O święty Tadeuszu Judo od spraw beznadziejnych, czemuś wówczas nie wyjrzał z obłoków i nie uczynił czegoś, co cofnęłoby czas, zmieniło rzeczywistość lub choć przyćmiło mi zmysły – tymi słowami autor wspomina chwilę, w której po raz pierwszy ujrzał Emila. Nie dość, że mieli już jednego psa (półamstafkę Azę), to pies, którego autor wraz z żoną postanowili uratować od strasznej przeszłości i niepewnej przyszłości, wcale nie był słodkim szczeniaczkiem. Zamiast tego ujrzeli smutnego, pogryzionego, chudego i śmierdzącego doga niemieckiego z chorymi oczami i pokoślawionymi nogami. Rasowy pies niechciany. Jednym słowem: szok!
Tak zaczyna się historia Emila, który wraz ze swoimi nowymi właścicielami przybył w bagażniku samochodowym do Falenicy. I właściwie od pierwszych dni pobytu stał się najważniejszym domownikiem, ale wcale nie ulubionym i dobrym. Kłopotów co nie miara: Emil i Aza początkowo nie tolerują się, muszą cały czas chodzić w kagańcach. Wystarczy, że Jędrzej lub PAnia spuszczą ich na chwilę z oka, a w ciągu nanosekundy psy ruszą do ataku na siebie. Drzwi podrapane. Podłoga brudna. Wieczne szczekanie. Kłótnie i zaległości w pracy (bo przecież non stop trzeba Emila doglądać i pilnować). Fioła można dostać, prawda?
Kiedy już ubóstwiająca wszelkie czworonożne stworzenia PAnia dochodzi do wniosku, że to koniec, że nie da dłużej rady, że Emil ich wykończy, wtedy powoli, powoli zaczyna się coś zmieniać. Emil przyzwyczaja się do nowego otoczenia, Aza również akceptuje nowego towarzysza, spacery po lesie stają się coraz przyjemniejsze, a Jędrzej i Ania poznają charakter Emila, który okazuje się psem nieco… ciapowatym. Skowyczy, kiedy właściciele wyjdą bez niego z domu choćby na chwilę, jest bardzo obrażalski, chorowity, na dodatek dość zabawnie wygląda, kiedy biegnie z tymi koślawymi, przykurczonymi nogami, a jego ogromne uszy wyglądają niczym skrzydła.
Autor przezabawnie opisuje codzienne życie z Emilem, spacery, psie bójki (tak, Emil potrafi zaatakować innego czworonożnego, jeśli znajdzie powód!), zabawy Emila z Azą. Jednak to, co mnie najbardziej rozśmieszyło, to rozmowy autora z Emilem. Kiedy wyobrażałam sobie ich wymianę zdań, spokojne tłumaczenia (w stylu: nie dostaniesz do jedzenia kurczaka, bo może zaszkodzić ci na żołądek) oraz kłótnie (w stylu: dlaczego ten matoł nie potrafi zrozumieć, że chce mi się sikać i muszę wyjść na spacer?!), wywoływało to u mnie głośny śmiech. Urocze jest to, że ogromny pies, kojarzący mi się z siłą i samodzielnością, łazi wszędzie za swoim panem (nawet do toalety!). Autor ma wyśmienite poczucie humoru i wspaniale zadbał o PR swojego pupila : )
Naprawdę ciężko jest wychować psa, kiedy nie zna się jego przeszłości, a wiadomo tylko, że nie była ona kolorowa. Dlatego wielkie brawa dla autora książki i jego żony, że dali radę. Na końcu książki znajdują się zdjęcia Emila. Czasem przerywałam czytanie w pół zdania, bo przypominałam sobie, że opisywana sytuacja została sfotografowana, np. wspomniane wyżej koślawe łapy Emila. Sama bym tego nie zauważyła, gdyby autor o tym nie napisał. Ale rzeczywiście, na zdjęciach widać, że tylne łapy pieska nie są łapami modela ;) Jest też zdjęcie z Azą, zdjęcie drzemki (Emil zajmuje całą wersalkę!), a nawet Emil w szykownym fraku. Piękne!
Książka jest przesympatyczna, a Emil wspaniały i kochany, jednak kończąc lekturę odczułam pewnego rodzaju ulgę, że to nie mój pies. Chyba nie zniosłabym widoku śliny na ścianach i suficie (sprawdźcie, jak wygląda pysk doga niemieckiego, a następnie wyobraźcie sobie Emila trzepiącego łbem we wszystkie strony po napiciu się wody).
Gdybym miała psa, nazwałabym go Emil. W końcu mam już kotkę Emilkę. Emil i Emilka, ciekawe co by z tego wynikło... Zapewne wojny, komu należy się więcej głaskania ;)
Emilka Emilką, ale Brydzia to była niezła cholera i mnożyła się na potęgę :D:D !!!!!!!!
OdpowiedzUsuńMonik, Twój komentarz spowodował długą rozmowę z moją mamą, w której próbowałyśmy odtworzyć chronologię wszystkich naszych kotów, kotek i kociąt począwszy od Kitka:) Ojj trochę się tego nazbierało...
OdpowiedzUsuńcvnvbmbnmvm,
OdpowiedzUsuń