niedziela, 23 lutego 2014

Książka: Markus Zusak "Złodziejka książek"

„Złodziejkę książek” przeczytałam dopiero po zobaczeniu zwiastunu ekranizacji w kinie. Trailer mnie zachęcił, ale starając się trzymać zasady „najpierw książka, potem film”, sięgnęłam po „Złodziejkę” w wydaniu papierowym. Była to bardzo dobra decyzja, bo film zbiera kiepskie recenzje. Po przeczytaniu książki, która mi się podobała, trochę boję się iść do kina. Po co psuć smak czegoś dobrego… Choć z drugiej strony, nie chcę psioczyć na film, którego jeszcze nie widziałam. Ale wróćmy do książki.

Uczynienie narratorem Śmierci jest pomysłem genialnym. To tak, jakby narratorem był sam Bóg – wszystko widzący, wszechwiedzący. Śmierć przychodzi po każdego, widzi człowieka w momencie wydawania ostatniego tchnienia, po czym zabiera jego duszę, czasem lekką jak piórko i przygotowaną na „wizytę” Śmierci, czasem ciężką, która najchętniej widząc, że Śmierć się zbliża, najchętniej dałaby jej w twarz.

Liesel jest dziewczynką, która trafia do przybranej, niemieckiej rodziny. Mama i papa mają ją wychować tak, aby z szacunkiem salutowała „Heil Hitler!” (akcja dzieje się w czasach II wojny światowej). Liesel jest posłuszna rodzicom, a jej jedyną wadą (choć w tym przypadku to kwestia sporna) jest złodziejstwo. Dziewczynka staje się złodziejką książek.

Zastanawiam się, co w tej książce jest najważniejsze. Czy właśnie książka jako przedmiot, który poniekąd pomógł przetrwać czasy wojny dorastającej dziewczynce? Czy raczej relacja głównej bohaterki z ojcem (który zresztą nauczył ją czytać!)? A może przyjaźń Złodziejki z Rudym – chłopcem o włosach jasnych jak słońce, oraz z Maxem – Żydem, który zamieszkiwał zimny kąt w piwnicy przybranych rodziców Złodziejki Książek. Gdyby połączyć te wszystkie wątki, sprowadzają się one właśnie do przyjaźni. Tak, jest to opowieść o pięknej przyjaźni, i jeszcze piękniejszej miłości do książek.

Gdybym przeczytała ją będąc nastolatką, stałaby się jedną z moich ulubionych powieści. Otworzyłaby mi oczy na istotę wojny, bo ukazuje jej atmosferę, ale nie na tyle brutalnie, aby nie była odpowiednia dla młodszego czytelnika. Jestem pewna, że byłaby dla mnie ważna. Obecnie nie odczuwam wielkiej euforii po jej przeczytaniu, bo historii o przyjaźni przeczytałam już bardzo wiele. Większe moje uznanie wzbudził styl autora, Markusa Zusaka. Co w nim niezwykłego? Odpowiem cytatem z książki: „Opowiedziałem wam o dwóch zdarzeniach z przyszłości, bo nie zależy mi na zachowaniu tajemnicy i budowaniu napięcia”. W „Złodziejce Książek” narrator za nic ma sobie chronologię. Potrafi w jednym zdaniu wyjawić, co się stanie za dwa lata, a potem, jak gdyby nigdy nic, wrócić do obecnego biegu wydarzeń. Wiele razy spotyka się retrospekcje i nawiązania do przeszłości, ale do przyszłości? Co więcej, wyjawianie tajemnic i brak budowania napięcia wcale mnie nie denerwowały, tylko jeszcze bardziej wchłaniały w historię – chciałam jak najszybciej dotrzeć do chwili, w której owe zdarzenie z przyszłości stanie się zdarzeniem obecnym.


Jest to bardzo starannie wydana książka. Wyśrodkowane niektóre fragmenty tekstu, ilustracje, przejrzystość (widać, że wydawca nie żałował papieru), dwie (!) osoby zajmujące się korektą – to przykład książki, nad którą pracowało dużo osób, dzięki czemu czyta się z jeszcze większą przyjemnością. Ubolewam tylko, że tak starannie zredagowana treść została oprawiona w okładkę filmową, zapraszającą bardziej do kina, niż do przeczytania lektury…

Warszawa, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2014
Recenzja opublikowana na DlaLejdis.pl

2 komentarze:

  1. Czeka już w kolejce. Ogólnie zbiera pozytywne opinie, ale spotkałam się również z kilkoma bardzo negatywnymi... Jestem bardzo ciekawa jakie na mnie zrobi wrażenie:)

    OdpowiedzUsuń