Czy może być lepsze zwieńczenie
lata, niż opalanie się nad wodą w otoczeniu Gór Sowich, słysząc dobiegającą z
oddali muzykę reggae? Tak właśnie wyglądały 24 i 25 sierpnia w Bielawie - dwa
najpiękniejsze dni tegorocznych wakacji. W dzień błogie lenistwo, wieczorem nie
mające końca skakanie i kołysanie się pod sceną w rytm jamajskiej muzyki. To
właśnie Regałowisko Bielawa Reggae
Festiwal 2012.
Teren OWW Sudety jest stworzony
do organizacji imprez. Wiele przestrzeni, pole namiotowe, dla wybrednych hotel
i gościniec, duży parking, miejsce na zorganizowanie budek z jedzeniem i piwem
i sklepów z muzycznymi koszulkami, biżuterią itp. A wokół mnóstwo zieleni, góry i plaża i…
muzyka.
Dzień pierwszy – 24.08.2012
Najlepszy hotel na świecie :) |
Bielawa, wbrew nieprzyjaznej
prognozie pogody, przywitała fanów muzyki reggae słońcem. Już we wczesnych
godzinach popołudniowych pole namiotowe na terenie Ośrodka Wczasowo
Wypoczynkowego Sudety zaczęło się zapełniać, a na parking wjeżdżało coraz
więcej samochodów. Przy autach pojawiły się grille i bębny, wszyscy zaczęli
nastrajać się na wieczorny zastrzyk reggae’owej energii. Samochód przy
samochodzie, a z każdego z nich dochodziły głosy różnych wykonawców: Damiana
Marleya, grupy Jamal, Grubsona, a nawet Kazika Staszewskiego. Ciężko było
zdecydować, w którą stronę nadstawić uszu. Płyty płytami, ale nie po to
przyjechaliśmy na Regałowisko, aby siedzieć w aucie. Zbliżała się 18, godzina
otwarcia Festiwalu. Scena powinna być już gotowa!
Pierwsi fani gromadzili się pod
sceną czekając na występ zespołu Tabu.
Jednak podczas ich koncertu większość osób siedziała na trawie z dala od sceny
lub w ogródkach piwnych. Nie wiem, czy Tabu na rozpoczęcie Festiwalu było
dobrym wyborem, zabrakło tego powera, który od samego początku rozruszałby
publiczność. Kilka utworów wpada w ucho, saksofon i trąbka dobrze brzmią,
jednak w całości nie ma nic oryginalnego.
Inaczej było z koncertem Bethel, z wiecznie uśmiechniętym
Grzegorzem Wlaźlakiem na czele. Bethel ma chyba tyle samo fanów, co i
przeciwników. Zespół pojawia się na większości festiwali reggae w Polsce,
zarażając optymizmem i radością. Dali dobry koncert, jak zawsze zachęcali
publiczność do wspólnej zabawy i śpiewania. „Kiedy ja mówię więcej, wy mówicie
ognia! Więcej ognia!” to już chyba standard na ich koncertach, który zawsze się
sprawdza. Od pewnego czasu zapraszają na scenę Martynę Baranowską, wokalistkę
zespołu Rayne. Tym razem wspólnie z Grześkiem zaśpiewała cover Sistars „Na
dwa”. Bethel zagrali też nowy utwór z drugiej płyty, nad którą właśnie pracują.
Po występie Bethel chyba już
wszyscy poczuli klimat Regałowiska. Zapadł zmrok, czekaliśmy, aż na scenę
wyjdzie Dean Fraser, mistrz
saksofonu grający u boku Tarrusa Rileya
i Black Soil Band. Po każdym
koncercie mieliśmy trochę czasu na ochłonięcie przed następnym występem. A kto
nadal miał siły na nieprzerwane tańce, zmierzał do namiotu, pod którym toczyła
się całonocna dancehallowa impreza. Chodzi o scenę sound systemową, gdzie
pierwszego wieczoru zagrali DNS Selecta, Revolda Sound, Dancehall Masak-Rah, Tallib
& Sztoss, Joe Fever i Ricky Trooper. Co tam się działo! Namiot wręcz
pulsował energią i muzyką, regałowcy mieli siłę tańczyć aż do wczesnych godzin
porannych.
Tymczasem na scenie pojawił się
uwodzący dźwiękiem saksofonu Dean Fraser z Black Soil Band, aby po kilkunastu
minutach zaprosić na scenę Tarrusa Rileya. Nie ukrywam, że był to koncert, na
który czekałam od kilku miesięcy. Wokalista zagrał w maju tego roku rewelacyjny
koncert we wrocławskim klubie Alibi. Ci, którzy mieli okazję go wtedy usłyszeć,
z pewnością ucieszyli się na wieść, że Tarrus zaśpiewa w Bielawie. Koncert we
Wrocławiu miał charakter raczej kameralny ze względu na miejsce, natomiast
tutaj, gdzie bawiło się ponad 6 tysięcy osób, szykowałam się na spektakularne
wydarzenie. Nie zawiodłam się ani trochę. Tarrus jest świetny zarówno w
klimacie klubowym, jak i festiwalowym. Zaczął spokojnym „Shaka Zulu Pickney”.
Nie obyło się bez najbardziej znanego utworu „Superman”, „She’s royal”,
napędzającego do skakania „Good girl gone bad”, czy zaśpiewanego acapella
„Sorry is a sorry word”. Co chwilę wykrzykiwał „Poland! How you feelin’?!”,
„Regałowiskooo!”, wszystko przyozdabiając szerokim uśmiechem. Tak samo jak na
wrocławskim koncercie, usłyszeliśmy pojedynek Tarrusa Rileya z Deanem Fraserem grającym na saksofonie.
Saksofonista pokazał, że jest niezastąpiony w swoim fachu, potrafił zagrać
każdą melodię zanuconą przez Tarrusa. Publiczność nie zawiodła, znaliśmy teksty
i chętnie śpiewaliśmy. Brawa należą się też dla chórku zespołu Black Soil Band,
który także miał na scenie swoje pięć minut. Piękny, przejmujący występ, a
chwila, kiedy pod koniec wszyscy położyli swoje ręce na sercu – po prostu
wzruszająca. Mam cichą nadzieję, że Taurus Riley zawita znów do Polski.
Zadumę i refleksje wywołane koncertem Tarrusa Rileya
przerwał król dancehallu – Beenie Man, który pojawił się na scenie z The Zagga
Zow Band. Stojąc z dala od sceny, zrobiłam wielkie oczy – scena rozbłysła
wszystkimi kolorami tęczy tworząc niesamowite wizualizacje, trwało to do samego
końca koncertu zapewniając niezwykłe show. Beenie Man cały w bieli rozruszał
już nieco zmęczoną publiczność, i znów nastąpiła eksplozja energii i
niekontrolowanych ruchów. Trochę gorzej było ze znajomością tekstów, ale Beenie
Man wyśpiewuje tyle słów na minutę, że często nie sposób za nim nadążyć. W
każdym razie publika, która wiernie stała pod sceną od sześciu godzin,
otrzymała olbrzymią dawkę energii. Jestem pewna, że jeżeli komuś przypadkiem
zachciało się już spać, po kilku minutach słuchania Beenie Mana porzucił ten
pomysł. Męska część publiczności wyglądała na szczególnie pobudzoną i
ucieszoną, kiedy na scenę weszła polska królowa dancehallu Ula Afro, w skąpym ubraniu pokazująca, czym jest dancehall. Bawiliśmy
się przy „I’m okay” i innych utworach, ale dopiero końcówka koncertu była
prawdziwym apogeum dancehallu. Kiedy Beenie Man zaczął śpiewać hit „Gimme gimme
gimme”, nikt nie potrafił ustać spokojnie.
Na zakończenie piątkowego
regałowania na scenie głównej mieliśmy okazję posłuchać dubu z interesującym
damskim wokalem na czele. Wokalistka grupy Zebra, Natalia Norko między
kolejnymi utworami wspominała swój pierwszy pobyt na Regałowisku, mówiła o
inspiracjach i dziękowała publiczności za obecność. W rzeczywistości sporo osób
uciekło spod sceny, kiedy zaczął wiać silny wiatr i padać deszcz. Pierwszy
dzień festiwalu dobiegł końca.
Dzień drugi – 25.08.2012.
Odpoczynek i zbieranie sił przed drugim dniem koncertów! |
Sobota, 25 sierpnia przywitała
nas słońcem. Humory trochę się pogorszyły, kiedy ujrzeliśmy kolejkę do
pryszniców. I tutaj kilka uwag o organizacji. Aby wziąć prysznic, trzeba było
czekać dwie godziny w kolejce. Stanie w niej umilała muzyka Indios Bravos. Woda
lodowata, ciśnienie wody – słabe, stan czystości kabin pozostawiał wiele do
życzenia. Sądzę, że niektórzy w ogóle zrezygnowali z „przyjemności” wzięcia
prysznica i wybrali kąpiel nad Zbiornikiem Wodnym Sudety. Zaskoczyło mnie, że
były problemy wejścia na teren pola namiotowego dla osób, które spały w
samochodach na parkingu. Na polu namiotowym znajdował się sklepik, w którym
można było kupić kanapki i zaparzyć herbatę. Szkoda, że dla osób spoza pola nie
było takiej możliwości – wejścia pilnowali ochroniarze. Jedzenie niezbyt
urozmaicone, kanapki na ciepło, zapiekanki, kiełbaski i kebab. Małe piwo –
wysoka cena i wątpliwa jakość. Mało, bardzo mało śmietników, wszędzie leżały
plastikowe kubki po piwie i inne rozmaitości. Na szczęście wszystko zostało
sprawnie wysprzątane przed rozpoczęciem kolejnego dnia koncertów. Za to ludzie
uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni :)
Tallib & Sztoss |
Miłym zaskoczeniem okazał się
występ TaLLiba i Sztossa, pierwszych sobotnich
wykonawców. Chłopacy zagrali w zastępstwie grupy Dup!, która nie mogła zjawić
się w Bielawie. TaLLib jest bardzo sympatyczny, szczery i utalentowany. Ciekawe
teksty, melodyjność i energia, świetny początek wieczoru. Rozbujali publiczność
utworami „Prosto z serca” i „Moja lady”, a końcowe „Wszyscy w prawo! Wszyscy w
lewo!” i publika zgodnie biegnąca w określoną stronę – super!
Następnym młodym wykonawcą był KaCeZet z zespołem Fundamenty. Kiedy usłyszałam jego płytę kilka miesięcy temu,
zastanawiałam się, dlaczego ten facet nie jest jeszcze znany w całej Polsce, a
jego płyta kosztuje niecałe 20 zł. Jest świetny, a jego muzyka i teksty
przemawiają do wielu osób, czego potwierdzeniem było wspólne śpiewanie piosenek
pod sceną. Akustyczna gitara, reggae i hip-hopowe wstawki pięknie się ze sobą
łączą. Przy tym KaCeZet ma poczucie humoru, a jego wokalu słuchało się z
uśmiechem na twarzy, szczególnie gdy zaśpiewał:
„Śpiewam na ulicach miasta Bielawa!”, wzbudzając brawa i piski. Sporo
było śmiechu i aprobaty dziewczyn przy słowach „Takie są dziewuchy… One nie
chcą ciepłej kluchy”. KaCeZet zaśpiewał chyba wszystkie utwory ze swojej płyty,
a na bis piosenkę „Czego ona chce”, którą nagrał wspólnie z Dreadsquadem.
Przyszedł czas na jamajskiego
wykonawcę. Raging Fyah rozbujali
publiczność klasycznym, spokojnym reggae. Nawet wokalista swoim zachowaniem
scenicznym przypominał mi Boba Marleya – przymknięte oczy i dłoń spoczywająca
na głowie lub wyciągnięta do przodu – czy to nie brzmi znajomo? Nie sądzę, aby
celowo upodabniali się do Marleya, ale na pewno czerpią od niego inspirację.
Chyba jako jedyni z zagranicznych wykonawców próbowali mówić po polsku „Jak się
bawicie, jak?” zaśpiewane z szerokim uśmiechem przez wokalistę sprawiło, że do
końca ich występu wszyscy bawili się bardzo dobrze. Mimo że ich muzyka chwilami
może wydawać się monotonna, nie zabrakło pozytywnego przekazu, zostali bardzo
ciepło przyjęci.
Raging Fyah pożegnali się z
widownią, a pod sceną zaczęło się gromadzić jeszcze więcej ludzi, niż do tej
pory. Średnia wieku wśród zmierzających pod barierki nieco się obniżyła,
pojawiło się sporo licealistów w czapkach z daszkiem. Wszystko wskazywało na
to, że zaraz na scenie pojawi się Jamal.
Frekwencja pod sceną spowodowana była zapewne ich najnowszym hitem „DEFTO”,
który bije rekordy popularności wśród nastolatków. Jamal zagrali z mocnym
powerem i jeszcze mocniejszym basem. Chyba się nie pomylę sądząc, że ich
koncert zebrał najwięcej fanów na całym Festiwalu, co, szczerze mówiąc, trochę
mnie zaskoczyło. Osobiście wolałam w tym czasie sprawdzić, co ciekawego dzieje
się na scenie soundsystemowej. Był to znakomity wybór, bo impreza i muzyka, na
które tam trafiłam, na długo pozostaną w moim sercu. Mnóstwo ludzi skaczących i
wymachujących koszulkami, napędzający do zabawy sound system Jugglerz. Przed
nimi wystąpili także Kfiatek (Revolda) Sensithief Sound, Splendid Sound i
Deadly Hunta. Cała noc oszałamiających tańców.
Headlinerem sobotnich koncertów
był Barrington Levy, żyjąca legenda
reggae. Właściwie już starszy pan, a energią przebijający wielu młodych ludzi,
którzy po koncercie Jamala opadli z sił. Niestety było to widać na koncercie
Barringtona, spora część publiczności jedynie lekko się kołysała, nie wykazała
się też znajomością tekstów. A szkoda, bo Barrington
Levy kładzie nacisk na kontakt z publicznością. Widząc niemrawą publikę
pytał „Are you tired?”. Niektórzy się obudzili i bawili, szczególnie przy
piosence „Murderer”, „Black roses” i utworze Boba Marleya „Get up, stand up”.
Zdarzały się jednak przypadki, że odurzona, młodsza część publiczności zaczęła
pogować lub siadać pod sceną tyłem do wykonawcy, co jest dla mnie zupełnym
brakiem szacunku dla artysty. Mimo wszystko koncert skończył się bisem (do
którego musieli namawiać konferansjerzy), a ja odetchnęłam z ulgą, że
publiczność nie zgotowała całkowitej klapy.
Na zakończenie Regałowiska zagrał
Grubson, śpiewając wspólnie z
publicznością popularne ostatnio utwory „Naprawimy to”, „Na szczycie” i wiele
innych. W połowie koncertu zerwała się ulewa, jednak pod sceną zostało wiele
osób. Miłe było to, że ludzie wytrwali do końca koncertu, bo deszcz zacinał
naprawdę mocno, w pewnym momencie grzmiało i błyskało się. Grubson nie zmartwił
się pogodą i widząc zmokniętą publiczność zawołał „Dziewczyny, ściągajcie
koszulki!”. Nie wiem, czy któraś z dziewczyn zdecydowała się na taki ruch,
stałam dość daleko, ale sądzę, że pod sceną było goło i wesoło!. Grubson okazał
się charyzmatycznym wokalistą, który swoimi tekstami potrafi podnieść na duchu.
Między utworami mówił ze sceny, ze z każdego problemu jest wyjście. Kiedy
pojawia się problem, najważniejsze są trzy rzeczy: wiara w siebie, nadzieja i
to, że ZAWSZE jest jakieś wyjście. Mimo oberwania chmury koncert był udany i
trwał długo, a widok uśmiechniętych, zmokniętych ludzi z niego wracających –
bezcenny. Zawsze są jakieś pozytywy – można było bezkarnie wskoczyć w ciuchach
do fontanny i taplać się w kałużach!
Godzina 4:54 nad ranem. Koniec
festiwalu. Wspaniali Artyści. Cudowni Ludzie. Regałowisko, dlaczego jesteś
tylko raz w roku?!
Nie jestem najlepszym fotografem, dlatego klikać należy, link do zdjęć:
Oficjalna GALERIA ZDJĘĆ z Regałowiska
Polecam też relacje Rastastacji na Youtube ;)
i Independent.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz