niedziela, 3 listopada 2013

Koncert: Al Di Meola "Beatles and more", 28.10.2013, Wrocław, Hala RCTB

independent.pl
Al Di Meola ponownie zawitał do Polski. 28 października wirtuoz gitary dał koncert we Wrocławskim Centrum Kongresowym w ramach Ethno Jazz Festivalu. Koncert zapowiadał się bardzo ciekawie, gdyż podczas trwającej właśnie trasy artysta prezentuje swój album „All Your Life”, zainspirowany twórczością The Beatles. Album nagrany zresztą w Abbey Road Studios.



Gitarzyście towarzyszyli na scenie Kevin Seddiki (gitara), Peter Kaszas (perkusja) i Fausto Beccalossi (akordeon). Myślę, że po artyście tego formatu można spodziewać się spektakularnego występu. Do tego przyzwyczaili polską publiczność inni gitarzyści, odwiedzający kilkukrotnie nasz kraj, jak choćby Jesse Cook czy Tommy Emmanuel. Spodziewałam się, że utwory The Beatles będą dodatkowym atutem tego wydarzenia, w ogóle nie brałam pod uwagę, że wersje Ala Di Meoli mogą nie przypaść do gustu. Wprawdzie o gustach się nie dyskutuje, ale… Ten koncert nie należał do najlepszych gitarowych wystąpień, w jakich miałam przyjemność uczestniczyć.

To wcale nie kwestia tego, że utworów Beatlesów nie można „ruszać”, że same w sobie są genialne i artyści, biorąc je na warsztat, sami pod sobą dołki kopią. Serio byłam pewna, że kto jak kto, ale Al Di Meola wie, co robi. Wiadomo, że grał bardzo dobrze, to w ogóle nie podlega dyskusji. Jednak hasło reklamujące koncert, „Beatles & More”, sugerowało, że usłyszymy Beatlesów. Tymczasem usłyszeliśmy rozbudowane, interesujące bo interesujące, ale za bardzo odbiegające od oryginalnych wersji, ubarwione wirtuozerskimi popisami gitarzysty utwory. W haśle z plakatu i ulotki zamieniłabym „Beatles & More” na „More & Beatles”. Jakkolwiek beznadziejnie by to brzmiało, oddawałoby precyzyjniej klimat koncertu. W kilku utworach ciężko było się w ogóle zorientować, że to znany kawałek Beatlesów. Najbardziej przypadły mi do gustu „I will” i „And I love Her”, które podczas wykonania Ala Di Meoli, potrafiłam zanucić. Ktoś powie: „Halo, przecież to był koncert Ala Di Meoli, jak chcesz usłyszeć Beatlesów to odpal płytę!”. Wiem, wiem. Zaczęłam się  zastanawiać, czy to ja nie jestem zbyt krytyczna, ale kiedy rozejrzałam się po sali, żadna z osób, na którą spojrzałam, nie wydawała się rozentuzjazmowana. Co więcej, publiczność  przez cały czas była bardzo niemrawa. Nieśmiałe oklaski, pojedyncze okrzyki, czasem nawet niezręczna cisza, jakby cała sala bała się zacząć klaskać…

Al Di Meola próbował nawiązać kontakt z publicznością, opowiadał o kolejnych utworach, jednak bez większego odzewu. W drugiej połowie koncertu prawie całkowicie zrezygnował z opowieści i skupił się na grze. Do większego udziału w koncercie chciał zachęcić publiczność perkusista Peter Kaszas, wychodząc zza bębnów i klaskając. No dobrze, poklaskaliśmy z nim chwilę, ale jak tylko przestał, publiczność także zamilkła.

Co jeszcze stało za tym, że koncertowi zabrakło „tego czegoś”? Myślę, że mała liczba instrumentów. Mimo że akordeonista bardzo się wczuwał i na jego twarzy widać było emocje, czasem nawet coś podśpiewywał pod nosem i chyba nikomu nie uszła uwadze jego mimika twarzy, to jednak zabrakło mi po prostu dźwięków. Przesłuchałam kilku studyjnych utworów z płyty, usłyszałam w nich instrumenty smyczkowe, i myślę, że właśnie tego mi zabrakło.


Nie powiem, że koncert był zły, muzyka gitarowa na żywo zawsze jest przyjemna dla ucha, szczególnie jeśli jest grana przez cenionego na świecie muzyka. Myślę, że oddani fani Ala Di Meoli byli zadowoleni, jednak ci, którzy poszli na koncert bardziej ze względu na zachęcający repertuar Beatlesów, mogli czuć niedosyt. Dowodem tego były osoby (wcale nie pojedyncze przypadki), które wychodziły z sali od razu po pożegnaniu się artysty z publicznością, nie czekając na bis. 

Relacja napisana dla Independent.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz