Zygmunt Kałużyński (1918-2004) –
wybitny krytyk filmowy, publicysta tygodnika Polityka.
www.latarnik.com.pl |
Do czytania pod prysznicem to
zbiór esejów, szkiców krytycznych, wspomnień, nigdy nie wyemitowanych
scenariuszy programów telewizyjnych oraz zwyczajnych przemyśleń życiowych.
Tematyka naprawdę szeroka, jednak wszystkie teksty w jakiś sposób nawiązują do
zawodu Kałużyńskiego: czy to spotkania z gwiazdami kina, czy opis sprawy
sądowej, w którą był zamieszany, czy to znów tekst o Hitlerze, który był
zaciekłym kinomanem.
Przeczytanie tej książki zajęło
mi sporo czasu. Nie dlatego, że Kałużyński nie potrafi pisać czy zainteresować
czytelnika, już sama jego wieloletnia dziennikarska działalność
temu zaprzecza. Często przerywałam lekturę, żeby uniknąć przesytu, czasem
denerwowało mnie przeskakiwanie z tematu na temat, a kilka tekstów po prostu
zupełnie mi nie leżało, nie ze względu na warsztat pisarski autora, ale właśnie
na tematykę. Przyznaję się bez bicia, że jeden tekst traktujący o zawiłościach
sceny politycznej zupełnie sobie odpuściłam, a niektóre szkice krytyczne
spowodowały, że poczułam się jak na wykładzie z literatury powszechnej. Nie
uważam jednak tej uczelnianej atmosfery za wadę, każdemu chyba marzy się
wykładowca pokroju Zygmunta Kałużyńskiego. Dzięki Niemu odkryłam podłoże
fantastyczne lektury, którą czytałam kilka lat temu z największym
zaciekawieniem: „Stary człowiek i morze”.
Rozbawiły mnie wspomnienia Autora
dotyczące jego konfliktów z Kościołem (jeszcze w dzieciństwie!). Nie mogłam
opanować śmiechu, kiedy czytałam o tym, jak Prokros skonał ze śmiechu na widok
osła jedzącego figi*. Od razu zaczęłam się bać o swoje życie,
bo do rozśmieszenia mnie nie potrzeba zbytniej fatygi ;)
Wiele razy podczas czytania
zastanawiałam się, w jaki sposób Kałużyński zdobył tyle interesujących,
zaskakujących informacji z życia gwiazd kina i nie tylko. Już wcześniej
słyszałam, że dociekliwość i ciekawość to Jego główna cecha, co zresztą sam
parokrotnie podkreśla w swoich zapiskach. Oto kilka takich „ciekawostek”:
Zbigniew Cybulski dostał od
Zofii Czerwińskiej z okazji ślubu nocnik z kolorową kokardą przy uchu i
karteczką: "Gdybyś się, Zbyszku, zesrał ze szczęścia!" **.
Dowiedziałam się, czym się różni
przedsiębiorca teatralny od producenta filmowego, mianowicie:
W 1901 r. jednemu z głównych
przedsiębiorców teatralnych na Broadwayu Samuelowi Lubinowi zaproponowano, by
przystąpił do produkcji jego filmów. Jego odpowiedź: "W żadnym wypadku. Chyba
bym oszalał. W teatrze wystarczy, gdy aktor wbiegnie na scenę z okrzykiem <<Okręt zatonął, wszyscy zginęli>>. W filmie trzeba to pokazać,
kosztowałoby to około 5 tys. dolarów, aktor mógłby się utopić czy przynajmniej się
przeziębić i podać mnie do sądu. Nie ma frajerów ***.
A jeśli chodzi o
wysyłanie polskich osobistości na zagraniczne festiwale i odczytywanie ich nazwisk
w językach obcych:
Najwięcej niepokoju było z
Konwickim we Francji, ponieważ "con" oznacza delikatną część
damską, zaś "ski" - narty, więc dźwięczało to jakby "cipa
na nartach", i portier hotelu w Paryżu mało nie udławił się ze śmiechu
przy jakimś tam artykułowaniu klientów****.
Zabawnych fragmentów jest tu sporo. Życie krytyka filmowego nie musi zamykać się w ciemnościach kinowej sali,
Zygmunt Kałużyński jest tego świetnym przykładem. Człowiek posiadający ogromną
wiedzę, piszący dowcipnie, nawet ironicznie, z dystansem do siebie (chyba
niewielu autorów zdecydowałoby się na stworzenie własnego nekrologu!). Nie wiem,
czy znajdzie się osoba, której spodobają się wszystkie teksty zamieszczone w
tym zbiorze. Nie zaliczyłabym tej książki do tych, które czyta się od
deski do deski. Nie każda sprawa, którą omawia Kałużyński, jest na tyle ważna,
że mam ochotę o niej czytać. Z pomocą idzie spis treści; patrząc na tytuły
kolejnych esejów i przemyśleń, łatwo się domyślić, co zainteresuje, a co mniej.
Niemniej jednak uważam, że warto poznać sylwetkę Kałużyńskiego, na pewno nic
się na tym nie straci, a można zyskać wiele cennych informacji.
* s. 149.
** s. 160.
*** s. 156.
**** s. 161.
Dzięki Twojej recenzji odszukałam książkę, która od lat stoi na półce, kupiona na wyprzedaży za jakieś marne grosze. Jest to książka Raczka i Kałużyńskiego "Perły do lamusa?" i śmiało można powiedzieć, że książkę wygrzebałam z lamusa, bo wydana w roku 1992. Pora przeczytać !? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOczywiście, że pora przeczytać! Widziałam kilka programów w tv, w których toczy się dyskusja na temat filmów właśnie między Kałużyńskim i Raczkiem. Świetny z nich duet, więc książka ich autorstwa musi być dobra ;)
UsuńTo raczej nie dla mnie książka, ale może kiedyś... ;)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam o tej książce, a jestem fanką Kałużyńskiego, chociaż przyznaję się bez bicia, ze nie szukałam jakie książki napisał. Konicznie muszę ją gdzieś wyhaczyć
OdpowiedzUsuńNa stronie Latarnika jest niby w promocji za 19,90, więc szału nie ma...
Usuń