Ostatnie dni sprawiły mi wiele radości. Zaczęło się od
upieczenia czterech blach ciastek. Przepis mówił, że z porcji ciasta wyjdzie
„dużo ciastek”, ale skąd miałam wiedzieć, czy dużo = trzydzieści, czy dwieście.
W rezultacie spędziłam cztery godziny w kuchni, ale z każdą porcją ciepłych,
pachnących pierniczków miałam coraz lepszy humor. A jeszcze milsze było
planowanie kogo nimi obdaruję, przecież sama nie przejadłabym tych stu
trzydziestu miniaturowych radości. Fajnie tak czasem się zasłodzić :)
Nie jestem mistrzynią w kuchni, ale jak mnie czasem coś najdzie, to puszczam
muzykę i tanecznym krokiem wiruję między piekarnikiem a blatem. Niedługo święta,
więc pewnie spędzicie sporo czasu na pieczeniu słodkości. Powiem Wam, że nowa
płyta Artura Andrusa „Myśliwiecka” jest idealnym soundtrackiem do wykrawania
pierniczków!
Pierniczki okazały się idealne do grzanego piwa wypitego z
Ptanią. Wcześniej wygrzałyśmy się w saunach na Magicznym Wieczorze portalu DlaLejdis. Rety, jakie to fajne poleżeć w ciepełku, kiedy na dworze mróz.
Przy okazji pozbywając się toksyn.
Kolejną porcją radości był kabaret Hrabi we wrocławskim Imparcie 30 listopada. Moim
marzeniem było zobaczyć Aśkę na żywo. Nie tylko ja mam takie marzenia – miesiąc
przed występem wszystkie bilety były już wykupione, załapałam się na ostatnie
dwa miejsca. Joanna Kołaczkowska to kobieta, która samą swoją obecnością,
sposobem patrzenia i chodzenia wzbudza mój śmiech. A jak zacznie mówić albo
śpiewać, to już w ogóle brzuch ledwo wytrzymuje nagłe ataki śmiechu totalnego.
Kiedy występ nie jest nagrywany dla telewizji, na scenie
dzieją się rzeczy, których srebrny ekran pewnie by nie pokazał. Spodziewałam
się tego i cieszyłam niezmiernie z każdych chwil graniczących z absurdem. Nie
będę pisać szczegółów, bo być może ktoś się wybiera na występ, albo czeka na
premierę nowych skeczy w tv. Powiem tylko, że warto czekać.
Cały program „Gdy powiesz tak” jest świetny, a gdy Kołaczkowska zaśpiewała na
koniec „Song porzuconej” („Andrzejuuuu, Andrzeju, rety rety jeju!”) to poczułam
ducha Janis Joplin gdzieś obok niej ;). Trzeba przyznać, że gdyby nie ona,
kabaret Hrabi nie byłby moim ulubionym. Radość w radości, że oprócz mnie, również radosna Karolina
miała radochę z występu.
Chwilę przed występem Hrabi zadzwoniła do mnie kuzynka z
informacją, że wygrała bilety na Konfrontacje Rockowe wROCK 2012, ale nie może
iść i czy chcę przejąć nagrodę. Jakby to Kołaczkowska powiedziała do Dziubasa: „No
to chyba OCZYWISTE!”. Zastanawiałam się nad kupnem biletu, ale nie byłam do
końca zdecydowana. Nie zależało mi na koncercie IRY, Jelonka właściwie nie
znałam, na Luxtorpedzie byłam już kilka razy, a na Kim Novak i tak bym nie
zdążyła, bo do 16 byłam w pracy. Ale wygrany bilet to zupełnie co innego, niż
bilet za 60 zł ;).
![]() |
źródło: strona wROCK na Fb |
Weszłyśmy z Ewą do Hali Stulecia, kiedy Kim Novak właśnie
kończyli swój występ. Szkoda, może jeszcze zagrają we Wrocławiu. Następny miał
być Jelonek. Ludzie! Dlaczego ja go wcześniej nie słuchałam?! Wiedziałam, że
skrzypek, że za je bi sty, że jego koncerty zapadają w pamięć. Ale kiedy nawet
ktoś mi poleci jakiegoś artystę, to nie zawsze z entuzjazmem zaczynam go
słuchać. Stwierdzam, że „eee, no dobra, kiedyś może posłucham, ale teraz dawać
mi tu starych dobrych Beatlesów”. Tak właśnie było z Jelonkiem. Ktoś kiedyś
wrócił z jego koncertu podekscytowany i zaczął mi opowiadać jak było, a ja nie
miałam ochoty przesłuchiwać nowej dla mnie muzyki.
Słuchajcie, po wczorajszym wieczorze naszła mnie taka ochota
na tę nową muzykę, że zaczęłam poszukiwać dvd z koncertów Jelonka. Co to za człowiek jest! Wchodzimy na Halę, a tam na scenie fajerwerki! A zza
tych fajerwerk wyłania się pan w średnim wieku, w dłoni dzierży skrzypce, na
jego marynarce przysiadły pluszowe misie (!), a na głowie ma hełm z rogami
jelenia. Nazwijcie jego wygląd kiczowatym, ale jego muzykę – broń Boże! Na
scenie towarzyszyli mu gitarzyści w długich włosach, headbangingowi nie było
końca. Ostry rock w połączeniu ze skrzypcami, no kurde, super! Michał Jelonek
jest mistrzem w łączeniu mocnego grania i dobrej zabawy. Śpiewał niewiele, za
to tak nakłaniał do szaleństw, że publiczność nie dała się prosić.
Przykładowe
teksty Jelonka:
„Budujemy ściankę, Wrocławiankę! Budujemy ścianeczkę,
Wrocławianeczkę!” – ściana śmierci wykonana, a Jelonek: „Budujemy nową ściankę!
Ściankę, ściankę, Wrocławiankę!”. Jedyny mój komentarz: Jezus Maria, co tam się
musiało dziać. Stałam trochę daleko i niewiele widziałam, ale patrząc po
filmikach, budowano ściany jedną za drugą.
„A teraz wężyk! Wężyk się przyczaja, wszyscy kucamy!” – to
po prostu trzeba zobaczyć;
„Czy lubicie karaluchy? Trzeba je lubić, bo tylko one
przetrwają!” – wtf? :D
„Jest disco, jest wszystko!” – wstęp do zagranego „Daddy
cool”
I jeszcze bardzo wdzięczne „Napierdalaaaaaaaaaać!”.
Polecę banałem: publiczność oszalała. Tylko sobie wyobraźcie: facet z pluszakami na ramionach i
rogami na głowie grający ciężki rock. Na skrzypcach! Oprócz wspomnianego „Daddy
cool” grał standardy muzyki klasycznej, które z gitarami brzmiały nieziemsko.
Byłam wniebowzięta! Bardzo lubię przychodzić na koncert artysty, którego nie
znam, a po koncercie rozgłaszać wszem i wobec „posłuchajcie go koniecznie!”.
Także posłuchajcie:
Jelonek podniósł poprzeczkę bardzo wysoko. Następna była
Luxtorpeda, o nich się nie obawiałam, bo na Luxach zawsze dobrze się bawię. Tym
razem jednak wyszło bardzo średnio. Litza był wkurzony jak nigdy, czepiał
się ochroniarzy, przeklinał i niewiele mówił. Po kilku utworach przeprosił
tłumacząc się zmęczeniem i tęsknotą za żoną, dziećmi i wnukiem. No dobra, mogę
to zrozumieć. Widać, że potrzebuje odpoczynku, bo głos mu chwilami siadał.
Zagrali oczywiście na poziomie, tylko że krótko, i jakoś tak bez polotu. Ale
„Wilki dwa” jak zawsze ruszają za serce.
Potem wystąpił Czesław. Czesław Śpiewa. Pierwszy raz byłam
na jego koncercie. Chociaż „byłam” jest złym określeniem. Po dwóch czy trzech
utworach wyszłam na piwo. Nie wiedziałam, że potrafi tak rockowo grać. I do
tego rockowego grania jego głos zupełnie mi nie pasuje… Muzyka też jakaś przekombinowana. Odniosłam
wrażenie, że jest nieco wyniosły i wcale nie taki słodki i wzruszający, za
jakiego uchodzi. Jego wypowiedzi w stylu „Artyści są tylko w Krakowie. A tu
Wrocław, tu Wrocław”, „I ludzie myślą, że ja nie kocham publiczności, a ja
kocham przecież”… Wyszłam, wyszłam po prostu. Sorki Czesław. Okazało się, że
nie tylko my odpuściłyśmy sobie jego koncert, bo przy piwnym stoisku i na
korytarzach było sporo osób. Również okrzyki publiczności się zmieniły –
teraz było słychać jedynie piski kobiet, a nie wrzaski facetów, jak na Jelonku
i Luxach.
Po Czesławie dość długo na scenie stroił się Hey. Do końca
nie wiedziałam, że będę na koncercie, dlatego nawet nie przesłuchałam ich nowej
płyty. Nie szkodzi, Kasia wyszła na scenę i przedstawiła „ten sam, stary Hey”.
Uznałam to za sygnał, że nie będą promować jedynie nowego albumu. Rzeczywiście,
po kilku nowych utworach zaczęli się jakby „cofać” z repertuarem do coraz
starszych piosenek. Kilka utworów z płyty „Unisexblues”, którą sobie ukochałam
bardzo, bardzo. Dalej były brzmienia z „Echosystemu”, i jeszcze starsze
piosenki, jak np. „Missy seepy” i „Cudzoziemka w raju kobiet”. Granie było
różnorodne, od „starego” Heya do nowszych, elektronicznych brzmień. Kochana,
nieśmiała Kasia Nosowska każdy utwór kończyła nieśmiertelnymi słowami, które
już na stałe do niej przylgnęły: „No… Dziękujemy bardzo…”, czasem dodając
nerwowy chichot. Była piękna jak zwykle, chociaż bez okularów niewiele
widziałam ;).
Na koniec IRA świętowała swoje 25-lecie. Objeżdżają z tej
okazji chyba każdy festiwal w tym roku. Widziałam ich już jako support Queen w
lipcu. Mają wiernych fanów, ale drugi raz chyba nudziłabym
się na ich koncercie, więc poszłyśmy do domu, żeby ogłosić światu, że wielbimy
Jelonka!
Co do samej koncepcji Konfrontacji Rockowych wROCK: super,
że w jednym dniu wystąpiło tak dużo artystów prezentujących różne odmiany
rocka. Ale ta wielość spowodowała, że organizatorzy bardzo trzymali się ram
czasowych. Nie było czasu na bisy, poszczególne koncerty trwały około godzinę,
w związku z czym repertuar był mocno okrojony. Szatnia 3 zł za sztukę jest dla
mnie nieporozumieniem. Lane piwo 0,4
l za 7 zł, chociaż facet nalewał nawet mniej, na dodatek
nie wydawał reszty… Pozostawię to bez komentarza. Tortillę z kurczakiem o smaku
nie wiem czego, ale na pewno nie kurczaka, również pozostawię bez komentarza.
To by było tyle na dziś. „No… dziękujemy bardzo" :).
PS
Pojutrze pierwsze urodziny bloga, trzeba by coś
przedsięwziąć ;).
26 yrs old Environmental Specialist Isabella Hegarty, hailing from Earlton enjoys watching movies like The Derby Stallion and Gardening. Took a trip to The Sundarbans and drives a Ferrari 375-Plus Spider Competizione. zasoby
OdpowiedzUsuń