czwartek, 30 sierpnia 2012

Koncert: Regałowisko Bielawa Reggae Festiwal 2012


Czy może być lepsze zwieńczenie lata, niż opalanie się nad wodą w otoczeniu Gór Sowich, słysząc dobiegającą z oddali muzykę reggae? Tak właśnie wyglądały 24 i 25 sierpnia w Bielawie - dwa najpiękniejsze dni tegorocznych wakacji. W dzień błogie lenistwo, wieczorem nie mające końca skakanie i kołysanie się pod sceną w rytm jamajskiej muzyki. To właśnie Regałowisko Bielawa Reggae Festiwal 2012.

Teren OWW Sudety jest stworzony do organizacji imprez. Wiele przestrzeni, pole namiotowe, dla wybrednych hotel i gościniec, duży parking, miejsce na zorganizowanie budek z jedzeniem i piwem i sklepów z muzycznymi koszulkami, biżuterią itp.  A wokół mnóstwo zieleni, góry i plaża i… muzyka.


Dzień pierwszy – 24.08.2012



Najlepszy hotel na świecie :)
Bielawa, wbrew nieprzyjaznej prognozie pogody, przywitała fanów muzyki reggae słońcem. Już we wczesnych godzinach popołudniowych pole namiotowe na terenie Ośrodka Wczasowo Wypoczynkowego Sudety zaczęło się zapełniać, a na parking wjeżdżało coraz więcej samochodów. Przy autach pojawiły się grille i bębny, wszyscy zaczęli nastrajać się na wieczorny zastrzyk reggae’owej energii. Samochód przy samochodzie, a z każdego z nich dochodziły głosy różnych wykonawców: Damiana Marleya, grupy Jamal, Grubsona, a nawet Kazika Staszewskiego. Ciężko było zdecydować, w którą stronę nadstawić uszu. Płyty płytami, ale nie po to przyjechaliśmy na Regałowisko, aby siedzieć w aucie. Zbliżała się 18, godzina otwarcia Festiwalu. Scena powinna być już gotowa!

Pierwsi fani gromadzili się pod sceną czekając na występ zespołu Tabu. Jednak podczas ich koncertu większość osób siedziała na trawie z dala od sceny lub w ogródkach piwnych. Nie wiem, czy Tabu na rozpoczęcie Festiwalu było dobrym wyborem, zabrakło tego powera, który od samego początku rozruszałby publiczność. Kilka utworów wpada w ucho, saksofon i trąbka dobrze brzmią, jednak w całości nie ma nic oryginalnego.

Inaczej było z koncertem Bethel, z wiecznie uśmiechniętym Grzegorzem Wlaźlakiem na czele. Bethel ma chyba tyle samo fanów, co i przeciwników. Zespół pojawia się na większości festiwali reggae w Polsce, zarażając optymizmem i radością. Dali dobry koncert, jak zawsze zachęcali publiczność do wspólnej zabawy i śpiewania. „Kiedy ja mówię więcej, wy mówicie ognia! Więcej ognia!” to już chyba standard na ich koncertach, który zawsze się sprawdza. Od pewnego czasu zapraszają na scenę Martynę Baranowską, wokalistkę zespołu Rayne. Tym razem wspólnie z Grześkiem zaśpiewała cover Sistars „Na dwa”. Bethel zagrali też nowy utwór z drugiej płyty, nad którą właśnie pracują.

Po występie Bethel chyba już wszyscy poczuli klimat Regałowiska. Zapadł zmrok, czekaliśmy, aż na scenę wyjdzie Dean Fraser, mistrz saksofonu grający u boku Tarrusa Rileya i Black Soil Band. Po każdym koncercie mieliśmy trochę czasu na ochłonięcie przed następnym występem. A kto nadal miał siły na nieprzerwane tańce, zmierzał do namiotu, pod którym toczyła się całonocna dancehallowa impreza. Chodzi o scenę sound systemową, gdzie pierwszego wieczoru zagrali DNS Selecta, Revolda Sound, Dancehall Masak-Rah, Tallib & Sztoss, Joe Fever i Ricky Trooper. Co tam się działo! Namiot wręcz pulsował energią i muzyką, regałowcy mieli siłę tańczyć aż do wczesnych godzin porannych.

Tymczasem na scenie pojawił się uwodzący dźwiękiem saksofonu Dean Fraser z Black Soil Band, aby po kilkunastu minutach zaprosić na scenę Tarrusa Rileya. Nie ukrywam, że był to koncert, na który czekałam od kilku miesięcy. Wokalista zagrał w maju tego roku rewelacyjny koncert we wrocławskim klubie Alibi. Ci, którzy mieli okazję go wtedy usłyszeć, z pewnością ucieszyli się na wieść, że Tarrus zaśpiewa w Bielawie. Koncert we Wrocławiu miał charakter raczej kameralny ze względu na miejsce, natomiast tutaj, gdzie bawiło się ponad 6 tysięcy osób, szykowałam się na spektakularne wydarzenie. Nie zawiodłam się ani trochę. Tarrus jest świetny zarówno w klimacie klubowym, jak i festiwalowym. Zaczął spokojnym „Shaka Zulu Pickney”. Nie obyło się bez najbardziej znanego utworu „Superman”, „She’s royal”, napędzającego do skakania „Good girl gone bad”, czy zaśpiewanego acapella „Sorry is a sorry word”. Co chwilę wykrzykiwał „Poland! How you feelin’?!”, „Regałowiskooo!”, wszystko przyozdabiając szerokim uśmiechem. Tak samo jak na wrocławskim koncercie, usłyszeliśmy pojedynek Tarrusa Rileya z Deanem Fraserem grającym na saksofonie. Saksofonista pokazał, że jest niezastąpiony w swoim fachu, potrafił zagrać każdą melodię zanuconą przez Tarrusa. Publiczność nie zawiodła, znaliśmy teksty i chętnie śpiewaliśmy. Brawa należą się też dla chórku zespołu Black Soil Band, który także miał na scenie swoje pięć minut. Piękny, przejmujący występ, a chwila, kiedy pod koniec wszyscy położyli swoje ręce na sercu – po prostu wzruszająca. Mam cichą nadzieję, że Taurus Riley zawita znów do Polski.

Zadumę i  refleksje wywołane koncertem Tarrusa Rileya przerwał król dancehallu – Beenie Man, który pojawił się na scenie z The Zagga Zow Band. Stojąc z dala od sceny, zrobiłam wielkie oczy – scena rozbłysła wszystkimi kolorami tęczy tworząc niesamowite wizualizacje, trwało to do samego końca koncertu zapewniając niezwykłe show. Beenie Man cały w bieli rozruszał już nieco zmęczoną publiczność, i znów nastąpiła eksplozja energii i niekontrolowanych ruchów. Trochę gorzej było ze znajomością tekstów, ale Beenie Man wyśpiewuje tyle słów na minutę, że często nie sposób za nim nadążyć. W każdym razie publika, która wiernie stała pod sceną od sześciu godzin, otrzymała olbrzymią dawkę energii. Jestem pewna, że jeżeli komuś przypadkiem zachciało się już spać, po kilku minutach słuchania Beenie Mana porzucił ten pomysł. Męska część publiczności wyglądała na szczególnie pobudzoną i ucieszoną, kiedy na scenę weszła polska królowa dancehallu Ula Afro, w skąpym ubraniu pokazująca, czym jest dancehall. Bawiliśmy się przy „I’m okay” i innych utworach, ale dopiero końcówka koncertu była prawdziwym apogeum dancehallu. Kiedy Beenie Man zaczął śpiewać hit „Gimme gimme gimme”, nikt nie potrafił ustać spokojnie.

Na zakończenie piątkowego regałowania na scenie głównej mieliśmy okazję posłuchać dubu z interesującym damskim wokalem na czele. Wokalistka grupy Zebra, Natalia Norko między kolejnymi utworami wspominała swój pierwszy pobyt na Regałowisku, mówiła o inspiracjach i dziękowała publiczności za obecność. W rzeczywistości sporo osób uciekło spod sceny, kiedy zaczął wiać silny wiatr i padać deszcz. Pierwszy dzień festiwalu dobiegł końca.

Dzień drugi – 25.08.2012.
Odpoczynek i zbieranie sił przed drugim dniem koncertów!

Sobota, 25 sierpnia przywitała nas słońcem. Humory trochę się pogorszyły, kiedy ujrzeliśmy kolejkę do pryszniców. I tutaj kilka uwag o organizacji. Aby wziąć prysznic, trzeba było czekać dwie godziny w kolejce. Stanie w niej umilała muzyka Indios Bravos. Woda lodowata, ciśnienie wody – słabe, stan czystości kabin pozostawiał wiele do życzenia. Sądzę, że niektórzy w ogóle zrezygnowali z „przyjemności” wzięcia prysznica i wybrali kąpiel nad Zbiornikiem Wodnym Sudety. Zaskoczyło mnie, że były problemy wejścia na teren pola namiotowego dla osób, które spały w samochodach na parkingu. Na polu namiotowym znajdował się sklepik, w którym można było kupić kanapki i zaparzyć herbatę. Szkoda, że dla osób spoza pola nie było takiej możliwości – wejścia pilnowali ochroniarze. Jedzenie niezbyt urozmaicone, kanapki na ciepło, zapiekanki, kiełbaski i kebab. Małe piwo – wysoka cena i wątpliwa jakość. Mało, bardzo mało śmietników, wszędzie leżały plastikowe kubki po piwie i inne rozmaitości. Na szczęście wszystko zostało sprawnie wysprzątane przed rozpoczęciem kolejnego dnia koncertów. Za to ludzie uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni :)

Tallib & Sztoss
Miłym zaskoczeniem okazał się występ TaLLiba i Sztossa, pierwszych sobotnich wykonawców. Chłopacy zagrali w zastępstwie grupy Dup!, która nie mogła zjawić się w Bielawie. TaLLib jest bardzo sympatyczny, szczery i utalentowany. Ciekawe teksty, melodyjność i energia, świetny początek wieczoru. Rozbujali publiczność utworami „Prosto z serca” i „Moja lady”, a końcowe „Wszyscy w prawo! Wszyscy w lewo!” i publika zgodnie biegnąca w określoną stronę – super!

Następnym młodym wykonawcą był KaCeZet z zespołem Fundamenty. Kiedy usłyszałam jego płytę kilka miesięcy temu, zastanawiałam się, dlaczego ten facet nie jest jeszcze znany w całej Polsce, a jego płyta kosztuje niecałe 20 zł. Jest świetny, a jego muzyka i teksty przemawiają do wielu osób, czego potwierdzeniem było wspólne śpiewanie piosenek pod sceną. Akustyczna gitara, reggae i hip-hopowe wstawki pięknie się ze sobą łączą. Przy tym KaCeZet ma poczucie humoru, a jego wokalu słuchało się z uśmiechem na twarzy, szczególnie gdy zaśpiewał:  „Śpiewam na ulicach miasta Bielawa!”, wzbudzając brawa i piski. Sporo było śmiechu i aprobaty dziewczyn przy słowach „Takie są dziewuchy… One nie chcą ciepłej kluchy”. KaCeZet zaśpiewał chyba wszystkie utwory ze swojej płyty, a na bis piosenkę „Czego ona chce”, którą nagrał wspólnie z Dreadsquadem.

Przyszedł czas na jamajskiego wykonawcę. Raging Fyah rozbujali publiczność klasycznym, spokojnym reggae. Nawet wokalista swoim zachowaniem scenicznym przypominał mi Boba Marleya – przymknięte oczy i dłoń spoczywająca na głowie lub wyciągnięta do przodu – czy to nie brzmi znajomo? Nie sądzę, aby celowo upodabniali się do Marleya, ale na pewno czerpią od niego inspirację. Chyba jako jedyni z zagranicznych wykonawców próbowali mówić po polsku „Jak się bawicie, jak?” zaśpiewane z szerokim uśmiechem przez wokalistę sprawiło, że do końca ich występu wszyscy bawili się bardzo dobrze. Mimo że ich muzyka chwilami może wydawać się monotonna, nie zabrakło pozytywnego przekazu, zostali bardzo ciepło przyjęci.

Raging Fyah pożegnali się z widownią, a pod sceną zaczęło się gromadzić jeszcze więcej ludzi, niż do tej pory. Średnia wieku wśród zmierzających pod barierki nieco się obniżyła, pojawiło się sporo licealistów w czapkach z daszkiem. Wszystko wskazywało na to, że zaraz na scenie pojawi się Jamal. Frekwencja pod sceną spowodowana była zapewne ich najnowszym hitem „DEFTO”, który bije rekordy popularności wśród nastolatków. Jamal zagrali z mocnym powerem i jeszcze mocniejszym basem. Chyba się nie pomylę sądząc, że ich koncert zebrał najwięcej fanów na całym Festiwalu, co, szczerze mówiąc, trochę mnie zaskoczyło. Osobiście wolałam w tym czasie sprawdzić, co ciekawego dzieje się na scenie soundsystemowej. Był to znakomity wybór, bo impreza i muzyka, na które tam trafiłam, na długo pozostaną w moim sercu. Mnóstwo ludzi skaczących i wymachujących koszulkami, napędzający do zabawy sound system Jugglerz. Przed nimi wystąpili także Kfiatek (Revolda) Sensithief Sound, Splendid Sound i Deadly Hunta. Cała noc oszałamiających tańców.


Headlinerem sobotnich koncertów był Barrington Levy, żyjąca legenda reggae. Właściwie już starszy pan, a energią przebijający wielu młodych ludzi, którzy po koncercie Jamala opadli z sił. Niestety było to widać na koncercie Barringtona, spora część publiczności jedynie lekko się kołysała, nie wykazała się też znajomością tekstów. A szkoda, bo Barrington Levy kładzie nacisk na kontakt z publicznością. Widząc niemrawą publikę pytał „Are you tired?”. Niektórzy się obudzili i bawili, szczególnie przy piosence „Murderer”, „Black roses” i utworze Boba Marleya „Get up, stand up”. Zdarzały się jednak przypadki, że odurzona, młodsza część publiczności zaczęła pogować lub siadać pod sceną tyłem do wykonawcy, co jest dla mnie zupełnym brakiem szacunku dla artysty. Mimo wszystko koncert skończył się bisem (do którego musieli namawiać konferansjerzy), a ja odetchnęłam z ulgą, że publiczność nie zgotowała całkowitej klapy.

Na zakończenie Regałowiska zagrał Grubson, śpiewając wspólnie z publicznością popularne ostatnio utwory „Naprawimy to”, „Na szczycie” i wiele innych. W połowie koncertu zerwała się ulewa, jednak pod sceną zostało wiele osób. Miłe było to, że ludzie wytrwali do końca koncertu, bo deszcz zacinał naprawdę mocno, w pewnym momencie grzmiało i błyskało się. Grubson nie zmartwił się pogodą i widząc zmokniętą publiczność zawołał „Dziewczyny, ściągajcie koszulki!”. Nie wiem, czy któraś z dziewczyn zdecydowała się na taki ruch, stałam dość daleko, ale sądzę, że pod sceną było goło i wesoło!. Grubson okazał się charyzmatycznym wokalistą, który swoimi tekstami potrafi podnieść na duchu. Między utworami mówił ze sceny, ze z każdego problemu jest wyjście. Kiedy pojawia się problem, najważniejsze są trzy rzeczy: wiara w siebie, nadzieja i to, że ZAWSZE jest jakieś wyjście. Mimo oberwania chmury koncert był udany i trwał długo, a widok uśmiechniętych, zmokniętych ludzi z niego wracających – bezcenny. Zawsze są jakieś pozytywy – można było bezkarnie wskoczyć w ciuchach do fontanny i taplać się w kałużach!

Godzina 4:54 nad ranem. Koniec festiwalu. Wspaniali Artyści. Cudowni Ludzie. Regałowisko, dlaczego jesteś tylko raz w roku?!


Nie jestem najlepszym fotografem, dlatego klikać należy, link do zdjęć:
Oficjalna GALERIA ZDJĘĆ z Regałowiska
Polecam też relacje Rastastacji na Youtube ;)

Relacja opublikowana na WSA.org.pl
 i Independent.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz