czwartek, 24 stycznia 2013

"Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać", Mark Blake, Sine Qua Non, 2012.



Kiedy byłam chyba w pierwszej klasie liceum (7 lat temu, hohoho!), poszłam do kina, żeby zobaczyć na dużym ekranie koncert Pink Floyd z 1994 r. (Pulse). Pamiętam, że tato, który Pink Floyd bardzo lubi, mówił wtedy: Pink Floyd… Potęga! Ale wiesz, możesz się trochę wynudzić… Skąd! Pink Floyd nie wszystkim przypadli do gustu, bo Zanim oni się rozkręcą… itd., ale ja… Ja nie mogę bez tej muzyki, po prostu! Do niedawna była to tylko muzyka. Teraz, po przeczytaniu książki Marka Blake’a, znam już całą historię zespołu i wiem, o czym są utwory.

Właściwie byłam pewna, że to będzie wartościowa książka. Polecana przez radiową Trójkę, z rekomendacją i posłowiem Piotra Metza (który jest też jednym z redaktorów), autorem, który był redaktorem brytyjskiego magazynu muzycznego MOJO. Objętość książki też sugerowała, że jest to kompletna historia Pink Floyd. Plus przeurocza świnia Algie (tak, jej imię również poznałam dzięki książce) na okładce. Tło nie mogło być inne, niż to z okładki The Wall, co jest według mnie dobrym pomysłem. Ucieszyły mnie też kolorowe zdjęcia.

Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać zaczyna się dość nietypowo, bo od opisu koncertu (a właściwie tylko krótkiego występu) z 2005 r. Nie powinno się zdradzać końca książki, ale w przypadku biografii jest on oczywisty - są to najmniej zakurzone wydarzenia związane z zespołem, czyli w przypadku Pink Floyd, koncert Live 8 z 2005 r. można do nich zaliczyć. Zyskujemy opowieść, która rozpoczyna się i kończy tym samym wydarzeniem, a pomiędzy nimi otrzymujemy wszystko to, co chcielibyśmy wiedzieć o zespole. Bardzo ciekawa konstrukcja. W kilku rozdziałach autor na chwilę odbiega od wydarzeń z przeszłości, nawiązując do tych nowszych. Takie celowe zaburzenie chronologii jest ok, bo można odnieść np. dawne wypowiedzi muzyków do tego, co się dzieje obecnie. Oprócz tego każdy rozdział rozpoczyna się cytatem, najczęściej Gilmoura lub Watersa, a tytuły rozdziałów często są fragmentami piosenek. Podziwiam autora, myślę, że dość trudno było wynaleźć odpowiednie tytuły, aby jeszcze pasowały do treści rozdziału. Jeszcze trudniej było napisać całą tę książkę w ogóle, bo Floydzi przez większość swojej działalności stronili od publicznego wypowiadania się.

Książka o najbardziej leniwym zespole na świecie (słowa Gilmoura, s. 213) spełniła wszystkie moje oczekiwana. Jeśli autor ma wątpliwości, czy coś jest jedynie domysłem/legendą, czy faktem, podkreśla, że informacje niekoniecznie są prawdą. Oczywiście faktów jest znacznie więcej niż domysłów! Poznamy sylwetki członków Pink Floyd, ich życie prywatne, ale z umiarem. Informacji, o co kłócą się z partnerkami, czy je zdradzają i innych niezwykłych sensacji na szczęście nie znajdziemy, bo autor skupił się przede wszystkim na muzyce, i bardzo dobrze! Miłe jest też to, że nie odpuścił sobie wspominania o dalszych losach Syda Barretta, kiedy ten już opuścił zespół.

Przeglądam notatki, które robiłam podczas czytania, i naprawdę trudno mi znaleźć rzecz, której brakuje w biografii. Może trochę mało tu anegdotek z życia zespołu, ale na tę okoliczność autor przygotował mi odpowiedź: trzeba przeczytać Pink Floyd: moje wspomnienia perkusisty zespołu, Nicka Masona, tam ponoć jest ich mnóstwo. Nie zabrakło momentów, w których zrobiło mi się wesoło, jak choćby wspomnienie o recenzencie, który w relacji koncertu napisał o wyglądzie Davida Gilmoura: Jego włosy wyglądały na zaniedbane, zwisały pod ciężarem zbyt dużej ilości tłuszczu, rozdwajając się na wysokości ramion (s.292). No cóż, dziennikarz musiał mieć bardzo dobry wzrok, skoro zauważył te karygodnie rozdwajające się końcówki! Ale najbardziej ze wszystkiego rozbawiły mnie chyba słowa Rogera Watersa, koncertującego wówczas z zaproszonym przez siebie Erikiem Claptonem. Powiem tylko, że tę historyjkę opowiadam teraz znajomym, i zawsze robią wielkie oczy. Nie napiszę, co też powiedział Waters, przeczytajcie sami.
Prędzej świnie zaczną latać warto przeczytać nie tylko dla tych kilku fragmentów, ale dla wszystkich, ponad pięciuset stron. Oprócz opisania kolejnych albumów, tras koncertowych, konfliktów i w końcu rozpadu zespołu, dowiedziałam się jak powstawały wszystkie nieokreślone dźwięki między innymi z Echoes, ale też z wielu innych piosenek, zawierających specyficzne odgłosy (lub głosy, np. fragmenty rozmów). Uwierzcie mi, że słucham teraz Pink Floyd z jeszcze większą uwagą i zainteresowaniem. A jeśli nie wiedziałam, o czym jest dany utwór (biorąc pod uwagę teksty Rogera Watersa czasem ciężko odgadnąć jego intencje), no to… Teraz już wiem.

Z ciekawostek dodam jeszcze, że znajdzie się kilka polskich smaczków – pojawi się m.in. Roman Polański i opis koncertu Dave’a Gilmoura z Gdańska.

Stylowi Marka Blake’a nie mogę nic narzucić. W moim przypadku lektura trwała dość długo, ale nie przez nieudolność autora, tylko m.in. przez wypisywanie tytułów piosenek, których jeszcze nie słyszałam. Znalazłam kilka literówek i błędów interpunkcyjnych, ale jest ich mało, zważywszy że książka liczy ponad pięćset stron. Ze względu na objętość radzę nabyć wersję w twardej okładce, będzie się lepiej czytało.

Kilka tygodni temu bardzo się ucieszyłam na wieść, że basista Roger Waters przyjeżdża do Polski z The Wall. Teraz, po jego bliższym poznaniu dzięki książce Marka Blake’a, zastanawiam się, czy warto kupować bilet. Wprawdzie ten starszy pan już nie pluje na fanów i może jest mniej opryskliwy, ale…

Chyba rozwlekłam tę recenzję tak jak Floydzi pozwalali swoim utworom rozwlec się i trwać dwa razy dłużej niż powinny (s.292), dlatego mówię, co następuje: jeśli jesteś fanem Pink Floyd, to idziesz do księgarni bądź molocha na literę E., spoglądasz na regał TOP 10, a tam na pewno znajdziesz Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać. Przynajmniej tydzień temu tam była ;)



7 komentarzy:

  1. ej, napisz mi na fejsiku co takiego zrobił ten Waters :D:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka jest rewelacyjna! Sam ją niedawno czytałem. To niesamowite, ale moja recenzja też rozwlokła się niemiłosiernie. O tym zespole nie da się pisać inaczej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest rewelacyjna, racja:) Ogromny wkład pracy autora. Jest kilka takich zespołów, o których nie da się pisać inaczej, jest też kilka takich piosenek! Samemu "Echoes" poświęconych jest kilka stron :) Jeśli miałabym wybierać utwory, o których można pisać i pisać, to właśnie "Echoes" i "Bohemian Rhapsody" Queen :) Z chęcią przeczytam za chwilę Twoją recenzję :)

      Usuń
  3. ciesze sie, że sie podobała. tłumaczyło się ją też bardzo przyjemnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tłumaczenia, pierwszy raz spotkałam się ze spolszczonym "menedżment", na początku dziwnie mi to wyglądało, ale przyzwyczaiłam się :) Dzięki za komentarz, pozdrawiam :)

      Usuń
    2. ja przyznam szczerze, że nie lubie spolszczać tego typu słów w "codziennym języku" pisanym i nigdy tego nie robie, ale jak tak szukałem po różnych książkach i stronach 'fachowych', to częściej trafiałem na spolszczenie niż oryginalną wersję w polskich tekstach ;) kwestia wyboru, pewnie druga opcja równie dobra :) pozdrawiam :)

      Usuń