czwartek, 7 maja 2015

Książka: J. Paul Henderson "Ostatni bus do Coffeville"

Pierwszy raz przeczytałam powieść wydaną przez PWN. Wydawnictwo kojarzyło mi się do tej pory z encyklopediami i leksykonami oraz publikacjami akademickimi.
 
Spodziewałam się więc literatury pięknej z górnej półki, a nie zwykłego czytadła, którego fabuły nie pamięta się po tygodniu od przeczytania. Do czytadeł nic nie mam i sama po nie sięgam, bo wszystko jest dla ludzi. Jednak „Ostatni bus do Coffeville” jest czymś więcej. Zapada w pamięć, a czytając, od razu zaczęłam się zastanawiać, którego ze znanych aktorów obsadziłabym w głównych rolach filmu powstałego na podstawie tej książki. Z chęcią obejrzałabym ekranizację „Ostatniego busu do Coffeville” z prostego względu – niesamowita fabuła, opowieść wielowątkowa, poruszanie ważnych tematów. Zastanawiam się, czy starczyłoby mi życia, żebym wymyśliła w swojej głowie tak pokręconą (w pozytywnym sensie) fabułę. Wielkie oklaski dla wyobraźni, stylu pisarskiego i poczucia humoru autora – J. Paula Hendersona.

No tak, na samym wstępie wyłożyłam same superlatywy. Na domiar powiem jeszcze, że „Ostatni bus do Coffeville” plasuje się w zacnym gronie moich ulubionych powieści. Żałowałam, że w ostatnich dniach miałam tak mało czasu na czytanie, bo z chęcią pochłonęłabym tę książkę w jeden dzień, ale niestety nie było kiedy.

Wiecie już, że książka jest świetna, mam jednak nadzieję, że zechcecie poznać zarys fabuły i doczytać recenzję do końca. Czym się tak zachwycam?

Po pierwsze - fabułą, pomysłem. Wyobraźcie sobie, że emerytowany lekarz Eugene, chora na alzheimera Nancy, mały chłopiec Eric, czarnoskóry mężczyzna, który oficjalnie nie żyje od wielu lat i ukrywa swoją tożsamość oraz pan pogodynka wyruszają razem w podróż. Każdy jest z innego świata; takie zgromadzenie różnych charakterów gwarantuje niezłą zabawę. W dodatku przemieszczają się przez USA autobusem skradzionym… Paulowi McCartneyowi. Więcej nie zdradzę. Bus Paula McCartneya zachęcił mnie, powinien zachęcić i was. Będzie się działo mnóstwo. I jeszcze więcej.




Po drugie, poczucie humoru. Takie jakie lubię. Czasem subtelne, czasem bezwzględnie „mocne”, ale nie żenujące.

Po trzecie, poruszana tematyka. Zobaczcie, wystarczy posadzić w autobusie 5 osób i przyjrzeć się ich życiu, aby móc zebrać najważniejsze życiowe wartości, wątpliwości oraz społecznie ważne zagadnienia. Jest więc dużo o Bogu (wpadliście kiedyś na pomysł, żeby policzyć ilość zmarłych w całym Starym i Nowym Testamencie?!), o przemijaniu, strachu przed chorobą, starością i niedołężnością, okrutności choroby oraz eutanazji. Bawiło mnie zachowanie chorej na alzheimera Nancy, ale kiedy pomyślałam, że to może spotkać mnie, już nie było mi do śmiechu. Jest też o rodzinie (rozwody, sieroctwo, patologie), przyjaźni (czy prawdziwa przyjaźń trwa do końca życia?), historii (wojna w Wietnamie, zabójstwo Martina Lutra Kinga) i wielu, naprawdę wielu innych sprawach, które w mniejszym lub większym stopniu dotyczą każdego z nas.

Po czwarte, last but not least, „Ostatni bus do Coffeville” przypomina mi dwie bardzo dobre ekranizacje: „Forresta Gumpa” (reż. Robert Zemeckis, na podstawie książki Winstona Grooma) i „Przebudzenia” (reż. Penny Marshall, na podstawie powieści Olivera Sacksa) oraz książkę „Służące” Kathryn Stockett. Myślę, że to porównanie jest wystarczająco zachęcającym do lektury komplementem, wszak wszystkie wymienione tu tytuły trzeba znać i warto lubić.

PWN, 2015.
Recenzja opublikowana na DlaLejdis.pl

2 komentarze:

  1. Ojej, muszę tę książkę mieć! Wędruje na listę MUST READ! Koniecznie!

    Zapraszam do mnie na www.maialis.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. 42 yrs old Database Administrator III Leland D'Adamo, hailing from Manitou enjoys watching movies like Destiny in Space and Quilting. Took a trip to Strasbourg – Grande île and drives a Ferrari 410S. Przeczytaj caly artykul

    OdpowiedzUsuń