poniedziałek, 9 grudnia 2013

Książka: Neil Gaiman "Na szczęście mleko...", Galeria Książki, 2013

Ludzie dzielą się na:

  • tych, którzy w dzieciństwie nienawidzili mleka, uciekali przed nim gdzie pieprz rośnie i jego picie uważali za zło konieczne

Pamiętam taką sytuację: 
1995 rok. Jemy z grupą śniadanie na stołówce w przedszkolu, każdy ma wypić też szklankę mleka. Jedna z dziewczynek na jego widok się rozpłakała
- Nie lubię mleka! Nie chcę pić mleka!
Jedna z kucharek mówi:
- Pij, bez dyskusji!
Na to druga kucharka, wybawczyni nieszczęśliwej dziewczynki, odzywa się do pierwszej kucharki:
- A ty co, chcesz, żeby dziecko potem zlizywało własne rzygowiny ze stołu?
Dziewczynka spojrzała z wdzięcznością na kucharkę nr 2. Od tej pory uważała ją za bohaterkę. Badum tsssssss, koniec historii.

  • tych, którzy w dzieciństwie przepadali za mlekiem

Pamiętam miliard takich sytuacji:
Lata 90. Ja, mój brat i kuzyn w każde wakacje bawiliśmy się na wsi w gospodarstwie u wujka i cioci. Traktory, siano, pies Oskar, i mleko… Prosto od krowy. Kiedy wujek wydoił krowy, ustawialiśmy się w kolejkę ze szklankami
- Ciociu, tylko nalej tak, żeby była pianka!
- Wow, jeszcze ciepłe…
- Ha ha ha, ale macie wąsy od mleka!
Badum tssssss, koniec historii.



Piszę o mleku, bo wczoraj przeczytałam „Na szczęście mleko…”. Niezbyt często sięgam po książki dla dzieci, ale ta mnie zachęciła, bo autorem jest Neil Gaiman ("Nigdziebądź", "Księga cmentarna"). Jakiś czas temu chciałam się wziąć za jego literaturę. Okazja przeczytania jego najnowszego dzieła to dobry moment.

Lepszego momentu i lepszego tytułu nie mogłam wybrać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak chichotałam przy lekturze. Książka jest skierowana do dzieci, ale uwierzcie - cieszyłam się na myśl, że zaraz po przeczytaniu podrzucę ją mamie i polecę koleżankom. Problem wymyślania prezentu pod choinkę dla moich małych kuzynów mam z głowy – kupię im „Na szczęście mleko…”, i chętnie poczytam wspólnie z nimi.

Dzieciaki występujące w książce codziennie jedzą chrupki z mlekiem na śniadanie. Któregoś ranka okazuje się, że nie ma mleka… Tragedia! Tato wychodzi do sklepu, i się zaczyna…

Nie napiszę wiele o książce, którą przeczytałam w jakieś 40 minut. Powiem tylko, że to było 40 minut rozrywki na najwyższym poziomie, i powtórzę, że to rozrywka nie tylko dla dzieci. Fabuła nieźle pokręcona, postaci genialne (np. fioletowe krasnoludy z doniczkami na głowach) i pobudzające wyobraźnię, dowcip idealnie wpasował się w mój gust („Nie właź do smoły, skarbie, i tak się lepię do ciebie”). Do tego ilustracje Chrisa Riddella. Dam sobie rękę uciąć, że główny bohater – tato, to sam Neil Gaiman, spójrzcie tylko:

pl.wikipedia.org                                         ilustracja w książce
„Na szczęście mleko…” to gratka dla osób ceniących sobie dobre opracowanie graficzne. Jako dziecko nie potrafiłabym tego docenić, ale jako dorosły czytelnik, a na dodatek studentka edytorstwa, ślę pochwały.

Tytuł może wydawać się niejasny, ale niepozorny karton mleka odgrywa ważną rolę w przygodzie taty. Pomyślcie tylko, co ma w głowie facet, który w jednej książeczce umieszcza mleko, dinozaury i piratów!

„Na szczęście mleko...” do wygrania w konkursie, już dziś, już za chwilę!


Za książkę dziękuję Booksenso.

1 komentarz:

  1. Muszę przyznać, że zachęciłaś mnie bardzo do lektury i podsunęłaś genialny prezent pod choinkę. Bardzo dziękuję ;)

    OdpowiedzUsuń