Wyobraź sobie palące słońce
Meksyku, rozleniwiający upał. Studiujesz historię, kilka dni w tygodniu
opiekujesz się dziećmi w sierocińcu. Interesujesz się żywotami świętych,
piszesz pracę na ich temat. Mieszkasz w Mexico City z ojcem, który traktuje cię
jak małe dziecko, choć już dawno wkroczyłaś w dorosłość. Czasem popijasz z nim
tequilę, rozmawiając o jego pasji – motylach. Jedyne dźwięki, jakie przewijają
się przez wasz dom, to krzyki handlarzy ulicznych: „Pomarańcze! Świeże
pomarańcze!”. Właściwie nie masz żadnych znajomych, nie licząc matki Agaty,
która prowadzi sierociniec. Niezbyt często wychodzisz z domu. Odkąd pamiętasz,
nosisz na szyi krzyżyk, który podarowała ci mama. Nudne to życie, nieprawdaż?
Właśnie tak żyje Emily, bohaterka
powieści „Trucizną mnie uwodzisz”. Nie ma ochoty nawet tego zmieniać; rozmowy z
matką przełożoną i pomoc w sierocińcu wystarczają, aby czuła się spełniona. A
jednak, mimo swojej religijności i konserwatywnych poglądów, Emily wraz z
zakonnicą mają wspólne, dość osobliwe hobby. Wycinają z gazet wzmianki o
morderczyniach, niby w ramach żartu. Trzeba przyznać, że jest to dość grobowe
poczucie humoru…
Dni spokojnie się toczą, jednak
wieczorami, wchodząc do domu, a następnie do swojego pokoju, Emily czuje, że
coś jest nie tak. Zapach melonów, niedomknięta szuflada, otwarte okno…
Do Emily i jej ojca wprowadza się
kuzyn Santi, z którym nigdy wcześniej nie mieli kontaktu. Dawno nie spotkałam
na kartach książki tak irytującego mężczyzny, co wcale nie znaczy, że jest źle
wymyśloną postacią. Pewny siebie egoista, manipulant, który dla własnych
zachcianek potrafi podnieść rękę na kobietę i doprowadzić ją do płaczu, po czym
zapewnić, że kocha, och, jak kocha! A któż jest tą kochaną kobietą…?
Oprócz ukazanego w książce wątku
miłosnego (choć ta miłość przypomina częściej relację kat-ofiara), autorka
zahacza także o tematykę religijną. Święty od ołówków? Proszę bardzo! Patron
gołębi? Również się znajdzie. Pisarka ukazuje życie dzieci pokrzywdzonych przez
los i osieroconych, w tym także Emily, której mama zniknęła w tajemniczych
okolicznościach podczas zakupów na targu.
Powieść Jennifer Clement
zaskakuje. Do końca nie wiedziałam, co się wydarzy, chociaż przez cały czas od
pojawienia się Santiego atmosfera była napięta i tajemnicza. Autorka zwodzi niedopowiedzeniami,
dialogami, które tak naprawdę czytelnikowi niczego nie wyjaśniają, a skłaniają
do głębszego zastanowienia się nad treścią. Uwodzi zapachem Meksyku - aż czuć,
że Jennifer Clement mieszka na stałe w Mexico City, przeniosła smak tego miasta
do powieści. Artykuły o morderczyniach urozmaicają i upiększają książkę. Po
każdym rozdziale poznajemy kolejny sposób na zabójstwo, kolejną sylwetkę
przestępczyni, która dokonuje mordu z zimną krwią. Nieraz w taki sposób, że
oczy otwierałam szeroko ze zdumienia. Wszystkie te fragmenty wizualnie
rzeczywiście przypominają strony wycięte z gazet, co sprawia, że wydanie jest
wyjątkowo ładne. W połączeniu z estetyczną okładką i dekoracyjnymi roślinkami
przy każdym rozdziale, po prostu chce się czytać!
Warto zwrócić uwagę na muzykę
przewijającą się przez tę opowieść. Czasami dobry fragment piosenki potrafi
odzwierciedlić emocje i myśli bohatera, wtedy jakiekolwiek inne słowa są zbędne.
A jeśli są to fragmenty takiego giganta rocka jak Jimi Hendrix, to ja jestem
zupełnie uwiedziona… ;)
eeeeej, chcę tę książkę!!
OdpowiedzUsuń"Wyobraź sobie palące słońce Meksyku, rozleniwiający upał" to zdanie zasugerowało mi, że powinnam chcieć ją przeczytać,
"Wycinają z gazet wzmianki o morderczyniach, niby w ramach żartu." a to mnie kupiło i powiedziało, że nie tylko powinnam, ale i muszę:D
datę odbioru osobistego książki wyznaczymy na priv :D
z pozdrowieniami z cinnamon hostel
Monia :D
Lubię Twoje komentarze:) ok, ewentualnie mogę wysłać priorytetem :D
Usuńdobra,dobra! ale ja też chcę! ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że kolejka się robi ;D Ktoś jeszcze chce w niej stanąć?:D
Usuń