromadzeni na pergoli i pod Iglicą fani w koszulkach z Deep
Purple, ale też Pink Floyd, Jimim Hendrixem. Lubię patrzeć na takich ludzi.
Lubię widzieć całe rodziny ubrane w fanowskie koszulki.
Zaledwie początek spragnionej rockowych wrażeń kolejki |
Koło 18 kolejka do
wejścia zaczęła się powiększać w szalonym tempie. Jej widok utwierdził mnie w
przekonaniu, że Purple legendą są i na zawsze pozostaną w czołówce historii
rocka. Nie mam wątpliwości, że ich muzyka łączy pokolenia. Były osoby w wieku
moich rodziców (50+), którzy pamiętają młodość Purpurowych. A poniżej
pięćdziesiątki można było spotkać przedstawicieli chyba każdego roku
kalendarzowego. Studenci, licealiści w długich włosach, małe dzieci w
specjalnych słuchawkach chroniących uszy. I byłam ja! Pewnie jak większość z
zebranych, reprezentowałam osoby, które mają wrażenie, że znają utwory Purpli od
zawsze, właściwie nie wiedzą kiedy zaczęli ich słuchać, ale jak się urodzili to
już wtedy po głowie chodziło im „Child in Time”. Oj, przesadzam troszeczkę?
Legendę rocka supportował zespół Kruk. Ten wybór nie dziwi,
muzycy grali już między innymi przed Thin Lizzy i Uriah Heep. Zespół
inspirujący się w swojej twórczości właśnie muzyką Deep Purple, mógł
podziękować wrocławskiej publiczności za wspaniałe przyjęcie. Wokalista Andrzej
Kwiatkowski zaskoczył mnie swoim głosem. Zamykając oczy, miałam wrażenie, że
śpiewa do mnie sam Bruce Dickinson z Iron Maiden. Podstawową różnicę stanowił
jednak typowy polski akcent Kwiatkowskiego w anglojęzycznych utworach. Na bis
zagrali znane wszystkim utwory Queen, między innymi „I want it all”. Wokalista
(który nie jest stałym członkiem zespołu) szczerze się cieszył i dziękował
publiczności podkreślając, jak ważny jest dla nich trwający właśnie występ.
Zrobiło się bardzo, bardzo duszno. Był upalny dzień, pot
spływał strumieniami. Jeśli w Hali Stulecia jest jakaś klimatyzacja, to tamtego
dnia zawiodła. Uznaję to za spory minus organizacyjny, bo ludzi było mnóstwo, a
ocierające się non stop o siebie spocone ciała nie do końca pozwalają cieszyć
się koncertem. Włosy mokre, zero przewiewu, a gwiazdy wieczoru dopiero
rozstawiają się na scenie.
Cieszyłam się bardzo na koncert Deep Purple. Przegapiłam ich
poprzednie występy w Polsce i kiedyś płakałam z tego powodu, serio. Mimo
wszystko jednak trochę się obawiałam, przede wszystkim wokalu Iana Gillana, czy
nadal jest tak silny?
O 21 zgasły światła, a wypełniona po brzegi Hala Stulecia
zabrzmiała gromkimi oklaskami i nawoływaniami. Nie wiem, skąd muzycy Deep
Purple wiedzieli, że „Fireball” to mój ulubiony utwór, ale kiedy zaczęli występ
właśnie od niego, ucieszyłam się niesamowicie. Tym bardziej, że słyszałam
gdzieś obok mnie spekulacje, że pewnie zaczną utworem z nowej płyty „Now
What?!”. „Fireball” od samego początku podkręcił rockową atmosferę na maxa,
potem poszły jeszcze „Into the Fire” i „Hard Lovin’ Man”. Wiadomo, że wokal
Gillana nie brzmiał tak dobrze jak w studyjnych nagraniach, ale dawał radę. Jeśli
chodzi o koncertowy image zespołu, Gillan wyglądał najmniej rockandrollowo ze
wszystkich. Od kiedy ściął włosy (dawno to było!), wcale nie przypomina
dinozaura rocka. Z nieznikającym z twarzy uśmiechem i zwykłym podkoszulku
wyglądał po prostu jak sympatyczny dziadek. Z czasem ten dziadek jednak się
rozkręcił i biegał od jednej strony sceny do drugiej, tańczył, a pomiędzy
utworami wołał „Fantastic!”. Na dinozaura rocka wyglądał z kolei Roger Glover,
jak zawsze z chustką na głowie. Steve’a Morse’a dinozaurem bym nie nazwała, bo
jest młodszy od kolegów z zespołu, ale długie włosy nadają mu rockowy wygląd.
Solóweczka Steve'a Morse'a, w oddali Gillan z tamburynem :) |
Deep Purple zagrali swoje klasyczne utwory, ale także te z
nowej płyty. Wcześniej słuchałam w domu tylko kilku piosenek z „Now what?!”,
były dobre, ale nie zwaliły mnie z nóg. Co innego na koncercie! Brzmiały o
niebo lepiej. Wykonane na żywo „Vincent Price” i megaenergetyczne, zaśpiewane
wspólnie z publicznością „Hell to pay” skłoniły mnie do sięgnięcia po nowy
album. Z tych starszych, szkoda, że nie zagrali „Child in Time”, uwielbiam ten
utwór. Chociaż może i lepiej, pewnie nie bez powodu przestali go grać. Ian
Gillan mógłby nie dać rady, a szkoda byłoby zepsuć klimat potknięciami
wokalnymi.
Każdy z muzyków miał na scenie swoje pięć minut. Myślę, że
nie przypadkiem Purple zdecydowali się na takie rozwiązanie, wiek robi swoje.
Kiedy solówkę miał klawiszowiec, pozostali mieli chwilę odpoczynku. Co do samej
solówki Dona Aireya – zrobił wielki ukłon w stronę polskich fanów grając utwór
Chopina oraz… „Mazurek Dąbrowskiego”. Tego się nie spodziewałam, serio. Inni
chyba też nie, ale kiedy zorientowaliśmy się co to za dźwięki, dało się słyszeć
słowa hymnu dochodzące spod sceny. Deep Purple zagrali Hymn Polski – jak to w
ogóle brzmi! Perkusista Ian Paice z kolei zrobił niezły show podświetlanymi
pałeczkami, przy zgaszonych światłach wyglądało to bardzo spektakularnie.
Telebim. Bardzo przydatny! |
Na początku koncertu stałam mniej więcej na wprost Iana
Gillana. Pod koniec zostałam zepchnięta przez skaczących nastoletnich długowłosych
gdzieś w prawą stronę. Był szał, ale dopiero kiedy usłyszeliśmy riff „Smoke on
the Water”, tykająca bomba wybuchła. Uwielbiam wykonania live tego utworu, są
niesamowite, i tak było też tym razem. Zaśpiewane wspólnie od początku do
końca, cały czas słyszałam wrzaski wniebowziętej publiki, trybuny wstały z
miejsc. Świetnie, świetnie!
Muzycy zeszli ze sceny, a halę wypełnił huk tupania butami,
okrzyki, ale przede wszystkim głośne nucenie riffu z „Black Night”. Długo nie
czekaliśmy, zadowoleni Purple grali jeszcze około 20 minut, a na sam koniec w
stronę publiczności powędrowała koszulka jednego z muzyków oraz kostki do gry
na gitarze. Udało mi się złapać jedną z nich! Najlepsza pamiątka z koncertu,
oprócz wspomnień oczywiście. Mam w łapach piórko Steve’a Morse’a z Deep Purple
i cieszę się szaleńczo! Po ostatecznym zniknięciu zespołu za sceną, publiczność
przez kilka minut nie dawała za wygraną, mimo że światła się zapaliły, wyszli
ochroniarze i impreza dobiegła końca. Wytrwaliśmy pod sceną i… doczekaliśmy
się! Szczęśliwcy zdobyli kilka egzemplarzy setlisty prosto ze sceny.
Wychodząc z Hali, z radością i należytą dumą spoglądałam na
moją koncertową zdobycz schowaną w dłoni. Przyglądałam się jej jak największemu
skarbowi. Zauważył to jeden facet. Podszedł i mówi:
- Widzę, że udało się pani złapać kostkę do gry… Odsprzeda
pani? Mój syn ma dzisiaj 20. urodziny…
- Proszę pana, ja też niedawno miałam urodziny!
Za żadne skarby! :)
Nie oddam! |
Cudowność! |
Relacja napisana dla Independent.pl
WOOOOOOOOOOW, ZAZDROSZCZĘ KOSTKI!!!!!! :-) :-)
OdpowiedzUsuńMarta
Sama sobie też zazdroszczę :)Później się oddaliłam bo zostałam zepchnięta na bok przez skaczącą młodzież, dlatego zniknęłam Ci z oczu ;) Pozdrawiam!
Usuń39 yr old Account Executive Dorian Blasi, hailing from Camrose enjoys watching movies like Princess and the Pony and Jewelry making. Took a trip to Himeji-jo and drives a Ferrari 250 SWB California Spider. link
OdpowiedzUsuń