niedziela, 12 sierpnia 2012

„Dziewczyna z portretu”, David Ebershoff, Wydawnictwo Znak, 2012.


Bardzo lubię tematykę LGBT w literaturze pięknej. Zawsze znajduję w niej nowe aspekty miłości, odkrywania samego siebie. Często są to historie niebanalne, kontrowersyjne, mocne, bez owijania w bawełnę. Właśnie dlatego sięgnęłam po „Dziewczynę z portretu”.

Nie wzięłam jednak pod uwagę tego, że akcja powieści toczy się prawie sto lat temu. To, co kiedyś było tematem tabu, nowością, chorobliwym odchyleniem i czymś nie do przyjęcia, dziś jest już na porządku dziennym i nikogo nie dziwi. Jednocześnie to, co współcześnie jest rozbuchane przez społeczeństwo, kiedyś było sprawą intymną, nie wychodzącą poza cztery ściany domu. W opowieści o Einarze, który przemienił się w Lili, wszystko jest tajemnicą, o całej sprawie wie tylko kilka osób. Dziś osoba pragnąca zmienić płeć sama poszłaby opowiedzieć o tym na łamach gazet. A cały ten proces zaczął się właśnie od Einara Wegenera, pierwszej osoby, u której przeprowadzono operację zmiany płci.

Są lata 20. ubiegłego wieku, wczesna wiosna w Kopenhadze. Greta Wegener i jej mąż Einar są małżeństwem od kilku lat, oboje zajmują się malarstwem. Jednego kwietniowego dnia kobieta pozująca Grecie do portretu nie może się zjawić w mieszkaniu małżeństwa. Zastępuje ją Einar, przecież żona musi dokończyć jak najszybciej obraz. Nieco zbity z tropu małżonek zakłada sukienkę, pończochy, buty na wysokim obcasie. Spokojne dotąd wspólne życie Grety i Einara w jednej chwili, podczas malowania obrazu, bezpowrotnie się zmienia. Einar odkrywa w sobie… kobietę. Jednorazowa sytuacja i kiepski żart („Może nazwiemy cię Lili?”*) przeradza się w realną codzienność, nowe życie, w które oprócz Einara i Grety, wprowadza się także Lili. 

Nie interesuję się malarstwem na tyle, żeby wiedzieć od początku, że Einar Wegener i Greta są postaciami autentycznymi, a historia opisana przez Davida Ebershoffa wydarzyła się naprawdę. Wprawdzie autor podkreśla, że nie jest to powieść biograficzna, bo wiele sytuacji zostało przez niego zmyślonych, to jednak byłam pod wielkim wrażeniem tego, co wydarzyło się na kartach książki. Na pewno nie zostanę fanką autora. Wprawdzie perfekcyjnie oddaje ducha i krajobraz tamtych czasów, to jednak mnogość chaotycznych zdań, powtórzeń i niedopracowanych dialogów nieraz odwracały moją uwagę od książki. W związku z tym lektura trochę się dłużyła. Poza tym zauważyłam sporo dygresji i retrospekcji, przez co czasem gubiłam wątek. 

Sama osoba Einara/Lili zafascynowała mnie. Co ten człowiek musiał mieć w głowie, ile tajemnicy w sobie skrywał, żyjąc w małżeństwie z kobietą. Ile wstydu musiał pokonać, aby ujawnić światu swoje prawdziwe oblicze… I jak cudowną miał żonę, która zamiast opuścić go i brzydzić się nim po „poznaniu” Lili, wspierała go całym sercem i nadal kochała! Dla Grety Lili była inspiracją – stała się główną modelką do jej obrazów, które zaczęły się sprzedawać jak świeże bułeczki. Z kolei Lili zrezygnowała z zawodu malarza, oddając się w pełni swojej nowej osobie. Właśnie najbardziej dziwiła mnie Greta. Patrząc trzeźwym okiem, nawet na dzisiejsze czasy: czy któraś z was, dowiedziawszy się, że w waszym mężu drzemie więcej kobiety niż mężczyzny, popychałybyście go do dalszej przemiany i kupowałybyście mu nowe sukienki i biżuterię? Miłość Grety, zamiast wygasnąć, jeszcze bardziej się umocniła. Jej mąż stał się przyjaciółką, z którą można chodzić na zakupy. 

Na okładce książki „Dziewczynę z portretu” rekomendują głośny ostatnio pisarz Michał Witkowski oraz posłanka Anna Grodzka, która urodziła się jako mężczyzna. Trudno o lepszy wybór, tematyka oddająca ich życie, szczególnie Anny Grodzkiej. Dodając trzy grosze ode mnie, polecam „Dziewczynę z portretu” historykom sztuki, miłośnikom literatury, której akcja dzieje się w odległych czasach, oraz wszystkim tolerancyjnym osobom, spragnionym niebanalnej historii miłosnej.

* s. 21.

Recenzja opublikowana na DlaLejdis.pl: KLIK :)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz