Dawno nic nie napisałam, oprócz relacji z koncertów… Nuda,
nie? Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle kogokolwiek interesują moje
pokoncertowe wynurzenia. Czy interesowałyby mnie? Bezpieczniej byłoby nie odpowiadać na to pytanie, ale… Tak, interesowałyby mnie
w kilku przypadkach:
- wtedy, gdy byłam na koncercie, aby porównać opinie i powspominać;
- wtedy, gdy nie byłam na koncercie, choć planowałam / zastanawiałam się / chciałam ale nie miałam kasy / za daleko / kiepski dojazd / pierdylion innych;
- wtedy, gdy zobaczyłabym, że ktoś jara się koncertem zespołu, którego nie znam – czysta ciekawość - co to za jedni i dlaczego ich nie znam.
Dzięki koncertom poznałam wielu niesamowitych artystów, i
nie chodzi mi tylko o uścisk dłoni i wymienienie kilku słów po koncercie, ale o
samą twórczość. Czasem szłam na koncert nie wiedząc, kto będzie supportował
gwiazdę wieczoru, po czym okazywało się, że ten support zwalił mnie z nóg i wywołał
wspomniane wyżej „dlaczego do tej pory ich nie poznałam?!”
Tak że… LUDZIE, ŁAŹCIE NA KONCERTY. Mogłam napisać tylko
tyle, ale wiadomo, że potok słów sam popłynął.
A chciałam o czymś innym przecież.
Chciałam się muzyką podzielić.
Ostatnio wróciłam do albumu, który należy do ścisłej
czołówki najlepszych płyt, jakie kiedykolwiek słuchałam. Nie będę się
rozpisywać, mam nadzieję, że taka rekomendacja kogoś zachęci do przesłuchania.
Mad Season – Above. Jeden z tych albumów, które tak wbijają się słowem i
dźwiękiem w umysł, że nic nie robisz, tylko leżysz i słuchasz. Ewentualnie
siedzisz. Serio. Nie potrafiłabym np. myć naczyń lub odkurzać słuchając Mad
Season.
A jeśli Mad Season, to również Mark Lanegan, który gościnnie śpiewał
właśnie w Mad Season. Sprawdza się to, o czym pisałam
przed chwilą. Idziesz na koncert ledwo znając twórczość artysty, a po koncercie
okazuje się, że ten właśnie artysta stanie się jednym z tych, których ubóstwiasz.
Rok temu ktoś zaproponował mi pójście na koncert Marka Lanegana we Wrocławiu
(recenzja tutaj: Mark Lanegan - koncert),
a ja nawet nie wiedziałam, że taki koncert ma być (słaba promocja itd.).
Uwierzcie, że od tamtego czasu Lanegan śpiewa dla mnie przynajmniej raz w
tygodniu. Początkowo słuchałam tylko płyty, którą promował w zeszłym roku, ale
ostatnio poznałam więcej jego twórczości i… No cóż, znowu nasuwa się „dlaczego
wcześniej tego nie znałam?!”. Album „I’ll Take Care of You” – przepiękny, i
również jeden z tych, na których słuchaniu powinno się całkowicie skupić.
Usiąść, myśleć, nie myć naczyń:
Znalazłam też świetny duet Moby’ego z Markiem
Laneganem – o mój Boże, chyba nie muszę mówić, że ciary… Po prostu ciary (a
może czary?):
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Dość często ostatnio
ćwiczę (już nie z Ewką Ch., bo kolana bolą), a jak ćwiczenia, to rozgrzewka. Przez
długi czas (2 lata, może więcej), moim muzycznym numerem jeden, idealnym do
rozgrzewki, był utwór Shantela „Disko Partizani”. Jeśli przepadacie za muzyką
bałkańską i chcecie akurat przedsięwziąć kilka pajacyków i innych podskoków,
proszę zapraszam, miłego pocenia:
Muzyka bałkańska idealna do rozgrzewki, naprawdę. Kolejny
utwór Shantela, który nie schodzi z moich głośników od kilku dni:
Posłuchajcie
tylko tego damskiego mlaskania, czy jak to nazwać. O, wiem: to jest melodyjne
zastanawianie się na głos w rytm balkan valkan. Polecam szaleńczo.
Żeby nie było monotematycznie, oprócz pajacyków jakiś sprint
też by się czasem przydał. A wtedy: Them Crooked Vultures. Poznane dzięki
książce „Dave Grohl. Nirvana
& Foo Fighters” (recenzja tutaj: Dave Grohl - recenzja). Ten sprint to dopiero w drugiej
połowie utworu;):
Dzisiaj zupełnie przypadkiem w moich myślach pojawił się Boy
George. A raczej jego muzyka, bo gdyby zjawił się w moich myślach jedynie jako
mężczyzna, to trochę bym się przestraszyła. Muzycznie jest według mnie bardzo
interesującą postacią. Co jak co, ale wszyscy na pewno pamiętają ten utwór, a
wyglądem w nim bije na głowę wszystkie stylizacje Lady Gagi:
Jakiś czas temu Boy George przypomniał się w tym utworze,
świetnym, idealnym do posłuchania właśnie teraz:
Na koniec Boy George po raz trzeci: kiedyś na zajęciach z Wiedzy o
Kulturze prowadząca poleciła nam posłuchać Antony and The Johnsons. Ożesz,
jaka wtedy się poczułam dumna, że już dawno miałam opanowaną większą część
twórczości Antony’ego, i na pytanie „może ktoś z państwa o nim słyszał?”, mogłam
powiedzieć „taaak!”. Boy George zaśpiewał piękną piosenkę z Antonym:
Ktoś czegoś posłuchał? Trzy osoby? Dwie? Anyone? Please!!!
Duet Moby’ego z Markiem Laneganem <3
OdpowiedzUsuńw wolnej chwili sobie przypomnę Mad season, a Moby świetny!
OdpowiedzUsuńDISKO DISKO PARTIZANI ! :D
OdpowiedzUsuńTak właśnie :D Uwielbiam!
UsuńMad Season! No w końcu ktoś! Nawet mam tę płytę w swoich zbiorach ;) Poza tym Lanegan i Moby (obu Panów widziałem na koncertach w 2009 i 2012) W ogóle fajny blog, będę częsciej zaglądał zdecydowanie, bo ma dużo wspólnego muzycznie. Piszesz dużo o koncertach, płytach itp, ale nie myślałas, żeby recenzować sprzęt, np. słuchawki, odtwarzacze itp? Dużo ludzie ceni dobrą opinię. Mnie np. interesowałaby ocena słuchawek Denona, które można znaleźć na www.audiomagic.pl
OdpowiedzUsuńSuper, z tego co wiem album Mad Season trudno jest dostać, tym bardziej się cieszę, że odezwała się osoba mająca tę płytę :) Ja dostałam "Above" pod choinkę.
UsuńTwórczość Marka Lanegana ubóstwiam, ostatnio często słucham albumu "I'll take care of you" - piękny!
To pewnie staliśmy gdzieś niedaleko siebie w 2012 na koncercie Lanegana ;)
Szczerze mówiąc, nigdy nie myślałam o recenzowaniu sprzętu. Nie sądzę, żebym znała się na tym aż tak, żeby móc oceniać i porównywać np. jeden model słuchawek z innymi. Druga sprawa - to dość drogi sprzęt.
Dziękuję za miłe słowa, dzięki takim komentarzom widzę sens w tym, co robię (jakby to banalnie nie brzmiało, serio tak jest). Zapraszam też na stronę facebookową :)
A ja Mad Season posiadam ;)
OdpowiedzUsuńhttp://erhvervsorganisation6.blogspot.com/2013/11/guide-til-business-frasalg.html