Ludzie dzielą się na:
- tych, którzy w dzieciństwie nienawidzili mleka, uciekali przed nim gdzie pieprz rośnie i jego picie uważali za zło konieczne
Pamiętam taką sytuację:
1995 rok. Jemy z grupą śniadanie na
stołówce w przedszkolu, każdy ma wypić też szklankę mleka. Jedna z dziewczynek
na jego widok się rozpłakała
- Nie lubię mleka! Nie chcę pić mleka!
Jedna z kucharek mówi:
- Pij, bez dyskusji!
Na to druga kucharka, wybawczyni nieszczęśliwej
dziewczynki, odzywa się do pierwszej kucharki:
- A ty co, chcesz, żeby dziecko potem zlizywało własne
rzygowiny ze stołu?
Dziewczynka spojrzała z wdzięcznością na kucharkę nr 2. Od
tej pory uważała ją za bohaterkę. Badum tsssssss, koniec historii.
- tych, którzy w dzieciństwie przepadali za mlekiem
Pamiętam miliard takich sytuacji:
Lata 90. Ja, mój brat i kuzyn w każde wakacje bawiliśmy się
na wsi w gospodarstwie u wujka i cioci. Traktory, siano, pies Oskar, i mleko… Prosto
od krowy. Kiedy wujek wydoił krowy, ustawialiśmy się w kolejkę ze szklankami
- Ciociu, tylko nalej tak, żeby była pianka!
- Wow, jeszcze ciepłe…
- Ha ha ha, ale macie wąsy od mleka!
Badum tssssss, koniec historii.
Piszę o mleku, bo wczoraj przeczytałam „Na szczęście
mleko…”. Niezbyt często sięgam po książki dla dzieci, ale ta mnie zachęciła, bo
autorem jest Neil Gaiman ("Nigdziebądź", "Księga cmentarna"). Jakiś czas temu
chciałam się wziąć za jego literaturę. Okazja przeczytania
jego najnowszego dzieła to dobry moment.
Lepszego momentu i lepszego tytułu nie mogłam wybrać. Nie
pamiętam, kiedy ostatnio tak chichotałam przy lekturze. Książka jest skierowana
do dzieci, ale uwierzcie - cieszyłam się na myśl, że zaraz po przeczytaniu
podrzucę ją mamie i polecę koleżankom. Problem wymyślania prezentu pod choinkę
dla moich małych kuzynów mam z głowy – kupię im „Na szczęście mleko…”, i
chętnie poczytam wspólnie z nimi.
Dzieciaki występujące w książce codziennie jedzą
chrupki z mlekiem na śniadanie. Któregoś ranka okazuje się, że nie ma mleka… Tragedia!
Tato wychodzi do sklepu, i się zaczyna…
Nie napiszę wiele o książce, którą przeczytałam w jakieś 40
minut. Powiem tylko, że to było 40 minut rozrywki na najwyższym poziomie, i
powtórzę, że to rozrywka nie tylko dla dzieci. Fabuła nieźle pokręcona, postaci
genialne (np. fioletowe krasnoludy z doniczkami na głowach) i pobudzające
wyobraźnię, dowcip idealnie wpasował się w mój gust („Nie właź do smoły,
skarbie, i tak się lepię do ciebie”). Do tego ilustracje Chrisa Riddella. Dam
sobie rękę uciąć, że główny bohater – tato, to sam Neil Gaiman, spójrzcie tylko:
![]() ![]() |
pl.wikipedia.org ilustracja w książce |
Tytuł może wydawać się niejasny, ale niepozorny karton mleka
odgrywa ważną rolę w przygodzie taty. Pomyślcie tylko,
co ma w głowie facet, który w jednej książeczce umieszcza mleko, dinozaury i
piratów!
„Na szczęście mleko...” do wygrania w konkursie, już dziś, już
za chwilę!
Za książkę dziękuję Booksenso.
Muszę przyznać, że zachęciłaś mnie bardzo do lektury i podsunęłaś genialny prezent pod choinkę. Bardzo dziękuję ;)
OdpowiedzUsuń