Zastanawiałam się, czy pisać cokolwiek o tym koncercie, w
końcu Kazik dał już tyle występów, że chyba wszystko o nim i jego koncertach
zostało już napisane. Ale w końcu było to Nowe Brzmienie, czyli oprócz Kultu
występowały także młode, dolnośląskie zespoły w repertuarze Kultu oraz
własnym.
Impreza zaczęła się o 18. Myślę, że mieszkańcy okolic Wyspy
Słodowej do późna nie położyli się spać. Już z dala słychać było
dudnienie, tabuny ludzi zmierzały na koncert. Wejścia na wyspę pilnowali
policjanci, którzy mieli trochę roboty: samochody parkujące w niewłaściwych
miejscach, młodzież pijąca i śmiecąca puszkami po piwie. Osobista, smutna i
przytłaczająca uwaga: widząc tych wszystkich nastolatków w koszulkach Led
Zeppelin, poczułam się stara i jakaś taka… No, stara po prostu. Smutek, żal,
paranoja, absurd i nonsens!
Na scenie grały zespoły – laureaci Muzycznej Bitwy Radia
Wrocław: Fairy Tale Show, The Floorators, Snake Charmer, Behavior, Lady
Perfect, Trzynasta w Samo Południe. Chcieliśmy kupić sobie piwo i usiąść przy
rozstawionych namiotach, oglądać z odległości koncert. I tutaj nastąpiło jedno
wielkie nieporozumienie: PIWO NA ŻETONY. Co to oznaczało? Stanie w olbrzymiej
kolejce (około pół godziny) w celu kupienia owych żetonów, następnie ustawienie
się w kolejnej kolejce, aby kupić piwo. Trzeci raz w kolejce stałam po
koncercie, aby wymienić z powrotem żetony na kasę. Pewnie organizatorzy mieli z
tego jakieś zyski, jednak osoby, które przyszły na koncert, musiały się sporo
nadenerwować i naczekać, aby wypić małe, lane piwo, potocznie nazywane
„sikami”. No cóż, dobra. Usiedliśmy na ławkach, mając nadzieję, że z tej,
wprawdzie dość sporej odległości od sceny, będziemy jednak słyszeć koncert.
Myliliśmy się, dochodziły do nas jedynie basy, szybko zresztą zagłuszone przez
wesołe towarzystwo śpiewające hity, wątpliwie pasujące do repertuaru Kultu:
„Jesteś szalona”, hicior z "Titanica", ale słyszałam też „Lunatyków” Dżemu, więc
nie było tak źle. Na pewno wesoło :) Na scenie produkowały
się zespoły grające utwory Kultu oraz swoje własne, ale namioty opustoszały
dopiero wtedy, gdy na scenę wyszedł Kazik Staszewski.
Nie ma co się rozpisywać, jak zawsze Kult dał z
siebie wszystko, interakcja z publicznością bardzo dobra, kawał porządnego
grania. Zaskoczyło mnie, że Kazik kilka razy w złym momencie zaczął śpiewać, w
tym znany każdemu utwór „Gdy nie ma dzieci”. Ale kogo by to obeszło, Kazik jest
tak charyzmatyczny, że potrafi wszystko obrócić w żart. Robiło się coraz
chłodniej, ale na scenie było gorąco, do tego stopnia, że wokalista ściągnął
koszulkę i przez długi czas śpiewał przechadzając się z nagim torsem. Podziwiam
faceta, który przez 30 lat koncertuje i ciągle daje radę, na dodatek słuchają
go osoby w każdym wieku. Ponad dwie godziny grania zakończonego bisem. Czy
tylko ja zauważyłam, że nawet bardzo dobry od samego początku koncert,
największy entuzjazm budzi dopiero pod koniec, w trakcie bisów? Ludzi ogarnia
wtedy jakieś pozytywne szaleństwo połączone ze smutkiem, że to już jest koniec.
Lubię te chwile. Lubię, kiedy po kilkuminutowym aplauzie Artysta ponownie wychodzi
na scenę :) Mimo, że Wyspa nie była zapełniona po brzegi, słychać było śpiew publiczności, a brawa kończące występ długo nie cichły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz