Każda okazja jest
dobra, aby odwiedzić Ząbkowice Śląskie. To miasto kojarzy mi się z rodziną,
między innymi z wujkiem – kolekcjonerem wszystkiego, od zegarów do starych
żelazek. Choć prawdę mówiąc, jest to trochę oszukany kolekcjoner, bo wiele
swoich „zdobyczy” rozdaje z radością członkom rodziny. Lubię nutkę tajemniczości miasta, które prawdopodobnie (mocno w to wierzę) było inspiracją powieści o Frankensteinie. Przecież zbieżność nazwy miasta z tytułem książki nie może być przypadkowa :D
Lubię spacerować wokół ruin zamku. Nie wiem kiedy
dokładnie zostały w dużym stopniu ogrodzone i opatrzone informacjami „GROZI WYPADKIEM”, ale pamiętam, że jako dziecko docierałam do wielu zakątków ruin. Lubię
Krzywą wieżę, chociaż jeszcze nigdy nie udało mi się zrobić przy niej fajnego
zdjęcia. Lubię Rynek, kawiarnię (nie pamiętam nazwy!), a od kilku dni także
pizzerię (wyrażenie „ja nie dam rady zjeść!?” nabrało nowego znaczenia) oraz
Ogródki Piwne.
Staroć z 2011 r. |
Han i Jutub spalają pizzę |
kawałek krzywej wieży od złej strony, bo rura ;) |
Strażnik ruin. Ząbkowicki Kiciak |
Ruszcie głową i
skojarzcie te dwie nazwy: Ząbkowice Śląskie i The Colonists.
Rozmowa z Jutubem wyglądała mniej więcej tak:
J: Patrz, Koloniści
grają. A nieee, to nie we Wrocławiu, w Ząbkowicach…
Han: No i co? To niedaleko. Może samochód nie zgaśnie po drodze
[co zwykł robić od jakiegoś czasu w najmniej spodziewanych momentach]
Nie zgasł! 50 km przejechane bez
szwanku, z Alice in Chains w głośnikach.
The Colonists grają już
prawie 4 lata. Nie wiem, czy wypada ich zakwalifikować do zespołów grających
rocka, jakich mnóstwo, znanych tylko w swoim mieście i okolicach.
Powiedziałabym raczej, że jeszcze rok czy dwa, i wskoczą z półki supportowania
Iry czy Ukeje na półkę grania przed zagranicznymi artystami przyjeżdżającymi do
Polski. Według mnie Litza powinien się nimi zainteresować. Nie wiem po co, bo pewnie
wcale go nie potrzebują do wybicia się, ale powinien, bo mam wrażenie, że czego
się Friedrich nie dotknie, wszystko przemienia w złoto.
Nie, nie umiem robić lepszych zdjęć :D |
The Colonists zagrali w
swoim mieście charytatywnie. Tego dnia zbierano pieniądze na leczenie małego
dzieciaczka chorego na białaczkę, o ile dobrze pamiętam. Koncert miał zacząć
się około 20, ale był spory poślizg, co nie było fajne biorąc pod uwagę pogodę
(koncert był na Rynku). Scena dość prowizoryczna, ale Colonists zaprezentowali
się bezbłędnie – długie strojenie, oświetlenie, mikrofon z logo zespołu
(ciekawe, ile kosztuje taki gadżet?), koszulki z logo. Perkusista pożyczył
cylinder od Slasha, gitarzysta zdjął okulary i rozpuścił długie włosy i stał
się innym człowiekiem (nie tylko faceci są wzrokowcami!). Zaczęło się
przedstawienie o nazwie magnetyzm. Nieważne, że ledwo pomieścili się na scenie,
i że pijacka śmietanka Ząbkowic pod sceną mogła rozpraszać wokalistę. Muzycy
uzbroili się w miecze i tarcze, dali dobry koncert grając utwory z pierwszej
płyty „Emotikona”, covery „Ona jest ze snu” Iry i „Zapal świeczkę” Dżemu
zagrane z akcentem osobistym, dedykowane zmarłemu koledze, oraz nowszy
materiał, np. „Tytani walczą”. A przy okazji, teledysk, żebyście mogli zobaczyć
o czym mowa:
Na koncert wpadli
członkowie równie ciekawego zespołu z Ząbkowic Śląskich – FairyTaleShow,
finaliści ostatniej edycji Must Be The Music. Widziałam ich występ w zeszłym
roku na Nowym Brzmieniu Kultu we Wrocławiu. Warto na nich zwrócić uwagę.
Facebook mówi, że "data urodzenia" FTS to 14 lipca 2011, toż to
niemowlęta przecież.
Po koncercie, bardzo
zmarznięte, zabrałyśmy The Colonists do samochodu. W postaci płyty CD ;)
Dostałyśmy ją w zamian za datek na leczenie Wiktorka. Layne Staley poszedł na
chwilę w odstawkę, przyszedł Bolek i Lolek i podziwialiśmy "wiosenne ćwierkanie
mew i szum wody w toalecie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz